Włochy, podobnie jak wcześniej Chiny, stanęły. Miliony ludzi na świecie pracują zdalnie. Czy koronawirus zmieni świat na zawsze? Bo to, że będzie testem także dla cyfrowych technologii, jest pewne.

W środę 11 marca Światowa Organizacja Zdrowia uznała koronawirusa SARS-CoV-2 za pandemię. Od epidemii różni się ten stan tym, że obejmuje cały świat. Ale niewiele to zmieniło – nawet bez oficjalnego ogłoszenia globalnego alertu poszczególne kraje wprowadzały zaostrzone środki bezpieczeństwa. Włochy, gdzie w Europie przypadków jest najwięcej (w chwili publikacji tego tekstu niemal 12,5 tysiąca zarażonych, 827 osób zmarło), są już na granicy wydolności służby zdrowia. Wprowadziły w całym kraju stan wyjątkowy, pozamykały wszystko poza sklepami spożywczymi i aptekami, ograniczyły możliwość poruszania się do dojazdów do pracy i szpitali.

Również w środę w Polsce pozamykano szkoły i uczelnie. Wiele firm i instytucji, które nie uczyniły tego wcześniej, umożliwiły pracę zdalną, niektóre nie pozostawiły pracownikom wyboru – muszą pracować z domów.

Pożytki z pracy zdalnej

Z badań naukowych wynika, że praca zdalna ma dużo zalet. Nie chodzi tylko o komfort pracowników, którzy deklarują większą satysfakcję z życia po wprowadzeniu takiego rozwiązania. Choć nie wszystkim ono pasuje, większość docenia możliwość uniknięcia porannych korków, tłoku w komunikacji, oszczędność czasu. Ale na pracy zdalnej korzystają też pracodawcy. Jak wynika z badań, wydajność przy takim sposobie wykonywania pracy rośnie o kilkanaście (13,5) procent. Z pozoru to niewiele, ale to tak, jakby każdy zespół liczący osiem osób nagle zwiększył się o nowego pracownika.

Jak pisze z kolei „The Economist”, przeciętny koszt utrzymania jednego stanowiska biurowego w dużej firmie to rząd około 5 tysięcy dolarów rocznie. Przy biurku przeciętny pracownik spędza zaś zaledwie połowę swojego czasu (nie, nie z lenistwa – zajmują mu go chodzenie do innych pracowników, spotkania służbowe oraz delegacje). Wysłanie stu pracowników do domu to oszczędność 0,5 miliona dolarów, tysiąca zaś – 5 milionów dolarów rocznie.

Czy koronawirus zmieni nasz sposób pracy na zawsze? Firmy, które wszakże kierują się przede wszystkim chęcią zwiększenia zysków, zapewne odnotują zwiększenie wydajności i wezmą ten fakt pod uwagę. Te, które tego nie zrobią, co prawda będą miały pracowników na miejscu – ale i o jedną ósmą efektów ich pracy mniej. Być może więc pandemia przyniesie małą rewolucję. Aż dziw bierze, że zdalnie pracował do tej pory zaledwie co dwudziesty aktywny zawodowo Polak (jak wynika z danych Eurostatu, przytaczanych przez „Forsal”).

Być może więc pandemia przyniesie małą rewolucję. Aż dziw bierze, że zdalnie pracował do tej pory zaledwie co dwudziesty aktywny zawodowo Polak

Szkoły w Polsce są zamknięte, zajęcia na uczelniach zawieszone, na razie przez dwa tygodnie. Ale jeśli stan wyjątkowego zagrożenia epidemiologicznego przez ten czas się nie zmieni (co niemal pewne), staną przed dylematem, czy przedłużać wolne, czy przejść na zdalne formy kształcenia (taką możliwość przewiduje Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego). Robią to już warszawskie uczelnie prywatne – w dzisiejszych czasach nie ma w zasadzie problemów, by zrobić to z dnia na dzień. W nieco gorszej sytuacji są wydziały, gdzie prowadzone są zajęcia praktyczne, na przykład laboratoryjne (przy braku wykładów i zajęć teoretycznych można prowadzić więcej zajęć praktycznych w mniejszych grupach, co zmniejsza ryzyko epidemiologiczne). Być może szkoły i uczelnie też czeka przymusowa praca zdalna na dłużej.

