Na amerykańskich symulatorach niemowląt polska młodzież po przejściach uczy się, jak to jest być rodzicem
Estera skończy wkrótce 17 lat. Mieszka w Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym w Samostrzelu – wsi w województwie kujawsko-pomorskim. Życie jej nie rozpieszczało, tak samo zresztą, jak pozostałych mieszkających tu dziewczyn. Żadna nie ma więcej niż 18 lat, każda przeszła więcej niż niejeden dorosły. Przemoc domowa, odrzucenie, wagary i ucieczki, palenie i picie, samookaleczenia, próby samobójcze.
Niemal co weekend Estera prosi o opiekę nad trzymiesięczną Oliwką. Przeprowadza się wtedy do pokoju dziecięcego, żeby płacz dziecka w nocy nie budził innych. I żeby naprawdę poczuć się tak, jakby była już mamą.
– Bywa różnie – zwierza się. – W nocy mała potrafi porządnie dać w kość. Zwłaszcza za pierwszym razem było ciężko. Nie potrafiłam wtedy jeszcze rozróżnić rodzajów jej płaczu i nie wiedziałam, czego akurat chce. Głodna? Ma mokro? A może tylko chce, żebym ją ukołysała? Jak zaczynała płakać, wpadałam w panikę. Teraz już sobie radzę, wszędzie ją zabieram: na spacery, do kościoła, nawet do szkoły. Raz zaczęła płakać, kiedy mieliśmy klasówkę. Ostatnio robiłam ciasto na gofry z Oliwką na ręku, bo nie dawała się odłożyć do łóżeczka.
Na początku był szał
Oliwka to maszyna – interaktywny symulator niemowlęcia amerykańskiej firmy Realityworks, który wygląda i zachowuje się podobnie jak trzymiesięczne niemowlę. W Samostrzelu są już dwa takie fantomy. Dziewczynka została kupiona osiem lat temu, dwa lata temu dołączył do niej chłopiec. Dziewczyny nazwały go Oliwierem.
Co na to miejscowi? Na początku na widok dziewczyn pojawiających się w niedzielę na mszy ze sztucznym dzieckiem w wózku reagowali różnie. W końcu przywykli, ale i tak czasem ktoś się skrzywi i mruknie: „Jezus Maria, co oni wymyślają?”.
Ale w ośrodku było inaczej.
– Na początku to był szał – wspomina Magda Hoffmann, wychowawczyni, która sprawuje pieczę nad lalkami. – Każda chciała się opiekować lalką, więc urządziłyśmy w jednym z pokoi baby room z łóżeczkiem, maskotkami, dziecięcymi ciuszkami. To tam przenosi się dziewczyna, która chce się opiekować dzieckiem, zwykle na trzy dni. Na początku każda dostaje certyfikat, rodzaj aktu urodzenia, że oto ma córeczkę lub synka, że jej dziecko waży trzy i pół kilo i mierzy 54 cm. I od tej chwili musi się o swe dziecko troszczyć.
Płaczą głośno, przeraźliwie
Oliwka i Oliwier płaczą, kiedy chcą, żeby je nakarmić, przewinąć albo ukołysać. Potrafią to robić równie przeraźliwie i głośno, jak prawdziwe niemowlęta – i póki nie zaspokoi się ich potrzeb. Mają czujniki temperatury, więc trzeba je odpowiednio ubrać – byle nie przegrzać ani nie wyziębić. Karmić można je butelką lub piersią za pomocą specjalnego symulatora, przytulając do siebie. Przy karku mają czujnik, żeby przybrana matka nauczyła się, jak podtrzymywać główkę dziecka. Roboty programuje się na trzy dni. Do wyboru trzy tryby: najłatwiejszy (lalka jest bardzo mało aktywna), średni i najtrudniejszy – hardcorowy, jak mówią dziewczyny. Wtedy nie wiadomo, czego się spodziewać.
Roboty programuje się na trzy dni. Do wyboru trzy tryby: najłatwiejszy (lalka jest bardzo mało aktywna), średni i najtrudniejszy – hardcorowy
– W tym czasie w komputerze generuje się raport – mówi Magda Hoffmann. – Mogę sprawdzić, co dokładnie się przez te trzy dni wydarzyło: ile razy lalka wymagała przewinięcia, a jak często naprawdę była przewijana; czy dostała jeść tyle razy, ile powinna. W raporcie widać wszystko, co się nie powinno zdarzyć: że ktoś ją szarpał albo upuścił, że główka poleciała jej w tył albo że była trzymana za nóżki w dół. Większość naszych dziewczyn opiekuje się nimi świetnie, ale zdarzają się takie, które chcą lalkę przetestować, a czasem nawet trochę dać jej w kość. W raporcie od razu widać, która źle się z dzieckiem obchodzi.
Rodzina będzie później
Wszystkim takim dziewczynom pani Magda mówi, że to jeszcze nie czas na prawdziwe dziecko. Bo ono potrzebuje dużo czasu, dużo zaangażowania. Bo trzeba być na nie gotowym.
– To bardzo dobry projekt – ocenia Estera. – Przekonujesz się, że z dzieckiem nie zawsze jest tak różowo, jak się niektórym wydaje. Moje koleżanki w ośrodku już to wiedzą. Ale w mojej rodzinnej miejscowości dziewczyny są nieuważne i wcześnie zachodzą. Nie zdają sobie sprawy, jak to jest: że czasem nie śpisz przez całą noc, bo dziecko płacze, że można wpaść w depresję poporodową, naprawdę strasznie się załamać, jak nie jesteś gotowa na macierzyństwo i nie masz wsparcia. A wiele jest samotnych matek, bo faceci się zmywają. Ja biorę Oliwkę co tydzień, ale na prawdziwe dziecko na pewno bym się jeszcze nie zdecydowała. Mam inne plany. Jestem teraz w 8 klasie, chcę iść do technikum chemicznego, a potem na studia. Rodzinę założę później.
