Technologie zmieniają świat od stuleci, ale ludzie zwykle reagują na nie tak samo: im większy wynalazek, tym silniejszy przed nim lęk, agresja i odrzucenie. Czy teraz też powinniśmy się bać?

Kiedy William Lee wynalazł w XVI wieku automatyczną maszynę dziewiarską, królowa Elżbieta I zrazu odmówiła mu patentu. Obawiała się, że kobiety, które zarabiały na utrzymanie robiąc na drutach, szydełkując i tkając przy krosnach, zostaną bez pracy.

W podobnej sytuacji jesteśmy dziś, martwiąc się, że roboty i inteligentne systemy komputerowe odbiorą nam pracę we wszystkich niemal branżach, od budownictwa po prawo i medycynę. Skąd się bierze ten lęk? Czy jest zasadny?

Rewolucja się opłaca

Wielkie zmiany technologiczne zawsze były postrzegane jako zagrożenie i doceniane dopiero po jakimś czasie. Już Sokrates obawiał się, że wynalazek pisma pozbawi ludzi pamięci. Jan Gutenberg, który zaryzykował bezpieczną posadę złotnika w Moguncji, by stworzyć maszynę drukarską, zmarł w biedzie i zapomnieniu.

Kiedy będziemy mieli systemy AI, które wytłumaczą nam siebie i swoje decyzje, chętniej zaakceptujemy maszyny w miejscu pracy

Automatyczne maszyny tkackie, wprowadzone w Anglii na masową skalę w drugiej połowie XVIII w., wbrew obawom wcale nie zwiększyły bezrobocia w przemyśle tekstylnym. Po 30 latach od wybuchu rewolucji przemysłowej liczba zatrudnionych w branży wzrosła z 8 do 320 tysięcy. Dlaczego? Bo popyt na tańszą odzież w bogacącym się i rozwijającym społeczeństwie rósł w astronomicznym tempie, a do obsługi maszyn, magazynowania, pakowania i transportu towaru większej ilości potrzebni byli nowi ludzie.

Bunt praczek i dokerów

W USA strach przed maszynami był równie silny. W XIX wieku amerykańscy krawcy uznali maszyny do szycia za śmiertelne zagrożenie. Zagrozili strajkiem, co opisywał m.in. „New York Times”, zalecając przy okazji, by swe rzadkie umiejętności krawcy wykorzystywali już nie do szycia, ale do projektowania strojów. Nie trzeba było długo czekać, by w USA powtórzył się scenariusz z Wysp: amerykański przemysł tekstylny wchłonął więcej ludzi, niż początkowo za sprawą maszyn wyeliminował.

Gutenberg, który zaryzykował bezpieczną posadę złotnika w Moguncji, by stworzyć maszynę drukarską, zmarł w biedzie i zapomnieniu

W 1860 roku dokerzy rozładowujący zboże ze statków w amerykańskich portach założyli związki zawodowe – między innymi po to, by sprawniej bojkotować zleceniodawców stosujących dźwigi. Równocześnie czasopisma dla kobiet uspokajały tysiące praczek, przerażonych widmem nędzy, w którą miało je zepchnąć pojawienie się pierwszych pralek zasilanych parą. Na początku XX w. pralki uznawano już w Ameryce za dobrodziejstwo cywilizacji i rzecz w domu wręcz nieodzowną.

Stalowi zabójcy koni

Każdą technologiczną zmianę poprzedzała akcja prewencyjna obrońców starego porządku. Pod koniec XIX wieku w Wielkiej Brytanii ze strachu, że parowozy zrujnują woźniców, dorożkarzy i kowali, wprowadzono tzw. ustawę o czerwonej fladze: przed każdym jadącym pociągiem miał biec człowiek, który ostrzegał innych przed pojazdem. W zamyśle prawodawców miało to uczynić parowozy mniej konkurencyjnym wobec konnych zaprzęgów środkiem transportu.

Parowóz, XIX w.

Czerwone flagi na krótko stosowano potem do „pilotowania” samochodów – dla wielu Anglików jeszcze bardziej przerażających niż parowozy. Za oceanem „New York Times” grzmiał, że pojawienie się pojazdu bez konia oznacza śmierć konnego przewozu, producentów uprzęży, siodeł – i samych koni. Mało kto przypuszczał wtedy, jak wiele nowych miejsc pracy powstanie przy produkcji, sprzedaży, transporcie i serwisowaniu pojazdów mechanicznych.

Maszyna jako zbawienie

Kiedy Henry Ford wprowadził ruchomą taśmę produkcyjną i standaryzację pracy, na pracowników linii produkcyjnych w jego fabrykach padł blady strach. Jednak zamiast bezrobocia i biedy zmiany te sprawiły, że robotnicy zarabiali dwukrotnie więcej, pracowali mniej, a na własny samochód – oczywiście forda T w kolorze czarnym – mogli pozwolić sobie już nie tylko bogacze. Wzrosło też zatrudnienie w fabrykach Forda, bo popyt na auta poszybował, a praca na taśmie montażowej nie wymagała już zaawansowanych kwalifikacji.