Kto liczy straty, kto pieniądze

To wszystko przekłada się na ekonomię. Podczas gdy jedni tracą (na przykład branża turystyczna, lotnicza czy koncerny paliwowe), inni zyskują. Mniejsze korki, czystsze powietrze, zaoszczędzone na dojazdach godziny – to niewątpliwa korzyść z kryzysu. Jest to też ulga dla planety, bo spadają emisje ogrzewającego ją dwutlenku węgla (w lutym w Chinach spadła o jedną czwartą – podaje „Carbon Brief”). A dla niektórych firm to zapowiedź tłustych miesięcy – a być może lat. Jak podaje „The Economist”, w ciągu ostatniego miesiąca kurs akcji Slacka, popularnej platformy do komunikacji w firmach, i Zoom, producenta oprogramowania do wideokonferencji, wzrosły odpowiednio o 18 i 35 procent.

Na pandemii zyska też branża telekomunikacyjna, być może przyspieszy też rozwój technologii 5G, bo komunikujemy się teraz bardziej elektronicznie niż kiedykolwiek. Wirus sprawi też, że wszystkie dotknięte nim kraje będą musiały zainwestować więcej w służbę zdrowia i infrastrukturę medyczną. Wszyscy producenci towarów będą zaś pewnie musieli przemyśleć, czy nie wzmocnić łańcuchów dostaw, nie przenieść produkcji bliżej rynków zbytu i nie gromadzić zapasów na dłuższy czas.

Zmienić się może też administracja. W Polsce minister cyfryzacji skorzystał z okazji, by przypomnieć, że już dziś wiele urzędowych spraw można załatwić bez wychodzenia z domu.

Kwarantanna konsumpcji

Ale być może najbardziej zmienimy się my. Lidewij Edelkoort, która od dekad zajmuje się przewidywaniem trendów w modzie i wzornictwie przemysłowym (doradzała nie tylko wielkim projektantom mody, ale też i Coca-Coli czy Nissanowi), na kwarantannie, którą sama sobie narzuciła, opowiada portalowi Dezeen, jak pandemia może stać się „kwarantanną od konsumpcji”. Według niej możemy spodziewać się głębokiej światowej recesji, ale to może stać się nową, czystą stroną w historii świata. Pozwoli nam przewartościować nasze priorytety.

Pandemia i tak już przerwała łańcuchy produkcji i dostaw, ale czy nie potrzebujemy aż tylu rzeczy? Przemysł tekstylny w Chinach stanął? Nic nie szkodzi, do pracy w domu nie potrzebujemy aż tylu ubrań (czy naprawdę potrzebowaliśmy aż tylu par butów i spodni?). Producenci elektroniki mają problemy? Trudno, ale czy ktoś rzeczywiście potrzebuje nowego telefonu i telewizora co rok albo dwa?

„Wygląda na to, że w znaczący sposób wkraczamy w kwarantannę konsumpcji, czas, gdy nauczymy się, jak być szczęśliwi, mając proste ubrania, odkrywając stare i lubiane rzeczy, czytając zapomnianą książkę i odkrywając przyjemność w gotowaniu, żeby uczynić życie piękniejszym”, mówi Edelkoort. „Mam nadzieję, że to będzie lepszy system. Największą nadzieję wiążę z tym, że będzie to system, który będzie miał większy szacunek dla ludzkiej pracy i warunków życia”.

