Za uzależnienie od maszyn, które odwalają za nas brudną robotę, płacimy czasem, relacjami z ludźmi, spokojem i uwagą. I będziemy płacić coraz więcej – mówi Dominika Bettman, prezeska Siemens Polska, w rozmowie z Robertem Siewiorkiem
Robert Siewiorek: Czego w Siemensie uczycie roboty, przygotowując je na nadejście Przemysłu 4.0?
Dominika Bettman*: Poprzez sensory roboty zbierają potrzebne im informacje o tym, co się dzieje w cyklu produkcyjnym. Dzięki temu wiemy, w jakich warunkach produkcyjnych powstawał produkt. Analizując procesy produkcyjne, można je optymalizować, zmieniając ich parametry, ucząc się właściwego ich doboru i ucząc roboty lepszego wytwarzania. Możemy także budować bazę informacji o produkcie, z której korzystać będzie także jego użytkownik. A potem, gdy ten produkt już jest używany, możemy zapewnić wymianę części zamiennych. To służy i użytkownikowi, i producentowi.
Jak to się ma do waszego projektu Digital Twins, tworzenia wirtualnego odpowiednika istniejących rzeczywistości, rzeczy. Budujecie światy równoległe?
Zgadza się.
Po co?
By w tym wirtualnym świecie zobaczyć, czy i jak dane urządzenie, maszyna, linia produkcyjna czy cała fabryka sprawdzi się w rzeczywistości, zanim w ogóle powstanie. Kiedy oglądałam crash testy, szkoda mi było tych pięknych samochodów, które zamieniały się w złom… W „świecie równoległym” Digital Twins, świecie symulacji komputerowej, nie musimy niszczyć produktów. To pierwsze z wielu zastosowań tej technologii, które przychodzi mi na myśl.
Takie fajne volvo…
Takie piękne, eleganckie… Bardzo lubię Bonda, ale gdy patrzę na tę demolkę limuzyn w każdej kolejnej części, to sobie myślę: marnotrawstwo. Więc kiedy po raz pierwszy zobaczyłam cyfrowego bliźniaka, powiedziałam sobie: „Wreszcie ktoś pomyślał” [śmiech].
Rzecz jasna, u podstaw idei tworzenia cyfrowych bliźniaków leżał motyw oszczędzania. Technologię Computer-Aided Design, czyli tworzenia w komputerze szczegółowego planu produktu, stosuje się już od wielu lat. Po jakimś czasie okazało się jednak, że dzięki coraz lepszym komputerom właściwie wszystko, co dotyczy planowanego produktu, można by przetestować „na sucho”, bez potrzeby robienia tego w świecie rzeczywistym. Więcej: taki produkt można analizować w całym cyklu jego istnienia, przewidywać różne usterki (predictive maintenance), różne niestandardowe sytuacje czy wykorzystanie go niezgodnie z przeznaczeniem. Potencjał cyfrowych bliźniaków jest nieograniczony.
Od czasów Forda mamy masową produkcję jednorodnych produktów. Przemysł 4.0 to nadal produkcja masowa, tyle że rzeczy już nie takich samych, ale szytych na miarę klienta
A potencjał cywilizacyjny? Na przykład cyfrowe bliźniaki w relacjach społecznych?
Na przykład. Chodzi o wprowadzenie danych dotyczących społecznych uwarunkowań i sprawdzanie, jak wpłyną na zachowania ludzi? Oczywiście wymagałoby to najpierw wprowadzenia właściwych modeli dla cyfrowego bliźniaka, a matematyka, która opisuje relacje społeczne, jest bardziej niż skomplikowana.
Zamiast uczyć się na własnych błędach, porażkach, bólu, zamiast marnować te wszystkie aston martiny – testujemy życie „na brudno”, przyspieszając rozwój różnych dziedzin?
Absolutnie tak! Wracając do przemysłu: jedna z fabryk Siemensa w Niemczech, posiadająca już swojego cyfrowego bliźniaka, została wiernie odtworzona w Chinach. Powstał klon niemieckiej fabryki z Amberg. Zwracam uwagę: nie mówimy o pojedynczym produkcie, ale o całym bliźniaczym systemie.
