Próbujemy radzić sobie z pozbawionym granic systemem technologii za pomocą praw, które powstały w świecie określonym granicami. Czy państwa będą jeszcze w stanie efektywnie działać? – pyta Jamie Bartlett, autor książki „Ludzie przeciw technologii”, w rozmowie z Maciejem Chojnowskim.

Maciej Chojnowski: Zacznę od cytatu: „Jednym ze sposobów zdefiniowania technopolu jest (…) określenie, co się dzieje ze społeczeństwem, kiedy załamują się mechanizmy obrony przed zatorem informacyjnym. Następuje to wówczas, gdy życie instytucjonalne nie radzi już sobie z nadmiarem informacji; kiedy kultura, zwyciężona przez technikę, próbuje użyć jej samej, by wytyczyła ludzkości jasny kierunek i cel”*.

Jamie Bartlett**: „Technopol” Neila Postmana. Znakomita, niezwykle inteligentna książka. Powstała w 1992 roku. Co zabawne, przeczytałem ją już po napisaniu „Ludzi przeciw technologii”. Bardzo chciałbym poznać zdanie Postmana na temat tego, co dzieje się dzisiaj.

Jego opis nadmiaru informacji i niezdolności instytucji do poradzenia sobie z tą sytuacją, szczególnie w obszarze edukacji, jest moim zdaniem w pełni adekwatny. Ludzie nie rozumieją, że to właśnie nadmiar informacji stanowi bardzo ważną część problemu ze współczesną polityką. Wiele osób zdaje się nie zauważać, że najzwyczajniej ani nasza natura, ani szkoła nie przygotowują nas do radzenia sobie z taką ilością informacji.

Jeżdżąc po świecie, polecam wszystkim lekturę „Technopolu”. Postman doskonale podsumował problem przetwarzania informacji przez nasze mózgi.

Jego przeciwnicy często przypinali mu łatkę luddysty. Spotkałeś się kiedyś z podobnymi oskarżeniami pod swoim adresem?

Tak, choćby wczoraj.

Co na to odpowiedziałeś?

Że luddyści mieli w wielu przypadkach rację. Twierdzenie, że wściekali się na maszyny i niszczyli je, ponieważ nie rozumieli, o co w nich chodzi, jest nieprawdziwe. Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, czym są maszyny i co się z nimi samymi stanie, gdy zostaną one wprowadzone.

Jeśli spojrzeć na historię kolejnych 50 lat po rewolucji przemysłowej, sytuacja pogorszyła się dla wielu ludzi. Wykwalifikowani rzemieślnicy stali się trybikami w fabrykach. Luddyzm nie polegał na ślepej nienawiści do każdej technologii. Był jedynie obawą, że konkretny rodzaj technologii może zmienić twoje życie na gorsze. Luddyści nie mieli jak tego wyrazić. Nie mieli prawa głosu, nie mogli wybierać swoich przedstawicieli, więc co im zostawało? Mogli tylko niszczyć maszyny.

Czasem więc, gdy ludzie nazywają mnie luddystą, odpowiadam: Wiecie co? Oni mieli rację. Luddyzm był obawą, że maszyny nie działają dobrze w społeczeństwie. Że przyczyniają się do krzywdy ludzi. Sam często korzystam z technologii, ale to nie znaczy, że nie mogę być krytyczny wobec jej niektórych aspektów.

W swojej ostatniej książce „Ludzie przeciw technologii” używasz określenia dataizm, które odnosi się do sytuacji, gdy algorytmy wpływają na różne – by nie powiedzieć: wszystkie – aspekty naszego życia. Jednak zdaniem wielu algorytmy są pożyteczne. Można sobie ściągnąć aplikację i kontrolować dietę albo uprawianie sportu. Czy uważasz, że algorytmy są niebezpieczne same w sobie, czy może istnieje próg, po którego przekroczeniu tracimy wolną wolę?

Dataizm, tak jak ja go rozumiem, nie ogranicza się tylko do wzrostu znaczenia algorytmów. To raczej wiara, że za pomocą wystarczającej liczby danych da się rozwiązać społeczne problemy. Niemal religijna wiara w moc maszyn i liczb!

To niewiarygodne, jak bardzo polegamy dziś na wyliczeniach algorytmów. Mam z tym szczególny problem w przypadku polityki, ponieważ życie aktywnego obywatela wymaga namysłu i wydawania złożonych sądów w odniesieniu do skomplikowanych zagadnień natury moralnej. Ważne, by utrzymać ten nawyk krytycznego myślenia. Istnieje niebezpieczeństwo, że im bardziej polegamy na algorytmach, także w naszym życiu osobistym, tym mniej potrafimy myśleć krytycznie o świecie.