Adres filmu na Youtube: https://www.youtube.com/watch?v=yVRAxpAjFrY&feature=emb_logo

Robot Handle firmy Boston Dynamics wykonuje ciężką pracę, którą do niedawna wykonywali tylko ludzie
Źródło: Boston Dynamics / YouTube

Zmarły w 1970 r. Walter Reuther, działacz ruchów obywatelskich i amerykańskich związków zawodowych, uznany przez „Time’a” za jedną z najważniejszych postaci XX wieku, uważał, że automatyzacja będzie zbawieniem pracującego człowieka. Ford zbudował swoją fortunę na tym, że płacił pracownikom wystarczająco dużo, by mogli kupić jego produkty – argumentował Reuther. Maszyny służą ludziom, a nie maszynom – roboty montujące auta tych aut przecież nie kupują.

Najstarszy lęk – i kasa dla wszystkich

Według Gregory’ego Woirola, autora książki „The Technological Unemployment and Structural Unemployment Debates”, obawa przed bezrobociem technologicznym towarzyszy ludziom prawdopodobnie już od czasu wynalezienia koła. Starożytni Rzymianie i Grecy ograniczali ubóstwo, które wywoływały techniczne nowinki (skądinąd stosunkowo nieliczne), zwiększeniem pomocy materialnej dla potrzebujących.

Echem tamtej strategii jest dziś pomysł Andrew Yanga, do niedawna kandydata na prezydenta USA, by w dobie rewolucji sztucznej inteligencji zapewnić każdemu Amerykaninowi 1000-dolarowy dochód podstawowy.

Dość bliski temu przekonaniu zdawał się być prezydent Barack Obama, który w 2016 roku przyznawał w prasowych wystąpieniach, że w ciągu najbliższych 10-20 lat, ze względu na rozwój sztucznej inteligencji, społeczeństwo będzie debatować nad „bezwarunkowymi darmowymi pieniędzmi dla wszystkich”.

Internet i automatyzacja zmieniły rynek pracy nie do poznania, wysyłając wielu ludzi na bezrobocie. A komu ją dały? Na razie lista beneficjentów jest długa. Przybywa programistów, a specjaliści od sieci, danych, oprogramowania i systemów to jedni z najlepiej wynagradzanych profesjonalistów na rynku.

Nie czekać bezczynnie

Jednak wkrótce to może się zmienić. Kilka miesięcy temu Stuart J. Russell, informatyk i ekspert od sztucznej inteligencji, stwierdził, że „na dłuższą metę prawie wszystkie obecne miejsca pracy znikną, dlatego potrzebujemy dość radykalnych zmian w polityce, aby przygotować się na zupełnie inną przyszłą gospodarkę”. Russell uważa, że „jednym z szybko pojawiających się obrazów jest gospodarka, w której pracuje dużo mniej ludzi, ponieważ praca jest niepotrzebna”.

Obawa przed bezrobociem technologicznym towarzyszy ludziom prawdopodobnie już od czasu wynalezienia koła

Jeremy Rifkin, niegdyś doradca m.in. Angeli Merkel i rządu francuskiego, autor bestsellerowej książki „The End of Work”, dowodzi, że nie ma powodu, dla którego w zautomatyzowanej przyszłości ludzie musieliby pracować aż tyle, ile pracują dziś. Podobnie jak prof. Erik Brynjolfsson z MIT Sloan School of Management uważa on, że strach przed maszyną nie jest do końca uzasadniony – lecz to nie znaczy, że powinniśmy bezczynnie czekać.

Ratunek? Współistnienie

W napisanej wspólnie z Andrew McAfee, także naukowcem z MIT, książce „Race against the machine” Brynjolfsson argumentuje: przyspieszenie technologiczne oznacza dla nas to, że powinniśmy być bardziej innowacyjni i produktywni. „W medycynie, prawie, finansach, sprzedaży detalicznej, produkcji, a nawet w odkryciach naukowych kluczem do zwycięstwa w wyścigu nie jest konkurowanie z maszynami, ale konkurowanie przy użyciu maszyn” – piszą autorzy.

– Współistnienie (ludzi i maszyn przyp. red.) jest nieuniknione i musimy postrzegać technologię jako szansę i narzędzie, a nie zagrożenie – uważa Jennifer Van Dale, która kieruje azjatycką filią globalnej firmy prawniczej Eversheds, zajmującą się doradztwem zawodowym, a przy okazji członkini Rady Gubernatorów Amerykańskiej Izby Handlowej. – Jako ludzie będziemy mogli podejmować bardziej świadome decyzje za pomocą programów wspieranych przez SI. Wierzę, że kiedy będziemy mieli systemy AI, które wytłumaczą nam siebie i swoje decyzje, chętniej zaakceptujemy maszyny w miejscu pracy. Jest także kwestia wygody: kiedy przyzwyczaimy się do Siri i Alexy, które ułatwiają nam życie, a nawet od nich zależymy, z łatwością zintegrujemy podobne systemy w miejscu pracy.