Co oznacza internet rzeczy, sieć 5G, ale nie w fabryce, lecz w życiu przeciętnego Kowalskiego?
Życie w innym świecie. Istotą sieci 5G jest jej wielka gęstość, dostępność, pojemność i szybkość. Jeśli autonomiczny samochód miałby zatrzymać się tutaj, koło siedziby Siemensa, w Warszawie na Żupniczej, przed pasami z dokładnością 10-15 centymetrów, to musimy mieć taką sieć. Inaczej autonomiczne auta nie będą mogły funkcjonować. Podobnie jak setki innych inteligentnych urządzeń wymagających bardzo szczegółowej analizy danych w czasie rzeczywistym.
W przypadku produkcji sieć 5G jest warunkiem rozwoju Przemysłu 4.0, bo istotą tego przemysłu jest stały dopływ informacji na temat tego, jak produkt jest wykorzystywany, jak działa w danej chwili i w określonym miejscu. Dostęp do wszystkich urządzeń działających w sieci nie może być ograniczany jej prędkością. Dopiero wielka przepustowość i dostępność sieci 5G sprawi, że będzie można na przykład zdiagnozować taśmę produkcyjną w fabryce gdzieś na drugim końcu świata, a zarządzanie dwiema bliźniaczymi fabrykami na dwóch kontynentach będzie możliwe z trzeciego kontynentu.
Może jakiś argument na rzecz wprowadzenia sieci 5G i Przemysłu 4.0 przemawiający do wyobraźni Kowalskiego?
Dzięki internetowi rzeczy będzie on mógł nosić na ręce osobistą opaskę diagnostyczną, gromadzącą najważniejsze dane o aktualnym stanie jego zdrowia – już dzisiaj są zegarki mierzące tętno czy sen.
A co, jeśli taka opaska mogłaby kontaktować się z lekarzem osobistym i z bazami danych medycznych? Albo gdyby za jej pośrednictwem można było analizować próbki krwi czy śliny, które pozwalałyby na natychmiastową diagnostykę stanu zdrowia człowieka?
Inny argument?
Proszę bardzo. Od czasów Forda mamy masową produkcję jednorodnych produktów. Przemysł 4.0 to nadal produkcja masowa, tyle że rzeczy już nie takich samych, ale dopasowanych do wymagań danego klienta, szytych na jego miarę.
A w skali domowej? Drukowanie produktów w domowych drukarkach 3D?
Oczywiście, tyle że na to potrzeba trochę więcej czasu, bo liczba takich maszyn wciąż jest ograniczona, a do tego sporo kosztują – między 100 a 500 tysięcy dolarów. Ale tak było w przypadku większości przełomowych technologii – na początku były drogie i mało dostępne, potem taniały i stawały się coraz bardziej powszechne.
Budujecie fabrykę pod Wrocławiem, właśnie zaczyna się nabór kadr. Przydam się?
O ile zna się pan na szafach sterowniczych, bo to będziemy w niej produkować. To inteligentne urządzenia, które sterują całą taśmą produkcyjną; przechowują i analizują wszystkie informacje potrzebne w produkcji. Szafa sterownicza to dziś serce Przemysłu 4.0 i mózg cyfrowej fabryki. Dlatego poszukujemy ludzi z wykształceniem technicznym, elektromonterów i inżynierów. Zatrudnimy około 150 osób i będziemy produkować 1250 takich szaf rocznie.
Niedawno natknąłem się na wypowiedź Rolanda Busha, dyrektora do spraw technologii w Siemensie, który odnosząc się do powszechnych obaw, że inteligentne maszyny pozbawią nas pracy, stwierdził, że stawianie człowieka w kontrze do maszyn jest błędem. Bo przecież chodzi o lepszą jakość środowiska pracy człowieka. Da się przerobić wszystkich wózkowych, spawaczy, kierowców na inżynierów?
Nie da się, ale też nie o to chodzi. Robotyzacja wymusi przekwalifikowanie się, ale ukończenie uczelni wyższych przez absolwentów techników nie będzie konieczne.