Przeskok od pytania skierowanego do algorytmu Amazona o to, jaką książkę mam teraz przeczytać, do pytania, na kogo powinienem zagłosować, nie jest zbyt duży. To mnie martwi najbardziej.

Opisujesz też rozwój postaw plemiennych w epoce internetu. To niebezpieczne zjawisko, ponieważ skutkuje rozdrobnieniem naszej politycznej tożsamości. Nazywasz internet „największym i najlepiej zaopatrzonym magazynem poczucia krzywdy w dziejach ludzkości”*** …

Jesteś jedyną osobą, która o tym wspomina! To bardzo ważny element całej historii.

Firmy takie jak Google czy Uber z powodzeniem prowadziły kampanie strachu, podczas których zachęcały ludzi, by protestowali przeciwko próbom uregulowania tych firm. Ludzie angażowali się w obronę prawa do informacji czy wolnych usług, podczas gdy w rzeczywistości bronili interesu tych przedsiębiorstw. Możemy więc być zarazem podzieleni i zjednoczeni?

Oczywiście, plemiona też się jednoczą. Nie uważam, że jesteśmy zupełnie rozdrobnieni. Po prostu skupiamy się we wrogich grupach, które bronią swego bez względu na wszystko.

Ludzie kontrolujący technologie mają niesłychaną władzę nad plemionami. Mogą manipulować swoimi zwolennikami na różne chytre sposoby, których jeszcze w pełni nie rozumiemy. Google może zamieścić coś na swojej stronie głównej i to wystarczy, by pogrzebać jakąś ustawę.

Jest takie niebezpieczeństwo, że im bardziej polegamy na algorytmach, także w naszym życiu osobistym, tym mniej potrafimy myśleć krytycznie o świecie.

A co jeśli Google i Facebook mają liberalne odchylenie? Co jeśli w subtelny sposób zmieniają informacje, które otrzymujesz w trakcie wyborów, i nikt o tym nie wie? Może nawet nie robią tego celowo. Może dzieje się to przypadkiem i oni sami nie zdają sobie z tego sprawy. Ani my.

Jamie Bartlett podczas Big Book Festival 2019 w Warszawie

To stoi w sprzeczności z naszymi poglądami na temat wyborów – że dostęp do informacji powinien być równy i sprawiedliwy. Dziś już tak się nie dzieje.

Wyjaśnij, na czym polega internet jako ten „największy magazyn poczucia krzywdy”.

Gdziebym dziś nie spojrzał, każdy uważa, że grupa, z którą się identyfikuje, jest dyskryminowana. Każdy ma ogromne pokłady uzasadnionego żalu, którymi nieustannie dzieli się z innymi. To nie tylko zmyślone sprawy.

Każdy ma dziś prawo do autoekspresji. Wolność słowa jest dobra, ale taki globalny Speakers’ Corner jest na dłuższą metę trudny do wytrzymania. Wszyscy mają swoje zdanie, a ono rzadko jest wyważone.

Myślę, że używając Facebooka i innych platform społecznościowych, z czasem przestajemy lubić ludzi, których kiedyś darzyliśmy sympatią. To naprawdę negatywne zjawisko.

Przyznam, że sam przestałem obserwować niektórych znajomych na Facebooku.

Potentaci z Doliny Krzemowej nigdy nie rozumieli natury ludzkiej. Mają raczej mechanicystyczne wyobrażenie: im więcej łączności z ludźmi, tym lepiej się rozumiecie. Tak działają maszyny, a nie ludzie.

Pomyśl, o co pytają nas Facebook czy Twitter. Zachęcają nas, byśmy dzielili się z innymi tym, co nam przyjdzie do głowy. A to rzadko są dobrze przemyślane sprawy, więc właściwie chodzi o to, by wyrzucić z siebie pierwszą rzecz, która nam przychodzi na myśl.

Strumień świadomości.

Tego właśnie od nas oczekują. Oczywiście można podać przykłady, gdy ludzie piszą długie i przydatne posty, dzięki którym rozumiemy więcej ze świata. Pytanie brzmi jednak, jaki jest bilans całości?

Porozmawiajmy o klasie średniej. Niegdyś była napędem nowoczesnej gospodarki, obecnie jest w zaniku. Twierdzisz, że nie powinniśmy się obawiać masowego bezrobocia, ale rosnących nierówności. Jaki jest twój scenariusz przyszłości pracy?

