Tysiące Szwedów wszczepiają sobie mikrochipy. Dla wygody
Wiesz, co to „implant party”? To impreza, podczas której dajesz sobie wszczepić pod skórę dłoni mikrochip NFC – taki sam, który pozwala płacić zbliżeniowo kartą albo telefonem. Chociaż najczęściej mikrochipy NFC są wbudowane w karty i telefony komórkowe, można je wszczepić także pod skórę – i to wcale nie jest ostatni krzyk technologii. Od dekad wszczepia się takie chipy psom, by w razie czego łatwiej je było odnaleźć.
Zresztą wszczepianie chipów ludziom też nie jest zupełną nowością. W jednej z gablot w londyńskim Science Museum od 21 lat znajduje się mikrochip, który na dziewięć dni wszczepił sobie brytyjski inżynier cybernetyk Kevin Warwick, by zdalnie otwierać drzwi i włączać światła w budynku. Prasa ogłosiła Warwicka „pierwszym cyborgiem”, lecz dla naukowca to był zaledwie początek odważnych eksperymentów. Kilka lat później podłączył sobie do układu nerwowego mechaniczne ramię, a jeszcze później sonar. Do dziś o obu tych doświadczeniach opowiada z wielkim entuzjazmem.
Po co ci torebka?
No dobrze, ale dlaczego ktoś, kto nie jest szalonym naukowcem, miałby wszczepiać sobie pod skórę chip?
Choćby dla wygody. Skoro płacimy kartą zbliżeniowo, a w pracy kartą otwieramy drzwi, to po co nosić w kieszeni portfel i kartę dostępu? Lepiej wszczepić sobie chip NFC i załatwiać takie rzeczy jednym ruchem dłoni.
28-letnia Ulrika Celsing w rozmowie z agencją AFP przyznaje, że zrobiła to nie tylko dla wygody, ale też z ciekawości. Namówił ją pracodawca, który zorganizował „implant party”. Pomysł się przyjął i pracownicy otwierają teraz drzwi w firmie bez użycia kart. Ulrice chip zastąpił częściowo torebkę – nie nosi już ze sobą karty wstępu na siłownię, bo informacja została zakodowana w elektronicznym obwodzie, który ma pod skórą.
Nie do zhakowania
– Na razie nie ma technologii, która pozwoliła by chip zhakować. Poza tym, jeśli zajdzie obawa, chip można zawsze spod skóry wyjąć – mówi Ulrika w rozmowie z dziennikarzem francuskiej agencji AFP. Jowan Osterlund, który zajmuje się wszczepianiem chipów, twierdzi wręcz, że noszenie przez nas danych osobistych w ciele zwiększa nad nimi kontrolę. Jest w tym pewna logika. NFC to technologia pasywna, więc czytnik (taki jak w terminalu płatniczym albo przy drzwiach na kartę) może odczytać tylko dane zaszyfrowane na chipie.
Szwedzki boom
W Szwecji chipy pod skórą nosi już ponad cztery tysiące osób. Wszystko zaczęło się cztery lata temu, gdy tamtejsza grupa Bionyfiken, zajmująca się organizowaniem warsztatów, szkoleń i prelekcji z zakresu biohakingu (chałupniczego ulepszania ludzkiego ciała) oraz biologii syntetycznej, zaczęła urządzać imprezy, na których można było wszczepić sobie chip.
By nosić w ciele coś, z czego teoretycznie każdy mógłby odczytać twoje informacje, musisz ufać ludziom (i instytucjom)
„Kto chciałby nosić niewygodny smartwatch albo smartfona, jeśli można go mieć w paznokciu? Myślę, że w tym kierunku zmierzamy” – pytał wtedy retorycznie Hannes Sjöblad, założyciel Bionyfiken.
Jowan Osterlund za zabieg umieszczenia chipa pod skórą bierze równowartość 180 dolarów, podczas gdy rynkowa cena tego urządzenia nie przekracza dolara. Jego firma Biohax Internetional nie może nadążyć z zamówieniami, opracowuje więc materiały szkoleniowe dla lekarzy i pielęgniarek, którzy chcieliby się tym zajęciem parać.
Zaufanie to podstawa
To wszystko nie byłoby możliwe, gdyby szwedzkie prawo zakazywało wszczepiania chipów. Nie zakazuje, bo Szwecja, podobnie jak większość krajów na świecie, nie nadąża pod tym względem za rozwojem technologii.
By nosić w ciele coś, z czego teoretycznie każdy mógłby odczytać twoje informacje, musisz ufać ludziom (i instytucjom). Szwecja cieszy się wysokim poziomem zaufania społecznego, ma też stabilne instytucje publiczne. Obywatele państw skandynawskich słyną z przestrzegania przepisów, norm społecznych i jawności życia publicznego – dane podatkowe każdego obywatela Szwecji czy Norwegii są dostępne publicznie.
Szwedzi są niezwykle pragmatyczni. W chipie można przecież zakodować dane o swoim profilu społecznościowym, na przykład na LinkedIn. Na coworkingowym zebraniu skanujesz wtedy chipa i wyświetlasz swój zawodowy profil na ekranie.
A bilet? Proszę bardzo! Szwedzka kolej zaoferowała niedawno możliwość kodowania biletów na chipach.
Czy to z nami zostanie?
Chipy to technologia pasywna, pozwalająca na zapisanie danych, które potem mogą odbierać czytniki. Ale to, jakie to będą dane, ogranicza tylko wyobraźnia. Na razie Szwedzi zapisują kody dostępu do drzwi, bilety czy profile zawodowe. Możliwości jest jednak znacznie więcej.
W chipie można przecież zapisać imię, nazwisko i podstawowe informacje o stanie zdrowia właściciela, tak by mogły je odczytać np. tylko załogi karetek i personel szpitali. Można w ten sposób zarchiwizować całą swoją historię medyczną i w przychodni – od recepcji, przez gabinet lekarza, pielęgniarki czy fizjoterapeuty – zbliżać tylko dłoń do odpowiedniego czytnika. Dane o naszym zdrowiu mogłyby być wtedy przechowywane tylko w nas, nigdzie indziej. Bo po cóż przechowywać je w komputerach przychodni i szpitali, jeśli mamy je zawsze ze sobą?
Zachipowani sportowcy również mogliby dane o swoim zdrowiu przechowywać pod skórą, co być może pozwoliłoby wreszcie rozwiązać problem dopingu, a pracownicy – za pośrednictwem wszczepionych w ciało chipów rozliczać się z czasu pracy i wyjść z biura.
Na pierwsze „implant party” pięć lat temu przyszło pięćdziesiąt osób. Hannes Sjöblad mówił BBC News: „Kiedyś to będzie tysiąc, a jeszcze później 10 tysięcy. Jestem przekonany, że ta technologia z nami zostanie i nie będziemy uważać implantów w dłoniach za coś dziwnego”.
Może zostanie, a może nie. W niektórych stanach USA wprowadzono już prawo zabraniające wszczepiania chipów pracownikom firm. A nawet nakłaniania ich, by coś takiego sobie robili.