Powstaje wielka fabryka, która będzie produkowała dużo skomplikowanych urządzeń rocznie, ale zatrudni tylko 150 ludzi. Dlatego optymizm, że nowe technologie nie będą wypierać ludzi z rynku pracy, jest chyba trochę na wyrost. Wielu ludzi nie będzie w stanie zdobyć nowych, wysokich kwalifikacji. Nie szukacie do swej fabryki magazynierów czy operatorów maszyn, tylko inżynierów i elektromonterów. Dla wielu ludzi koszt nowoczesności, którą uosabiacie, będzie bardzo dotkliwy.
Przyszłość zawodowa dla nas wszystkich będzie wyzwaniem, bo świat, w którym uczymy się jednego zawodu i wykonujemy go do emerytury, odchodzi w niepamięć. Będziemy musieli się stale rozwijać i poszerzać swoje kompetencje. Z drugiej strony nasza praca będzie dużo efektywniejsza, ciekawsza i bezpieczniejsza. Oczywiście, tak jak przy każdych rewolucyjnych zmianach, nie wszyscy będą chcieli się do nich zaadaptować. Ale nie jesteśmy w stanie tego procesu zatrzymać.
Czyli ten skok w cyfrowy świat, o którym mówimy, zanurzenie w internecie rzeczy to nie tylko kwestia infrastruktury, lecz także ogromnej pracy nad samymi sobą jednych – i frustracji, niemocy, poczucia odrzucenia, zbędności innych.
Ja tę wypowiedź Rolanda Busha rozumiem jako opinię z wysokiego metapoziomu, która odnosi się do ogółu ludzkości w perspektywie całych pokoleń. A to, o czym mówimy w kontekście fabryki pod Wrocławiem, dotyczy człowieka z województwa dolnośląskiego, który ma określone kwalifikacje, nie ma możliwości zmiany tych kwalifikacji z różnych powodów i jest bez pracy. My mu tę pracę oferujemy tu i teraz.
Tak, ale młodego człowieka zadającego sobie pytanie o to, czego ma się uczyć, by nie wylądować w przyszłości na bruku, interesuje tylko jego własna „żabia perspektywa”. Kiedy w latach 90. zbudowano w Gliwicach fabrykę Opla, pracę dostały tysiące ludzi, także byłych górników.
Technologia znacznie się przez te 20 lat rozwinęła, podobnie jak polska gospodarka. Dziś trzeba sprostać innym warunkom, wymagamy innych umiejętności. We współczesnych nowoczesnych fabrykach wymagane są inne kwalifikacje niż jeszcze kilkanaście, kilkadziesiąt lat temu. Problemem związanym z wejściem w nową erę przemysłu przez całe społeczeństwo może być chęć przyswajania nowej wiedzy i otwartość na nowe technologie.
Oduczmy się perfekcjonizmu za wszelką cenę i grania na siebie w życiu zawodowym, bo ono jest grą zespołową. Otwartość i elastyczność są ważniejsze niż konkretne umiejętności
Mówi się, że to, czy człowiek jest zdolny do wejścia w ten nowy świat, nie zależy od wieku. Otóż w pewnym sensie zależy. Ale to całe społeczeństwo musi przejść transformację i „przekwalifikować się”. Pracownicy powinni otrzymać pomoc w dostosowaniu się do nowej rzeczywistości. Tu nie wystarczą tylko szkolenia, programy czy nowe kierunki na uniwersytetach.
Stoi pani przed grupą tegorocznych absolwentów gimnazjum. Pytają, jakiego zawodu powinni się nauczyć, na jakie studia iść, by przetrwać. Co im pani radzi?
Trudno przewidzieć przyszłość i to, jakie zawody będą wykonywane za 10 lub więcej lat. Nie ma prostej i uniwersalnej odpowiedzi na to pytanie. Natomiast zawsze warto podążać za swoją pasją i rozwijać ją, wkładając w nią mnóstwo pracy. Jesteśmy w trakcie zmian, wszystko dzieje się coraz szybciej. Jeszcze rok czy dwa lata temu mówiło się, że wdrażanie pracownika do efektywnej pracy w firmie trwa około półtora roku. Ten czas się skraca. Za chwilę nie będziemy sobie już mogli na coś takiego pozwolić.