Najbardziej obawiam się, że zrealizuje się koncepcja Davida Autora, który pisał o gospodarce w kształcie sztangi. W tym scenariuszu dobrze wykształceni i świetnie zorientowani w technologiach ludzie stają się coraz bogatsi. Wykorzystując sztuczną inteligencję, która jest technologią ogólnego zastosowania, można zostać liderem rynku w różnych sektorach. Nie potrzeba już do tego ogromnych fabryk.

Istnieją zawody średniego szczebla, które wedle różnych przewidywań wydają się zagrożone. Chodzi o zajęcia o wysokim stopniu intelektualnej powtarzalności. Jest to więc praca umysłowa, ale dość przewidywalna. Asystenci prawni, kadrowi, tego typu zawody. Spora część społeczeństwa postrzegana jako klasa średnia zostanie rozbita na kawałki. Część z nich będzie wykonywała zadania na wyższym poziomie i zostanie zassana przez branżę technologiczną. Staną się bardzo liberalni, modni, będą dobrze zarabiać i jeszcze bardziej oddalać się od drugiej połowy, którą czeka los trybików w sektorze usług bazującym na nowoczesnym oprogramowaniu, gdzie obsługuje się głównie bogatych.

Takie prace zwykle nie są dobrze płatne, ponieważ wiele osób może je wykonywać. Nie są też zbyt bezpieczne czy zorganizowane w związki zawodowe. To bardzo niedobrze, ponieważ nie mając silnej klasy średniej ze wspólnymi wartościami, skończymy na jeszcze bardziej podzielonym społeczeństwie.

Istnieje niezbyt przyjemne prawdopodobieństwo, że demokracja nie jest systemem dobrze dopasowanym do dzisiejszej ery maszyn

Podniesienie podatków jest również problematyczne, ponieważ ludzie biedni nie mogą płacić wysokich podatków, a bogaci nauczyli się ich unikać. Ludzie z klasy średniej płacą więc za wszystkich. Jeśli rozpadną się na te dwie grupy, ściąganie podatków stanie się jeszcze trudniejsze. Ci na dole będą jeszcze bardziej wkurzeni, a ci na górze jeszcze bardziej liberalni.

Społeczeństwo jest dziś coraz bardziej podzielone. A żadna zdrowa demokracja nie przetrwa, jeśli przekroczymy pewien poziom nierówności.

W swojej książce posuwasz się jeszcze dalej: obawiasz się rozruchów społecznych w rezultacie tych podziałów.

San Francisco, w którym narodziły się te wszystkie zjawiska, jest niezwykle podzielonym miastem. Obecnie trwa tam stały protest przeciwko temu, co się dzieje. Będę zaskoczony, jeśli nie doświadczymy powrotu jakiejś formy luddyzmu. Jestem pewny, że do tego dojdzie.

Co sądzisz o pomyśle Doliny Krzemowej na rozwiązanie tych problemów, czyli o dochodzie gwarantowanym?

Zupełnie mnie nie przekonuje. Choć to ciekawe, bo ten pomysł niejako łączy skrajną lewicę i libertariańską prawicę, co jest dość niezwykłe. Ale myślę, że to fatalny pomysł. To wciąż ten sam problem: ludzie z Doliny Krzemowej nie rozumieją ludzkiej motywacji. Dajmy ludziom trochę pieniędzy a staną się szczęśliwi, bo będą mogli pisać poezję.

Albo zostać programistami.

Albo obijać się, dobrze się bawić czy rozwijać swoje zainteresowania.

Ale ludzie na ulicy tak nie myślą. Chcą czuć, że robią coś konstruktywnego, coś, co ma wartość. Potrzebują poczucia celu. To nie tylko porządkuje im codzienność, ale także daje poczucie godności.

Praca odgrywa ważną rolę w życiu ludzi.

Ma podstawowe znaczenie! Ludzie, którzy wymyślili dochód gwarantowany, będą mogli dalej pracować. Jakoś nie widzę, by zabiegali o to biedni. Czy byłbyś szczęśliwy żyjąc w społeczeństwie, gdzie bogacze mają świetne prace, poczucie celu i przynależności, a ty dostajesz tylko pieniądze od państwa, żeby się obijać i robić to, na co masz ochotę? Byłbyś wściekły!

