Platformy internetowe miały zdemokratyzować rynek pracy i wzmocnić przedsiębiorczość. Tymczasem choć rzeczywiście dają zatrudnienie, to utrwalają też podziały na biednych i bogatych

Sercem współczesnej gospodarki cyfrowej są platformy internetowe. Na czym polega ich działanie? Jak wyjaśniają Katarzyna Śledziewska i Renata Włoch w książce „Gospodarka cyfrowa. Jak nowe technologie zmieniają świat”, służą one do wirtualnego pośrednictwa między różnymi grupami użytkowników i umożliwiają ich różnorakie interakcje. Jako takie stanowią nowy model biznesowy bazujący na jak najszerszej sieci użytkowników.

Wedle technooptymistycznej narracji gospodarka oparta na platformach typu Uber czy Amazon Mechanical Turk (AMT) wyrównuje szanse na rynku pracy, umożliwiając osobom gorzej sytuowanym dodatkowe zarobki. Mają to zapewnić takie czynniki, jak wyjście poza lokalne rynki, większa elastyczność pracy czy niższy próg wstępu.

Dla technopesymistów sytuacja przedstawia się znacznie mniej różowo: przewidują, że platformy sprawią, że pracodawcy będą częściej działać poza ramami prawnymi, a to ograniczy prawa pracowników, zmniejszy ich ochronę i tym samym przyczyni się do wzrostu prekaryzacji, czyli trwałej niepewności zatrudnienia.

Kto ma rację, postanowili sprawdzić socjologowie internetu z Uniwersytetu w Oksfordzie i Uniwersytetu Zachodniego Ontario. Swoje badanie oparli na danych pochodzących z American Trends Panel Wave 19 – ankiety gromadzącej pogłębione informacje na temat pracy zarobkowej online Amerykanów.

Choć badanie dotyczy tylko Stanów Zjednoczonych, to naukowcy podkreślają, że jego wyniki mogą być przydatne również dla innych państw. Trzy czwarte przychodów z platform internetowych generują bowiem firmy amerykańskie, co w istotny sposób określa model działania w tym obszarze także poza USA.

Platforma platformie nierówna

Zdaniem naukowców gospodarka oparta na platformach (platform economy) to pojęcie zbyt szerokie, przez co utrudnia wychwycenie ważnych różnic między poszczególnymi typami platform, przede wszystkim pod względem podziału na zawody. Dlatego w swoim badaniu postanowili wyróżnić ich dwie grupy: platformy pośrednictwa pracy (labor-exchange platforms), jak np. AMT, oraz platformy sprzedaży online, np. eBay.

Co wynika z badania?

Przede wszystkim to, że platformy nie sprawiły, by różne rodzaje pracy stały się równo dostępne dla wszystkich grup społecznych. Oczywiście, nie chodzi tu o trywialne spostrzeżenie, że np. osoby niemające kompetencji programistycznych nie znajdują zatrudnienia przy rozwoju oprogramowania. Rzecz raczej w demograficznym determinizmie, czyli stereotypowym przyporządkowaniu grup społecznych do określonych prac, które nie zawsze idzie w parze z rzeczywistymi kompetencjami reprezentujących je osób.

Widać to choćby w przypadku handlu online: uprzedzenia rasowe sprawiają, że np. Afroamerykanie otrzymują w licytacjach niższe oferty lub ich aukcje przyciągają mniej chętnych. Warto podkreślić, że autorzy badania nie utożsamiają takiego stanu z intencjonalnym działaniem twórców platform – jest to po prostu ocena stanu faktycznego.

Różnice demograficzne widać wyraźnie w odniesieniu do dwóch wymienionych wcześniej typów platform. Osoby używające platform sprzedaży online to zwykle biali mężczyźni w średnim wieku, po college’u i z większymi dochodami, podczas gdy z platform pośrednictwa pracy najczęściej korzystają kobiety (Afroamerykanki, Latynoski i przedstawicielki innych ras niż biała) poniżej 30. roku życia, z wykształceniem podstawowym.

Co więcej, osoby nieprzykładające dużego znaczenia do przychodów z działalności online są znacznie mniej skłonne podejmować pracę poprzez platformy, a gdy już to robią, wykonują raczej zadania zdalne (np. programowanie, wprowadzanie danych) lub sprzedają używane towary. Znacznie rzadziej natomiast podejmują się świadczenia usług przewozowych (Uber, Lyft), sprzątania czy sprzedaży własnoręcznie wykonanych produktów, które z kolei są typowe dla osób zdobywających na platformach główne źródła przychodu.

Bez rewolucji na rynku pracy

Wnioski?

Wbrew szumnym deklaracjom orędowników gospodarki opartej na platformach nie daje ona takich samych szans wszystkim grupom społecznym. Przeciwnie: raczej utrwala wcześniejszą dynamikę rynku pracy i reprodukuje podział na zajęcia dla lepiej i gorzej sytuowanych. Różnice dotyczą nie tylko typu wykonywanej pracy, ale również wysokości wynagrodzenia.

Co istotne, osoby gorzej sytuowane korzystają z platform z konieczności, podczas gdy te o lepszej pozycji społecznej traktują je zazwyczaj tylko jako źródło dodatkowego przychodu. Tym samym gorzej sytuowani z mniejszym prawdopodobieństwem będą wykonywać pracę, która pozwoli im poprawić swoją pozycję ekonomiczną i zmniejszyć różnicę w dochodach w stosunku do osób zamożniejszych.

Ekspert w dziedzinie gospodarki sieciowej Sangeet Paul Choudary zauważa, że platformy lubią się przedstawiać jako działające na rzecz rozwoju przedsiębiorczości. Tymczasem ich głównym celem jest jak największy udział w rynku, co nierzadko kłóci się z większym upodmiotowieniem pracowników. W sytuacji konfliktu interesów priorytetem staje się dla platform, co oczywiste, korzyść własna, a nie ich użytkowników.

Platformy nie są więc cudownym lekarstwem na problemy polityki socjalnej czy pracy. Aby naprawdę odmienić los ludzi słabiej radzących sobie na rynku, niezbędne są jeszcze mechanizmy umożliwiające rozwój i awans społeczny. A do tego nie wystarczy sama technologia.