Ale przecież potrzeba czasu, by się uczyć coraz trudniejszych rzeczy.
No właśnie, jak jedno z drugim pogodzić? Jak połączyć ten świat nauki czy edukacji z praktyką rynku pracy? Jednak nie ma odwrotu od zmian. Do stałego uczenia się i doskonalenia zawodowego przez całe życie, do ciągłej adaptacji na rynku pracy muszą się przyzwyczaić obecne i przyszłe pokolenia. To wyzwanie, przed którym stoi całe nasze społeczeństwo, nie tylko młodzi ludzie. Musimy je podjąć.
Skoro nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić większości zawodów, które będą istniały za dziesięć lat, to czy nie lepiej byłoby przestać uczyć młodych ludzi zawodów, a zacząć – poszczególnych umiejętności, kompetencji? Po to, by sami mogli sobie komponować zawody, dostosowywać się do ciągłych zmian?
Ilekroć ktoś pytał mnie o zawody przyszłości, udzielałam właśnie takiej odpowiedzi. Funkcjonuję w świecie biznesu już ponad 20 lat. Gdy zastanawiam się, co mnie może spotkać, wcale nie boję się tego, że w przyszłości będę musiała się uczyć nowych rzeczy. Nauczmy młodych ludzi otwartości i elastyczności.
A oduczmy zdobywania szóstek?
Oduczmy perfekcjonizmu za wszelką cenę i grania na siebie w życiu zawodowym, bo ono jest grą zespołową. Otwartość i elastyczność są ważniejsze niż konkretne umiejętności, które z czasem mogą stać się mało użyteczne na rynku pracy. Nie wiemy, co nasze dzieci będą robić w przyszłości. Ba, nie wiemy nawet tego, co my sami będziemy robić!
Jak ich oduczyć?
Dziś w szkołach już naucza się przedsiębiorczości, choć w słusznie minionej epoce PRL słowo „przedsiębiorczość” kojarzyło się raczej z kombinowaniem, wzbogacaniem się na cudzym nieszczęściu.
Prywaciarze.
Straszne, prawda? Tymczasem przedsiębiorczość to nie jest konkretna, oparta na wiedzy umiejętność. To pewna kompetencja, zbiór cech, ale także podejście do życia, do świata.
Z najnowszych badań Siemensa – Smart Industry Polska – wynika, że jedną z najbardziej oczekiwanych kompetencji u inżynierów jest też kreatywność.
Wyjście poza szablon.
Właśnie. W kontekście rozwoju sztucznej inteligencji często zastanawiamy się, kto powinien odpowiadać za etyczne konsekwencje jej działań: użytkownik, programista, właściciel technologii? Dlatego właśnie coraz częściej mówi się, że kształcenie inżynierów powinno obejmować także elementy etyki i filozofii.
By inżynier wiedział, jakie mogą być konsekwencje etyczne rozwiązań, które zastosował?
Tak. Kiedy rozmawiam z moimi kolegami, często mówią: „Ja ci odpowiem jak inżynier, czyli zerojedynkowo”. I dostaję precyzyjny wywód na temat skutków technicznych wybrania rozwiązania A lub rozwiązania B. Ani słowa o skutkach dla ludzi.
A tu by się chciało, żeby Nobel wiedział, co oznacza wynalezienie dynamitu.
Pewnie ludzie uniknęliby wielu nieszczęść.
Wyobraźmy sobie, że spotykamy się tu za dziesięć lat. Silna sztuczna inteligencja – taka, która myśli elastycznie i abstrakcyjnie, jak człowiek – już istnieje. W jakim miejscu jest pani jako szefowa firmy, a w jakim ja jako dziennikarz? Co się dzieje wokół nas? Jak wygląda rzeczywistość?
