Słyszysz smart city – myślisz cyfrowe technologie. Sztuczna inteligencja, internet rzeczy czy sieć 5G wydają się dziś nierozerwalnie związane z ideą inteligentnego miasta. A co jeśli istotą prawdziwego smart city jest coś zupełnie innego?

Miasto to przestrzeń konfliktu interesów. Mieszkańców dzieli to, co publiczne i prywatne, a także własne i cudze. Aby ze sobą wytrzymać, potrzebujemy miejsc wspólnych, a stworzenie ich nie jest łatwe. Od czego jednak mamy inteligencję! W końcu to ona odpowiada za to, jak radzimy sobie z rozwiązywaniem problemów.

Najpierw co, potem jak

Podczas spotkania GovTech Klub na temat smart city prof. Jacek Szołtysek przekonywał, że o inteligencji miast nie świadczy wcale liczba zainstalowanych na ulicach gadżetów. Bycie smart polega raczej na umiejętności łagodzenia sporów, przeciwdziałania konfliktom i wypracowywania akceptowanych przez wszystkich rozwiązań.

Rzecz w tym, że dziś istnieją obok siebie dwa nurty myślenia o inteligencji miast, wyjaśniał. W pierwszym – kontemplacyjnym – postrzega się miasto jako coś myślącego. W drugim – technologicznym – jest ono przede wszystkim sprytne. Oba te podejścia dzieli przede wszystkim rozłożenie akcentów. Dla zwolenników koncepcji kontemplacyjnej najważniejszy jest cel, czyli zadanie do rozwiązania. Tymczasem w przypadku drugiego podejścia na pierwszym miejscu stoi sposób, czyli technologia.

Dziś dominuje raczej ten drugi sposób myślenia. Wiąże się z tym niebezpieczeństwo, że zauroczeni technologią stracimy z oczu istotę sprawy, czyli zadania, z którym mamy sobie poradzić jak najszybciej, jak najprościej i możliwie jak najmniejszym kosztem.

Kartka i ołówek

Inteligentne miasto to proste i skuteczne rozwiązania, niekoniecznie wykorzystujące technologię – mówił Tadeusz Osowski z Biura Cyfryzacji stołecznego Ratusza. – Technologia może bowiem być wykluczająca. Nie każdy ma dziś dostęp do internetu czy potrafi się nim posługiwać. Wystarczy pomyśleć o starszych osobach.

Zdaniem Osowskiego potrzebujemy dziś przede wszystkim większej integracji społecznej, czyli włączenia wszystkich obywateli w decyzje dotyczące miasta.

W budżecie partycypacyjnym powinien móc wziąć udział każdy, dlatego warto zadbać, by głosowanie było możliwe nie tylko przez internet – argumentował. – Czasem wystarczy kartka i ołówek.

Największą przeszkodą dla aspiracji Warszawy do bycia inteligentnym miastem nie jest więc dziś infrastruktura ICT, bo tę Ratusz posiada, ale poprawne zidentyfikowanie potrzeb mieszkańców. Innym ważnym problemem są rozproszone dane. Ich integracja znacznie pomogłaby w lepszym i szybszym tworzeniu rozwiązań.

Urzędnicy dla mieszkańców

Inteligentne miasta to przede wszystkim miasta umiejące wsłuchiwać się w potrzeby swoich mieszkańców – mówiła Ewa Jankowska z Urzędu Miasta w Świdniku. Nie powinno się kupować nowinek technologicznych tylko po to, by móc powiedzieć o sobie smart.

Podobnie jak przedstawiciel warszawskiego Ratusza, Jankowska podkreślała, że najważniejsza jest prostota rozwiązań. Jej zdaniem kluczowa dla przekształcenia miasta w inteligentnie działający organizm jest zmiana mentalności urzędników, których głównym zadaniem jest służba mieszkańcom. To urzędnicy znają przepisy i powinni dbać o informowanie obywateli o ewentualnych zmianach. Nie można oczekiwać, że każdy Polak będzie na bieżąco czytywał Monitor Polski.

Takie podejście nie wyklucza wcale wykorzystania technologii. To właśnie samorząd ze Świdnika jako jedyny w kraju wziął udział w rządowym programie GovTech Polska, który dąży do ułatwienia współpracy między administracją a innowacyjnymi przedsiębiorcami.

Śmieci, dziura budżetowa i algorytmy

Włodarze Świdnika mieli problem z egzekwowaniem opłat za wywóz śmieci w mieście: co roku ilość odpadów rosła, zaś liczba mieszkańców zgłaszanych w deklaracjach spadała. Nie mając możliwości samodzielnego zweryfikowania ich faktycznej liczby w poszczególnych gospodarstwach domowych, samorządowcy postanowili skorzystać z pomocy inżynierów data science. W programie GovTech Polska zgłoszono zapotrzebowanie na aplikację umożliwiającą wskazanie miejsc, w których rzeczywista liczba mieszkańców jest większa niż deklarowana.

W zwycięskim rozwiązaniu wykorzystano dane z baz urzędu miasta, instytucji oświatowych oraz ośrodków pomocy społecznej. W ten sposób w przypadku ponad 1,3 tysiąca adresów wykryto rozbieżności między deklaracjami, a faktyczną liczbą mieszkańców. Co dzięki tej wiedzy osiągnie miasto? Sporo. Z dużym prawdopodobieństwem uda mu się załatać dziurę budżetową w wysokości 1 miliona zł bez konieczności podnoszenia opłat za wywóz śmieci.

Czas na zmianę generacji

Nasze myślenie o inteligentnych miastach ewoluuje, mówił podczas spotkania Jacek Szczepański z firmy Atende. Zaczęło się od pierwszej generacji, czyli smart city 1.0. W tym ujęciu dostawcy po prostu oferowali miastom gotowe technologie. Kolejna generacja – smart city 2.0 – charakteryzowała się tym, że to urzędnicy przychodzili do biznesu z konkretnym problemem. Jednak z prawdziwie inteligentnym miastem, zdaniem wiceprezesa Atende, mamy dopiero do czynienia w przypadku smart city 3.0, gdy włączenie do procesu decyzyjnego mieszkańców daje szansę podniesienia jakości życia i realizacji projektów zgodnych z oczekiwaniem społeczności.

Sama technologia nie wystarczy więc, by uczynić miasto inteligentnym. Kto twierdzi inaczej, nie rozumie istoty problemu. Kiedy więc usłyszymy o kolejnym smart programie w naszej okolicy, zastanówmy się, czemu i komu ma on służyć. Zachwyty nad technologią zostawmy na później.