Jak chcesz mieć dobrego pracownika, to musisz włączyć się w jego edukację, zaangażować swoje siły i środki. Ewa Mikos z Siemensa rozmawia z Maciejem Chojnowskim o przemyśle 4.0 i roli w nim pracowników
Maciej Chojnowski: Nowoczesne gospodarki przechodzą dziś czwartą rewolucję przemysłową. Chodzi o inteligentną produkcję, zaawansowaną analitykę danych czy internet rzeczy. W Polsce to wszystko dopiero przed nami. Czy dla naszych firm transformacja cyfrowa to bardziej szansa czy zagrożenie?
Ewa Mikos*: Głównie szansa. Polskie firmy często albo same tworzą łańcuchy dostaw, albo są częścią łańcucha dostaw innych, dużych firm. I jeśli te większe przedsiębiorstwa wdrożą podejście 4.0, to albo ich partnerzy też będą działać w tych samych modelach biznesowych, albo po prostu wypadną z łańcucha dostaw. Więc to szansa, ale i konieczność.
Nie możemy udawać, że nie widzimy czwartej rewolucji przemysłowej. To szansa na rozwój. Rządowa Fundacja Platforma Przemysłu Przyszłości to właśnie szukanie dobrych przykładów z obszaru przemysłu 4.0 i próba budowania na ich bazie własnego podejścia. Nikt nie pyta „czy”, tylko „jak” to robić.
Czego w erze cyfrowej transformacji potrzebujemy najbardziej, by z powodzeniem wykorzystywać nowe technologie?
Ważne jest poznawanie dobrych praktyk tam, gdzie one już działają, i czerpanie z tych wzorców. Powinniśmy też do tych rozwiązań technologicznych dopasowywać modele biznesowe.
Są badania, które pokazują bariery we wdrażaniu podejścia 4.0. Okazuje się, że to nie tyle kwestia znajomości technologii, co modelu biznesowego. Wiedzy, jak w firmie je zastosować, by mieć z tego korzyści.
W Niemczech powołano instytucję Labs Network Industrie 4.0, której głównym zadaniem jest pokazywanie firmom, szczególnie małym i średnim, jakie modele biznesowe w ramach podejścia 4.0 mogą stosować. Najważniejsze jest zobrazowanie, co to dla konkretnej firmy oznacza, a nie mówienie o ogólnych tezach i założeniach. Jeśli nie przeniesiemy tego na praktyczny grunt, to nikt nie zdecyduje się na ponoszenie kosztów, żeby takie podejście wdrażać.
Wymagałoby to szerokiego pakietu case studies, obrazujących korzyści z takiego podejścia. Powinniśmy starać się objąć jak najwięcej branż, czy może zdefiniować kluczowe dla polskiej gospodarki obszary, które najpierw należałoby włączyć w ten ekosystem?
Wszystkie sektory powinniśmy uszeregować zaczynając od tych, które są najważniejsze dla gospodarki w Polsce. Natomiast na pewno nie skreślałabym żadnej branży. Sęk w tym, że tego podejścia nie da się promować w sposób ogólny, czyli zaprosić producentów mebli, okien i autobusów, posadzić wszystkich w jednej sali i ich naraz edukować.
Badania pokazują, w jakich firmach wdrożenie technologii 4.0 daje najlepsze efekty. W firmach małych i średnich najwięcej korzyści jest w obszarze zarządzania łańcuchem dostaw, zarządzania wiedzą oraz kontroli jakości. Natomiast w dużych firmach sprawdza się to najbardziej w zarządzaniu zasobami i robotyce.
W Polsce większość firm to małe i średnie przedsiębiorstwa. Takie podmioty zwykle nie prowadzą projektów badawczo-rozwojowych i nie inwestują w innowacje. Mają sprawdzone rozwiązania i ograniczone zasoby. Jak wprowadzać takie firmy w cyfrowy ekosystem 4.0?