Rozsądni politycy mówią raczej o przekwalifikowaniu. Jeśli dziesiątki tysięcy kierowców ciężarówek zostaną bez pracy, to potrzebne będą poważne inwestycje. Człowiek ma prawo do przekwalifikowania i nabycia nowych umiejętności i rząd powinien za to zapłacić. A co mamy w tej chwili? Nic. Tych kwestii nie uważa się za istotne. Myślę, że ci, którzy mówią o gwarantowanym zasiłku na przekwalifikowanie, mają rację. Kłopot w tym, że musimy znaleźć sposób, jak za to zapłacić.

Szczególnie, że największe firmy nie kwapią się do płacenia podatków.

Tak, dlatego to takie irytujące, gdy mówią o dochodzie gwarantowanym. Świetnie – tylko jak mamy to sfinansować, jeśli wy nie płacicie podatków?

To wszystko nie oznacza jednak, że chciałbym zatrzymać technologię. Wolałbym tylko, żebyśmy byli gotowi na zawirowania, które mogą nadejść wraz z jej rozwojem.

W swojej książce wspominasz o jeszcze jednym zagrożeniu: malejącym wpływie państw narodowych na globalne procesy społeczno-ekonomiczne. Co jest temu winne?

Technologia jest tworzona zgodnie z istniejącym modelem. W Chinach technologia nie wpływa destrukcyjnie na państwo. Przeciwnie, pomaga mu działać. Istniejące na świecie reżimy autorytarne mogą właściwie skorzystać z tej technologii, by jeszcze bardziej wzmocnić i scentralizować swoją władzę i lepiej kontrolować ludzi.

Uważam jednak, że w liberalnej części świata technologia działa destrukcyjnie na zdolność państw do działania. Każdy pomysł na jakąś politykę jest w nieskończoność dyskutowany i trudno zdobyć powszechną zgodę. Być może grozi nam, że władze państwowe nie będą już dłużej w stanie efektywnie działać, ponieważ brakuje im zasad, sił i nie mogą działać ponad granicami. Autorytaryzm lepiej z tym sobie radzi.

Nie uważam więc, by była to tylko wina neoliberalizmu. Oczywiście, po części tak jest. Ale państwa próbują się mierzyć z międzynarodowym, pozbawionym granic systemem technologii za pośrednictwem regulacji i praw, które powstały w świecie określonym granicami. Więc po części obwiniam za sytuację rządy, które nie dostosowują się wystarczająco szybko.

Świat się zmienia, a my od 25 lat wciąż robimy to samo.

Szczególnie zainteresowała mnie twoja koncepcja analogowej demokracji. Czy uważasz, że demokracja koliduje z cyfrowym światem, ponieważ jako ludzie w swojej istocie jesteśmy analogowi?

To założenie leży u podstaw całej książki. Istnieje niezbyt przyjemne prawdopodobieństwo, że demokracja nie jest systemem dobrze dopasowanym do dzisiejszej ery maszyn. Może wszystko, co proponuję, jest próbą załatania tego fundamentalnego problemu.

Demokracja działa, gdy obywatele rozumieją, jak podejmowane są decyzje. Dziś maszyny są tak skomplikowane, że nikt już nie wie, w jaki sposób decyzje są podejmowane. Demokracja działa, gdy ma się do czynienia z niewielką grupą ludzi żyjącą w obrębie granic, ponieważ istnieje wtedy podmiot, który może egzekwować prawo. Technologie cyfrowe nie przestrzegają granic, więc i ta zasada nie znajduje zastosowania. I nie ma na to żadnego realnego lekarstwa. Oprócz okropnego pomysłu jednego rządu światowego, którego ludzie nie chcą.

Zatem u źródeł tej książki tkwi niemiłe poczucie, że może demokracja nie jest już dziś właściwą formą rządu. Być może przestała działać albo powinniśmy zrewidować jej rozumienie.

Za kilka lat – przewidujesz – może się okazać, że parę firm technologicznych wykorzysta przewagę w obszarze sztucznej inteligencji i inteligentnych produktów po to, by stworzyć ogromne międzysektorowe monopole. I że podobnie jak banki, firmy te staną się nieodzowne dla naszej gospodarki. Czy możemy tego jakoś uniknąć? Powinniśmy podzielić cyfrowe molochy?

Cyfrowe technologie w naturalny sposób dążą do monopolizacji, ponieważ im więcej posiadasz danych, tym lepszy masz produkt. A im lepszy masz produkt, tym więcej zbierasz danych. To nieuniknione.

