[SPOILER] W czwartym odcinku wstrząsającego miniserialu „Czarnobyl” produkcji HBO oglądamy pracę ekipy zmagającej się z usuwaniem skutków wybuchu reaktora elektrowni jądrowej. Do najbardziej niebezpiecznych prac zatrudniono roboty. Nie dały rady. Trzeba było narazić życie ludzi. Jak byłoby dziś?

Powszechnie chwalony fabularny serial (zwłaszcza za dramaturgię i oddanie realiów epoki, w tym przez scenografię) dosyć wiernie odtwarza historię wybuchu reaktora nr 4 elektrowni atomowej w Czarnobylu w Związku Radzieckim (dziś na Ukrainie), do którego doszło 26 kwietnia 1986 roku.

We wspomnianym epizodzie tak zwana armia likwidatorów (przewinęło się przez nią 600-800 tysięcy ludzi) próbuje ograniczać skutki katastrofy, która zagraża radioaktywnym promieniowaniem całej Europie. Przeprowadza ewakuację okolicznej ludności, wybija zwierzęta na skażonym obszarze, oczyszcza teren elektrowni. Wszystko w atmosferze absurdu radzieckiego systemu, gdzie drugim zabójcą po promieniowaniu jest propagandowe kłamstwo.

Bioroboty ze szpadlami

W tej fazie operacji, 12 tygodni od wybuchu, trzeba przykryć ogromnym sarkofagiem ze stali i betonu to, co zostało z reaktora. Jednak siła eksplozji rozrzuciła wokół szczątki grafitowej izolacji prętów paliwowych. Pełno ich na dachach budynków otaczających ziejącą w środku dziurę. Te śmiertelnie niebezpieczne odłamki trzeba zepchnąć w dół. Jak, skoro zaledwie trzy minuty przebywania w najbardziej skażonym miejscu oznaczają śmierć w ciągu paru miesięcy? Dla robotnika. Ale dla robota?

Tu film nieco upraszcza rzeczywistość, ale faktem jest, że w najtrudniejszych warunkach nie dał rady nawet sprowadzony z Niemiec Zachodnich zdalny pojazd Joker. Czy tylko dlatego, że w specyfikacji zamówienia Rosjanie dziesięciokrotnie zaniżyli poziom promieniowania? Czy też zepsułby się nawet wtedy, gdyby Niemcy wiedzieli, że ma pracować w miejscu, gdzie promieniowanie jonizujące dochodziło do 12 000 rentgenów na godzinę.

Na liście wraków szybko znalazły się także ciężkie niemieckie roboty MF-2 i MF-3 sterowane radiowo.

Tak samo jak japoński amfibijny spychacz Komatsu, który był w stanie pracować nawet na dnie morskim. Nie wytrzymał obciążeń radiacyjnych i też szybko się zepsuł.

Adres filmu na Youtube: https://youtu.be/CJe-6PXnn1w

Archiwalne zdjęcia pokazujące pracę robotów na miejscu katastrofy w Czarnobylu.
Źródło: Napromieniowani.pl / YouTube

Rumowisko sprzątały również – w mniej ekstremalnych warunkach – rosyjskie łaziki, które miały eksplorować Księżyc. Doczepiono im szufle do zgarniania radioaktywnych śmieci i łyżki do załadunku. Jednak układy elektroniczne sterujące robotami z czasem nie wytrzymywały promieniowania.

Jedynym rozwiązaniem stały się „bioroboty”, czyli żołnierze ze szpadlami. Byli to głównie rezerwiści w wieku 25-30 lat, w sumie ponad 3,5 tysiąca osób. Pracowali w rentgenowskich kaftanach i prowizorycznych zabezpieczeniach z ołowianej blachy. Wielu z nich przebywało w strefie promieniowania dłużej niż graniczne 45 sekund. Uwinęli się w 2,5 tygodnia. Dostali za to 400 rubli premii i dyplom. Potem ordery i skromne renty. I choroby oraz szybszą śmierć.

Czy dziś wyręczyłyby ich doskonalsze konstrukcje?

Cmentarzysko maszyn

Nie musimy tylko spekulować, bo po drodze, w marcu 2011 roku, wydarzyła się katastrofa w elektrowni jądrowej w Fukushimie spowodowana trzęsieniem ziemi i tsunami.

W lutym 2017 roku wykorzystano robota do przebadania reaktora nr 2 (jednego z trzech, w których doszło do stopienia rdzeni). Wytrzymał dwie godziny pracy, po czym „stracił wzrok”. Promieniowanie było tak silne, że dorosły człowiek zmarłby w ciągu kilkudziesięciu sekund, wynosiło ponad 530 siwertów na godzinę (53 000 rentgenów na godzinę).

Inna maszyna, choć jej systemy wizyjne działały dłużej, utraciła zdolność poruszania się. Operatorzy odcięli połączenie.

Oba roboty zostały zaprojektowane przez Toshibę i kształtem przypominały skorpiony, na których „odwłokach” zamontowane były kamery.

Działania w elektrowni pochłonęły już kilka maszyn, które nie poradziły sobie z wysokim promieniowaniem. Wśród nich był m.in. robot wąż i robot łódź podwodna.

Tymczasem bez oceny stanu radioaktywnego paliwa jądrowego trudno liczyć na powodzenie operacji oczyszczania miejsca po katastrofie. Wygląda na to, że nie ma szans, by rozpoczęła się ona przed 2021 rokiem.

Adres filmu na Youtube: https://www.youtube.com/watch?v=cyKEVD4oC4s

Zapis pierwszej udanej próby zbliżenia się do zastygłego paliwa jądrowego przez robota. Źródło: Japan Atomic Industrial Forum / YouTube

Światełko w tunelu?

Próby zaangażowania robotów do tej pory nie przynoszą pożądanych efektów. Jak dotąd udało się zobaczyć jedynie niewielką część wnętrza reaktorów.

Jednak w lutym 2019 roku wysłano do wnętrza jednego ze zniszczonych reaktorów specjalnie zaprojektowanego robota. Udało mu się przetrwać, co pokazano na filmie. Ramiona robota, przypominające szczypce, podnoszą gruz, który prawdopodobnie jest stopionym paliwem jądrowym.

To pierwsza udana próba zbliżenia się do zastygłego paliwa jądrowego. W kwietniu podobnego robota wysłano do reaktora nr 1.

Mimo to postępy rozczarowują. „Fukushima była upokarzająca. Pokazała granice robotyki” – mówił portalowi Cnet.com analityk Rian Whitton z firmy ABI Research.

Władze Japonii uważają, że sprzątanie po katastrofie potrwa jeszcze kilka dekad. Rząd w Tokio szacuje, że będzie to kosztować 75,7 miliardów dolarów.

Japońska Agencja Energii Atomowej zbudowała w pobliżu Fukushimy centrum badawcze, aby zasymulować warunki z wnętrza elektrowni. Ma to umożliwić ekspertom z całego kraju testowanie nowych projektów robotów do usuwania zgliszcz.

Aby porażka, jaką ponosi na razie współczesna robotyka wobec promieniowania, nie powtórzyła się w przyszłości, Japończycy kształcą nowe pokolenie speców od robotyki, którzy mają znaleźć skuteczne rozwiązanie tego problemu.