Odwołam się do raportu Smart Industry Polska 4.0 z 2018 roku, który Ministerstwo Przedsiębiorczości opracowało wspólnie z Siemensem. Zapytano w nim małe i średnie firmy, co sprawia, że myślą o innowacjach, i dlaczego je wdrażają. Najczęstszymi odpowiedziami były: „rynek” i „klienci”. Rynek i klienci determinują w dużej mierze to, co się dzieje w polskich małych i średnich firmach. Gdyby do tego dołożyć jeszcze rzeczywiste rozwiązania i pomagać identyfikować, w jakim obszarze firmy wdrożenie na przykład uczenia maszynowego czy narzędzi analitycznych dałoby wymierne efekty, to by to zadziałało.
Fundacja Platforma Przemysłu Przyszłości chce działać poprzez konsultantów. Planuje wyszkolić dwie kategorie konsultantów. Konsultanci pierwszego kontaktu będą przychodzić do firmy i mówić, że np. w logistyce można wdrożyć lepsze narzędzie do zbierania i analizy danych, i wyjaśnią, jakie korzyści można z tego mieć.
Z całego portfolio 4.0 nikt nie każe nam brać wszystkiego. Wykażmy się własną inteligencją i bierzmy to, co jest najlepsze i co daje u nas najlepsze efekty. A po to, co nie będzie nam służyć, nie sięgajmy
Później trzeba będzie pokazać, jakie narzędzia, działania czy nakłady są do tego potrzebne. I wzbudzić zainteresowanie tym zarządu firmy. On musi zrozumieć, jakie korzyści ekonomiczne z tego będą.
Na kolejnym etapie trzeba włączyć szerszą grupę, która w firmie decyduje o tych technologiach czy projektuje procesy produkcyjne.
Wydaje mi się, że bardzo ważnym elementem byłoby zainteresowanie problematyką 4.0 również Ministerstwa Pracy, Rodziny i Polityki Społecznej. W którymś momencie barierą wdrażania tego podejścia może być brak odpowiednio przygotowanych kadr. Skoro mamy Fundację Platforma Przemysłu Przyszłości, to przydałyby się też środki na szkolenie specjalistów od 4.0 czy podnoszenie konkurencyjności polskich pracowników.
Jak powinna przebiegać współpraca sektorów prywatnego i publicznego?
Izby gospodarcze są tutaj idealne. Z jednej strony są głosem biznesu, z drugiej wystarczająco neutralną platformą, by być partnerem dla strony rządowej.
Jest pani przewodniczącą nowo utworzonej Komisji ds. Cyfryzacji i Przemysłu 4.0 w ramach Polsko-Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej. Jakie są jej główne zadania?
Chcemy przekazywać do Polski niemieckie doświadczenia z wdrażania podejścia 4.0. I niekoniecznie trzeba to od razu wdrażać. Na początku wystarczy pokazywać wzory, by nasi przedsiębiorcy mogli zdecydować, czy chcą z nich skorzystać. Chcemy też umożliwić dostęp do wszystkich publikacji tematycznych i specjalistycznych, które tam powstały.
Zapraszamy też ekspertów, organizujemy wyjazdy studyjne do Niemiec i myślimy o tym, żeby włączać się w różne inicjatywy rządowe. Na przykład nawiązać partnerstwo z Fundacją Platforma Przemysłu Przyszłości. Jeśli będzie powołana jakaś grupa robocza, która miałaby pracować nad wdrażaniem podejścia 4.0 w przyszłej perspektywie finansowej, to bardzo chętnie podzielimy się naszymi obserwacjami, opowiemy o potrzebach firm.