Ja jako szefowa… Mówi się, że w zarządzaniu czynnik ludzki jest na razie nie do zastąpienia przez sztuczną inteligencję. Bo dobre zarządzanie to wrażliwość, empatia, dostrzeganie kontekstu, w którym żyją inni ludzie. Jednocześnie jednak najnowsze badania pokazują, że rola general managementu wciąż maleje, ponieważ zarządzanie w coraz większym stopniu dotyczy bardzo konkretnych, wąskich dziedzin. A to by oznaczało, że ludzi, którzy dziś są liderami biznesu, będzie coraz mniej.
A pan jako dziennikarz? Hmm… Mówi się, że sztuczna inteligencja zagraża dziennikarzom, podobnie jak na przykład prawnikom. Czytałam, że algorytmy potrafią już sprawnie pisać depesze giełdowe i komunikaty sportowe.
I nie tylko to.
No właśnie. Jeśli chodzi o łączenie faktów czy sprawność analizy, to pewnie sztuczna inteligencja będzie w tym coraz lepsza. Ale wybór tego, co warto analizować i jakie elementy ze sobą łączyć? Myślę, że nie tylko w pana zawodzie ludzie jeszcze długo będą w tym lepsi od maszyn.
Czyli mamy szansę przetrwać w swoich zawodach te dziesięć lat?
Dziesięć tak, spokojnie nawet więcej. Natomiast jeśli chodzi o przemysł, to proces digitalizacji będzie postępował, ponieważ wprowadzanie cyfrowych rozwiązań jest bardzo opłacalne. Sądzę, że za dziesięć lat połowy polskich firm, które dziś nie wiedzą, czym jest Przemysł 4.0, i nie podejmują wysiłku, by się dostosować, nie będzie na rynku. A te, które przetrwają, na pewno będą działały w obrębie tego przemysłu. I będzie się z tym wiązać ogromna zmiana społeczna.
Staniemy się raczej społeczeństwem nawigowanym niż nawigującym, jak dziś? Cyfrowa technologia przeniknie rzeczywistość, uwolniona z pudełek, w których dziś ją zamykamy?
Wszystko na to wskazuje. Jadąc do domu, będę mogła sprawdzić, co jest, a czego nie ma w lodówce, i stojąc na światłach, zamówić w sklepie to, czego potrzebuję, z dostawą na miejsce. Albo zrobi to za mnie sama lodówka.
Tylko cały czas się zastanawiam, dlaczego mimo tylu coraz to nowych życiowych usprawnień ciągle nie mamy na nic czasu. Dlaczego tak jest, skoro czynności, które dawniej wykonywaliśmy przez całe dnie czy godziny, dziś zajmują sekundy, a do wielu nie musimy nawet przyłożyć palca, bo wykonują je za nas maszyny?
Może dlatego, że wyrzucając poza obręb własnej aktywności wszystko, co za nas mogą robić maszyny, staliśmy się elementami tych maszyn? Kiedy patrzę na ludzi w tramwaju wgapionych w swoje smartfony, mam wrażenie, jakby byli ich częścią, jakby się w nie wkomponowali. Moja babcia, choć pranie w prymitywnej pralce było obrządkiem trwającym pół dnia, nie stała się niewolnicą tamtej technologii, mimo że wtedy to była technologia nowoczesna. Pralki nie odbierały dzieciom babć, jak dziś smartfony odbierają dzieci rodzicom.
Wkomponowanie się ludzi w technologie powoduje, że obsługujemy maszyny w coraz bardziej kosztowny dla nas sposób, płacąc za to czasem, relacjami z ludźmi, spokojem i uwagą. To pewien haracz, który pobierają od nas urządzenia za to, że jesteśmy od nich coraz bardziej uzależnieni. I za to, że „odwalają za nas brudną robotę”. A będziemy płacić coraz więcej, bo w życiu zawsze jest coś za coś. Odnalezieniem się w tym świecie zajmują się już nawet psycholodzy i uczelnie wyższe.
*Dominika Bettman – prezeska (CEO) Siemens Polska, członkini rady nadzorczej Eurobanku, prezeska Forum Odpowiedzialnego Biznesu i wiceprezeska stowarzyszenia Kongres Kobiet. Z wykształcenia ekonomistka, absolwentka warszawskiej SGH.