Dokładnie ta sama skłonność do monopolizacji wystąpi w przypadku sztucznej inteligencji i internetu rzeczy. Jedyna różnica będzie polegała na tym, że w tym drugim przypadku zastosowanie będzie wielosektorowe. Chodzi o to, że już dziś Google jest światowym liderem w 6 czy 7 branżach. Podobnie Amazon. Po co chodzić do lokalnej firmy w Polsce, która nie dysponuje taką mocą obliczeniową, gdy najlepszą na świecie usługę w tym obszarze można dostać za mniejsze pieniądze od Amazona?

Nie będzie łatwo poradzić sobie z tym problemem. Nie sądzę, by podział tych firm pozwolił go rozwiązać. Poza tym jak Polska czy Wielka Brytania mają podzielić Google’a?

To raczej niemożliwe.

Dlatego denerwuje mnie, że Wielka Brytania opuszcza Unię Europejską. Unia ma jeszcze siłę, żeby coś zrobić. Wielka Brytania musi utrzymać maksymalnie bliskie związki z UE w kwestii polityki cyfrowej, ponieważ Unia wydaje się wytyczać nieco odmienną drogę w tym zakresie od Chin i Stanów Zjednoczonych. Dla mnie to właściwa droga. Rzecz nie w tym jedynie, by podzielić te firmy, ale powstrzymać je przed zmianą na jeszcze gorsze. Chodzi o zabezpieczenie się przed fuzjami i przejęciami. Musimy wprowadzić zasady uniemożliwiające wielkim firmom technologicznym wykupywanie całej konkurencji, gdy jest jeszcze mała.

Musimy starać się robić więcej, by zachęcać do działania lokalne start-upy. Na przykład prowadzony przez władze lokalne odpowiednik Ubera, z którego zyski wracają z powrotem do lokalnej społeczności. To nie jest wcale takie trudne. Takie rozwiązanie może nie byłoby aż tak świetne jak Uber, ale dla ludzi byłaby to korzystniejsza usługa.

Tak samo w przypadku służby zdrowia. Myślę, że to kolejny duży problem. Dane dotyczące zdrowia są dziś niezwykle wartościowe i istnieje realne niebezpieczeństwo, że wszyscy przekażą je Google’owi.

Musimy zachęcać start-upy, żeby tworzyły własne produkty, a nie po prostu zostawiały to dla Google’a. W przeciwnym razie za dziesięć lat zdominuje on także usługi zdrowotne.

Często powtarzasz, że nie rozumiesz, dlaczego ludzie chcą dziś połączyć ze sobą wszystkie urządzenia. Czy sądzisz, że możemy spowolnić bądź uregulować rozwój technologii albo wdrażania określonych wynalazków? Czy może dzieje się to bardziej na zasadzie trudnych do powstrzymania sił natury?

Wydaje mi się to bliższe siłom natury, ponieważ łączenie ze sobą rzeczy staje się coraz tańsze. Jestem przekonany, że ostatecznie urządzenia niepodłączone do sieci będą droższe od tych podłączonych. Niestety, uważam, że miliony ludzi, którzy połączą ze sobą te wszystkie urządzenia, doświadczą całej serii katastrofalnych problemów, które w końcu sprawią, że obrócą się oni przeciwko tym pomysłom.

Może się jednak okazać, że jest już za późno.

Tak. W ciągu najbliższych trzech czy pięciu lat usłyszymy wiele historii o podłączonych do sieci lodówkach, które rozmrażają się w nieodpowiednim momencie, czy zhakowanych elektronicznych nianiach. Do wszystkich tych urządzeń domowych będzie można się włamać.

Sprawcy przemocy domowej mogą używać tych technologii, by jeszcze bardziej kontrolować swoich partnerów i manipulować ich zachowaniem. Będzie to rodzić kłopoty i frustrację. Tak więc niestety jedynym rozwiązaniem jest ciąg poważnych problemów, które zniechęcą ludzi do takiego łączenia wszystkiego ze wszystkim.

Co jeszcze można zrobić? Wprowadzić regulacje? Rządy nie będą w stanie niczego zabronić. Inteligentne narzędzia zakazane w domu? To się nie stanie.

W swojej poprzedniej książce „Radicals” wskazujesz na trzy potężne wyzwania, z którymi mierzą się obecnie państwa demokratyczne. To zmiany technologiczne (im poświęciłeś „Ludzi przeciw technologii”), zmiany klimatyczne oraz zmiany w podejściu do demokracji. Czy sądzisz, że pomiędzy tymi czynnikami istnieje jakiś związek, czy też powinniśmy je rozpatrywać osobno?