W opublikowanym przed trzema laty dokumencie Ministerstwa Cyfryzacji „Przemysł+” padły krytyczne słowa pod adresem koncepcji przemysłu 4.0 jako prostego przeniesienia rozwiązań z zachodnich gospodarek do Polski. Miałoby to petryfikować dotychczasowe relacje z naszymi partnerami, którzy są na bardziej zaawansowanym poziomie. W rezultacie wciąż odgrywalibyśmy rolę podwykonawców, zamiast rozwijać na własnym gruncie zaawansowane rozwiązania. Dlatego choć nie powinniśmy rezygnować z dotychczasowych partnerstw, musimy się otwierać na nowe rynki, korzystając z nowych technologii, które pozwalają wykroczyć poza regionalne relacje. Co pani myśli o takim ujęciu?
W Siemens, mówiąc o przemyśle czy podejściu 4.0, myślimy o różnych narzędziach, które pozwalają optymalizować procesy produkcyjne. To, czy firma jest czyimś partnerem, czy sama ma stu partnerów, jest kwestią wtórną. Często zresztą narzędzia mają tylko funkcję pomocniczą, a celem nadrzędnym jest stworzenie nowego modelu biznesowego.
Relacje biznesowe nie narzucają tu ograniczeń. Nikt nie zakaże stworzenia firmie nowego modelu biznesowego, który będzie redefiniował jej procesy produkcyjne. Nie widzę powodu do obaw. Z całego portfolio 4.0 nikt nie każe nam brać wszystkiego. Wykażmy się własną inteligencją i bierzmy to, co jest najlepsze i co daje u nas najlepsze efekty. A po to, co nie będzie nam służyć, nie sięgajmy.
Co rząd może zrobić, by ułatwić transformację cyfrową?
W działaniach, które rząd podjął do tej pory, widzimy dużą szansę. Jeszcze pięć lat temu takich inicjatyw w ogóle nie było. Teraz jest podejście systemowe. Jest fundacja, która z jednej strony będzie mieć własnych konsultantów, z drugiej – zlecać pewne działania centrom kompetencji, które powstaną.
Bo cyfrową transformacją nie da się zarządzać wyłącznie na szczeblu centralnym. Oczywiście, gdzieś to centrum musi być, ale w pozostałych regionach też potrzebne są jednostki, które realizują podobne zadania. Elementem takiego ekosystemu powinny być też instytucje otoczenia biznesu: izby gospodarcze czy branżowe.
Powinniśmy również popatrzeć na to, jakie instytucje otoczenia biznesu już funkcjonują w województwach i które z nich (na przykład działające na rzecz MŚP) można by wykorzystać. Trzeba wybrać te, które miałyby chęć i możliwości włączyć się w ten ekosystem.
W Polsce powstaje coraz więcej laboratoriów badawczo-rozwojowych, ale głównie w firmach zagranicznych. W nowej perspektywie unijnej promowana będzie współpraca biznesu i nauki. Jak pani ocenia polskie doświadczenia w tym obszarze?
Współpraca w edukacji działa coraz lepiej. Są różne wspólne inicjatywy: akademie, programy, w których firmy przekazują know-how do uczelni, by studenci mieli możliwość poznawania treści, których do tej pory nie było w programie.
Druga rzecz to wspólne projekty badawcze i rozwojowe. One są konieczne, ale na ich sukces wpływa to, czy firmy mają własne laboratoria. Kluczowa jest też współpraca z konkretnymi naukowcami: nie współpracuje się z całą uczelnią, tylko zawsze z konkretną osobą.
Natomiast na poziomie instytucjonalnym jest zdecydowanie trudniej, bo zarówno w świecie nauki, jak przemysłu panuje biurokracja. Proces decyzyjny nie zależy od jednej osoby. I jak tu przejść do działania?
Współpraca przemysłu i nauki jest ważna również po to, żeby już na etapie przygotowania młodych ludzi do przyszłej kariery wskazywać im z jednej strony te nowe trendy, a z drugiej uczyć ich, że ich przyszłością będzie zmiana. By nie byli przerażeni, tylko starali się to zrozumieć i traktować jak coś normalnego
Projekty rozwojowe to coś, czego przemysł potrzebuje jeszcze bardziej niż projektów badawczych. Nawet świetne technologie, które już wyszły z fazy badań podstawowych, trzeba przetestować w skali makro, w warunkach nielaboratoryjnych. A to są koszty i duże ryzyko. I zawsze pojawia się pytanie: Kto za to zapłaci?