Algorytmy i etyka

Nic nie wskazuje na to, żeby pandemia koronawirusa nadprzyrodzonym sposobem zniknęła z dnia na dzień. Tu nie ma magicznej różdżki, do jej opanowania potrzebna jest doskonale działająca machina sprawnej służby zdrowia i obrony cywilnej. Z tym różnie w poszczególnych krajach bywa. Włochy, które mogą się pochwalić doskonałym systemem obrony cywilnej (porównywalny mają kraje skandynawskie), stanęły na progu wydolności służby zdrowia. Opisuje to w poruszającym tekście „The Atlantic”.

Włoskie stowarzyszenie lekarzy anestezjologów – bo to oni nadzorują aparaturę do wentylacji mechanicznej w przypadku niewydolności oddechowej – wydało zalecenia, w których oficjalnie przyznaje, że pacjentów kwalifikujących się do podłączenia pod respirator jest już zbyt wielu. Lekarze muszą wybierać, których z nich leczyć.

Włoscy anestezjolodzy przyznają, że jakieś kryteria wyboru musiały powstać. Zdecydowano się na utylitarne. Ratować należy tych pacjentów, którzy mają przed sobą więcej lat życia w zdrowiu. Jeśli jedynego respiratora potrzebować będzie człowiek młody i stary, oznacza to, że lekarze ratować będą młodego. Jeśli aparatury potrzebować będą zakażony tylko koronawirusem oraz cierpiący także na inne schorzenia (serce, astmę, nowotwór), ratować będą zdrowszego.

Na razie jeszcze te trudne decyzje obciążają sumienia lekarzy. Ale chorych będzie jeszcze przez jakiś czas przybywać. Nie jest wykluczone, że – aby oszczędzić cenny czas lekarzy – decyzję o wyborze, kogo leczyć, szpitale przekażą komputerowym programom analizującym medyczne dane. Jeśli tak się stanie, będzie to mroczniejsza (ale w czasach pandemii nieunikniona) strona cyfrowych algorytmów.

Lek z maszyny

Jest jednak także zdecydowanie jaśniejsza. Zdolność do analizowania wielkich ilości danych w krótkim czasie pozwala im odkrywać to, co zespołom ludzkich badaczy zajęłoby lata. Niedawno pisaliśmy o odkryciu nowego antybiotyku, które możliwe było dzięki algorytmom sztucznej inteligencji. Dla człowieka przeanalizowanie półtora miliarda związków chemicznych to zadanie niemożliwe. Maszynie zajęło kilka dni.

W walce z koronawirusem cenny jest czas. Im wcześniej uda się ograniczyć przyrost liczby chorych, tym większe szanse, że liczba ciężkich przypadków wymagających hospitalizacji nie przekroczy możliwości służby zdrowia. Maszynowe algorytmy mogą pomóc i w identyfikacji wirusowych białek, i w poszukiwaniu chemicznych związków, które mogą je zablokować. To żmudna praca, w której także pomóc mogą uczenie maszynowe i sieci neuronowe.

Możemy być pewni, że małe i duże firmy farmaceutyczne już szukają słabych punktów koronawirusa. I równie pewni, że wykorzystają sztuczną inteligencję (specjaliści od SI w chwili wybuchu epidemii w Chinach zaangażowali się choćby w poszukiwanie szczepionki na SARS-CoV-2).

To wyścig z czasem, bo kto opracuje lek jako pierwszy, zgarnie całe zyski. Reszta obejdzie się smakiem.

Postscriptum

Z kilkunastu naukowych prac opublikowanych przez chińskich badaczy wynika, że w walce z koronawirusem pomocny jest znany od dekad lek przeciwmalaryczny – chlorochina. Zaś z opublikowanej na początku marca w czasopiśmie „Cell”, że inny wypróbowany już lek, kamostat, może blokować wnikanie wirusa do komórek płuc (to ich uszkodzenie jest bezpośrednią przyczyną śmierci w ciężkich przypadkach). Wygląda na to, że nie jesteśmy więc w walce z pandemią zupełnie bezbronni.

Ale gdy po pokonaniu pandemii wrócimy już do rzeczywistości, czy nie okaże się ona bardziej cyfrowa?