Kiedy pisałem te słowa, zapewne uważałem je za osobne zjawiska. Jednak teraz coraz bardziej uznaję je za część tego samego problemu.

Jedną z przyczyn, dla których tak opieszale reagujemy na zmianę klimatu, jest nasza obsesja na punkcie drobiazgów i nieustanne ścieranie się poglądów, kłótnie i debaty. Zmiana klimatu przestała być kwestią nauki, a stała się rodzajem polityki tożsamościowej, co jest absurdalne. Myślę, że to, jak radzimy sobie z tymi problemami, jest częściowo efektem technologii.

Im bardziej nasze życie osobiste opiera się na totalnej personalizacji, tym gorzej demokracja wydaje się działać w naszym świecie

Podobnie w przypadku postaw wobec demokracji. Myślę, że im dalej od II wojny światowej a nawet upadku muru berlińskiego i im bardziej nasze życie osobiste opiera się na totalnej personalizacji, tym gorzej demokracja wydaje się działać w naszym świecie. I odwrotnie: w obliczu gigantycznych wyzwań takich jak zmiana klimatu, których rezultatem będzie podniesienie poziomu mórz, susza, nieurodzaj i migracje milionów ludzi, będziemy spoglądać na maszyny z nadzieją ich rozwiązania.

Tak więc problemy te są powiązane, ponieważ będą prowadzić do wzrostu dataizmu, czyli wspomnianej wcześniej filozofii mówiącej, że maszyny wszystko za nas naprawią, bo sami nie wiemy, co robimy.

Na koniec bardziej optymistyczny akcent: w epilogu do swojej ostatniej książki piszesz o 20 sposobach, w jakie można ocalić demokrację w epoce cyfrowej. Gdzie my, zwykli ludzie, powinniśmy zacząć ją ratować?

Rzecz sprowadza się do jednostkowej odpowiedzialności. Chodzi o kilka spraw. Jeśli ktoś uważa, że jego największym obowiązkiem obywatelskim jest głosowanie, to rozumie swoją odpowiedzialność w bardzo ograniczony sposób.

Żyjąc w ekonomii uwagi jesteśmy nieustannie bombardowani sprzecznymi informacjami. Wydaje się więc, że naszym obowiązkiem obywatelskim jest również z uwagą przyglądać się temu, co się dzieje, i aktywnie dążyć do tego, by być dobrze poinformowanym, wnikliwym, myślącym obywatelem.

W praktyce może to oznaczać wyłączenie telefonu o godz. 10 wieczorem czy sprawdzanie konta na Facebooku raz dziennie. A w sytuacji, gdy stykasz się z ludźmi o odmiennych poglądach, powstrzymanie się z natychmiastową reakcją. Zamiast tego warto pomyśleć, poczytać dokładniej, zastanowić się, skąd biorą się określone postawy. Spróbować je zrozumieć.

Może to także oznaczać, że zamiast korzystać wyłącznie z najwygodniejszej wyszukiwarki, użyjemy też innych, żeby nie uzależnić się w pełni od jednej firmy.

Wszyscy mamy obywatelskie obowiązki dotyczące naszego korzystania z cyfrowych technologii, które są równie ważne jak głosowanie. To bardzo podobne obszary, ponieważ większość z nas nie idzie do urny wyborczej z myślą: głosuję, bo to zmieni wynik wyborów. Robimy tak, bo uważamy to za swój obowiązek.

Kiedy nie karmisz maszyny swoimi polubieniami, udostępnieniami i kliknięciami, możesz skupić się na ważnych sprawach. To twój obywatelski obowiązek. A jeśli wszyscy tak zrobimy, wtedy dokądś dojdziemy.


** Jamie Bartlett jest jednym z głównych ekspertów w zakresie polityki i technologii w Wielkiej Brytanii. Do grudnia 2018 przez 10 lat prowadził Centrum Analiz Mediów Społecznościowych w think tanku Demos. Jest autorem książek: Ludzie przeciw technologii (wyd. pol. 2019), Radicals (2017) i bestsellerowej The Dark Net (2014).


*Cytat za: Neil Postman, „Technopol”, tłum. Anna Tanalska-Dulęba, Warszawa 1995.
***Cytat za: Jamie Bartlett, „Ludzie przeciw technologii”, tłum. Krzysztof Umiński, Katowice 2019.

Redakcja dziękuje organizatorom Big Book Festival za pomoc w zaaranżowaniu rozmowy z Jamiem Bartlettem.


Read the English version of this text HERE