Ostatnia kwestia to wdrożenia. Projekty chętnie się finansuje, gdy widać perspektywę wdrożenia. Tyle że jeśli wdrożenie się nie uda, to i tak trzeba zapłacić. Wprowadzenie kategorii projektów wdrożeniowych do programów unijnych czy publicznych byłoby bardzo cenne i na pewno ułatwiałoby współpracę, bo zainteresowanie rośnie. Natomiast są obawy przed tym, kto pokryje koszty ewentualnego niepowodzenia.
Innowacja w erze cyfrowej to często tzw. disruptive innovation, gruntownie przekształcająca krajobraz gospodarczy zbudowany przez przedsiębiorstwa z wieloletnim doświadczeniem. Dziś firma znikąd, która ma bardzo innowacyjną technologię, może zrewolucjonizować całą branżę. Jak funkcjonować w okresie takich dynamicznych zmian, żeby nie wypaść z gry?
Jedynym sposobem jest obserwowanie tych zmian. Trzeba przyjąć, że jesteśmy na nie otwarci i nie mamy gotowej recepty na sukces. Nawet jeśli dziś robimy coś świetnie, to może się okazać, że rzeczywistość nas wyprzedzi. Kluczowa jest czujność i gotowość włączania się w nowe nurty.
Czy to dotyczy tylko zarządu, czy także pracowników niższego szczebla?
Wszystkich. Często źródłem nowych pomysłów w firmie są pracownicy. Nieuwzględnianie ich opinii uważam za dużą stratę.
Kolejną możliwością otwierania się na innowacje jest współpraca ze start-upami. Ich innowacyjność bierze się stąd, że nie mają za sobą dużej praktyki, która by im mówiła, że czegoś się nie da albo że coś jest zbyt skomplikowane. Połączenie doświadczenia z tą nieskrępowaną pomysłowością może dać świetny efekt.
Druga rzecz to współpraca ze światem nauki – ale ta nieinstytucjonalna, na płaszczyźnie ludzkiej, gdzie mogą powstawać zespoły projektowe złożone z przedstawicieli świata nauki i świata przemysłu. Wtedy jest szansa dla pomysłów, które normalnie nie zostałyby wdrożone, bo w firmie produkcyjnej nie ma czasu na prowadzenie badań.
Wszelka współpraca przemysłu – czy to z nauką, czy ze start-upami – może być tym elementem, który da impuls do innowacji.
Ludzie słyszą dziś o automatyzacji, robotyzacji czy sztucznej inteligencji i zastanawiają się, czy przez maszynę wylądują na bezrobociu, czy może dostaną bardziej ambitne zadania? Z głosicielami teorii, że na rynku pracy będzie apokalipsa, polemizują zwolennicy tezy, że pojawią się nowe zawody. Jak pani postrzega ten problem?
Chcemy poruszać te kwestie podczas prac Komisji ds. Cyfryzacji i Przemysłu 4.0. Chcemy mówić nie tylko o nowych modelach biznesowych czy technologiach, ale również o ich wpływie na pracowników. W znanej publikacji Klausa Schwaba „Czwarta rewolucja przemysłowa” mowa jest o społeczeństwie 4.0. Moglibyśmy jeszcze mówić o pracowniku 4.0.
Na pewno niektóre zawody przestaną istnieć, ale pojawi się wiele nowych. Obawiamy się, że humanoidalne roboty zajmą nasze miejsce, ale przecież sztuczna inteligencja to przede wszystkim możliwość analizy ogromnych zbiorów danych. A żeby był z tego jakiś efekt, to trzeba właściwie postawić pytanie, a potem wyciągnąć wnioski umożliwiające dalsze działania. Wydaje mi się więc, że zawodem, który pojawi się w przyszłości, będzie specjalista ds. współpracy ze sztuczną inteligencją.
Do tej pory mieliśmy erę zbierania i analizy danych. Teraz też jest to robione, tylko na większą skalę. Dzięki sztucznej inteligencji analizy mogą być bardziej złożone i przeprowadzone w krótszym czasie. Teraz nadchodzi era redefiniowania modeli czy procesów biznesowych na podstawie tych danych. Tutaj człowiek jest niezbędny.
Jest też taka odnoga robotyki – kobotyka. Roboty, które współpracują z człowiekiem. To dowodzi, że w trendach technologicznych człowiek wciąż jest postrzegany jako ważny. Spójrzmy na to jak na szansę i wyzwanie, a nie jak na zagrożenie.
Współpraca przemysłu i nauki jest ważna również po to, żeby już na etapie przygotowania młodych ludzi do przyszłej kariery wskazywać im z jednej strony te nowe trendy, a z drugiej uczyć ich, że ich przyszłością będzie zmiana. By nie byli przerażeni, tylko starali się to zrozumieć i traktować jak coś normalnego.
Polska przez lata konkurowała kosztami pracy. To, o czym pani mówi, to rewolucja. Zarówno po stronie pracodawcy, jak pracobiorcy. Na ile polski rynek pracy jest gotowy inwestować w pracownika, który nie jest specjalistą najwyższego szczebla?
Kiedyś nastawialiśmy się na konkurowanie niską stawką za godzinę, ale to już minęło. A tam, gdzie jeszcze trwa, szybko się skończy.
Do świadomości zarządów firm dociera, że dogmaty, które sprawdzały się jeszcze 10 lat temu, to już przeszłość. Teraz trzeba zadbać o pracownika. Jak chcesz mieć dobrego pracownika, to musisz włączyć się w jego edukację, zaangażować swoje siły i środki. Jeśli chodzi o Siemensa, to działamy tak w Polsce od wielu lat. Utworzyliśmy z trzema uczelniami akademie, współpracujemy ze szkołami branżowymi. A w Niemczech dzieje się to już od dziesięcioleci.
Chodzi o to, by sfery edukacji i przemysłu ze sobą korespondowały, a nie by dzieliła je przepaść, którą później przemysł musiałby zasypywać.
* Ewa Mikos Romanowicz – Dyrektor ds. Rozwoju Biznesu i Governmental Affairs Siemens Sp. z o. o absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, Freie Universitaet w Berlinie; ukończyła podyplomowe studia europejskie w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie oraz roczny program Harvard Business School. Rozpoczęła pracę w Siemens Sp. z o.o. w 2001 roku pracując w dziale Rozwoju Strategii, biurze zarządu oraz uczestnicząc w międzynarodowym projekcie strategicznym realizowanym w centrali koncernu w Monachium. Jest odpowiedzialna za budowanie relacji oraz aktywną współpracę z sektorem publicznym, samorządami oraz uczelniami wyższymi. Reprezentuje firmę Siemens Sp. z o.o. w organizacjach oraz gremiach branżowych: w Konfederacji Lewiatan, Polsko-Niemieckiej Izbie Przemysłowo Handlowej -jako przewodnicząca Komisji ds. Cyfryzacji i Przemysłu 4.0 , jest także zaangażowana w prace grupy roboczej do spraw PO Polska Cyfrowa w ramach inicjatywy Ministerstwa Inwestycji i Rozwoju. Zawodowe zainteresowania wiążą się z tematyką europejską głównie w aspekcie kształtowania polityki regionalnej, jej wpływu na rozwój gospodarczy. Angażuje się aktywnie w promowanie nowoczesnego kształcenia w kierunkach technicznych oraz w działania pro innowacyjne, w tym między innymi związane ze start-up- ami.