Musimy mieć te lalki
– Nasze dziewczyny często myślą: „Nie byłam kochana. Potrzebuję kogoś, kto będzie mnie kochał i kogo ja pokocham”. Często dochodzi do wczesnych ciąż – potwierdza Agnieszka Sikora z warszawskiej Fundacji Po Drugie. – Pamiętajmy: mówimy o młodych ludziach, najczęściej pozbawionych w domu bliskości, ciepła, poczucia bezpieczeństwa. Często narażanych na rzeczy, które nam się w głowie nie mieszczą. Dlatego chcą jak najszybciej stworzyć własne rodziny, co niestety nie zawsze kończy się happy endem.
Po Drugie zajmuje się młodymi ludźmi dotkniętymi bezdomnością. Większość z nich wychowała się w domach dziecka. Nie mają oparcia w rodzinie i kiedy kończą 18 lat, łatwo trafiają na ulicę. Fundacja oferuje im wsparcie – mieszkania treningowe, kursy, pomoc psychologiczną i prawną. Prowadzi także programy edukacyjne w placówkach opiekuńczych, by pomóc nastolatkom w starcie. Między innymi – program budowania postaw świadomego rodzicielstwa.
– Kiedy dowiedziałam się o istnieniu interaktywnych lalek, pomyślałam: musimy je mieć – opowiada Agnieszka Sikora, założycielka i prezeska fundacji. – Napisaliśmy projekt „Gdy zostanę mamą, tatą” i wysłaliśmy go do miasta. Tak kupiliśmy pierwsze lalki.
Ten projekt, zrealizowany w Schronisku dla Nieletnich i Zakładzie Poprawczym w Falenicy, w 2012 roku uznano w konkursie S3KTOR, organizowanym co roku przez miasto stołeczne Warszawa, za najlepszą inicjatywę pozarządową w obszarze pomocy społecznej w stolicy. Od tego czasu fundacja wykorzystuje symulatory niemowląt do pracy z młodzieżą.
Myślałam, że ją zabiłam
– W tej chwili mamy sześć bobasów – opowiada Małgorzata Sabalska, która w organizacji zajmuje się rozwojem programu edukacyjnego i odpowiada również za sprzedaż symulatorów. – Przeszkoliliśmy na nich już setki młodych ludzi w różnych ośrodkach opiekuńczych. Wypożyczamy ją także dziewczynom – na przykład z rodzin zastępczych – do domu, co najmniej na trzy dni. Przebywanie z taką lalką uświadamia im, z czym tak naprawdę trzeba się w rodzicielstwie zmierzyć. I nie chodzi o sprawy techniczne: jak trzymać dziecko czy jak jej karmić – ale bardziej o sferę emocjonalną. O uświadomienie, jaki to obowiązek, jaka odpowiedzialność.
Paula, jedna z podopiecznych fundacji, pierwsze dziecko urodziła w wieku 18 lat.
– Byłam młoda, niedoświadczona, nie planowałam go – wspomina. – Do MOW-u trafiłam w wieku 17 lat, a wcześniej przez trzy lata byłam właściwie bezdomna. Matki nie mam, ojciec się nade mną znęcał, wyrzucał mnie z domu. Spałam kątem u koleżanki albo po klatkach. Kiedy urodziłam syna, nie potrafiłam się nim zająć. Zabrali mi go do rodziny zastępczej. Wtedy zgłosiłam się tutaj, do fundacji, bo chciałam go odzyskać. Zrobiłam różne kursy, między innymi ten z lalkami.
Podobało jej się, tylko na początku bardzo się przestraszyła, bo lalka przestała na cokolwiek reagować.
– Myślałam, że ją zabiłam, bo ta lalka może nawet umrzeć – mówi. – Ale to tylko baterie się wyczerpały. Dostałam nową i opiekowałam się nią przez kilka dni. Wychodziłam na spacery, przewijałam, karmiłam, dobrze mi poszło.
Teraz Paula ma już drugie dziecko, córkę, 14 miesięcy. Stara się być dobrą mamą.
Chłopcy też dają radę
– Niektórzy po prostu lgną do tych lalek, rozczulają się, nie mogą się od nich oderwać – mówi Agnieszka Sikora. – Inni mówią, że masakra i nigdy nie będą mieć dzieci. A jeszcze inni, że jest fajnie, ale decyzję o dziecku odłożą na później. I o to w sumie chodzi w tych zajęciach: uświadomić, że to nie jeszcze nie czas, by zostać matką czy ojcem.
Generalnie bardzo się ten program młodym podoba. Bo pozwala doświadczać. To nie tak, że przychodzi nauczycielka i poucza: „Dziecko to wielka odpowiedzialność”. Tu mogą wysnuć własne wnioski. Opieka nad lalką wyzwala osobistą refleksję na temat własnej seksualności, odpowiedzialności, dojrzałości, radzenia sobie z emocjami.
Ten program jest i dla dziewcząt, i dla chłopców.
– Zdecydowana większość dobrze opiekuje się lalkami – dodaje Sabalska – Chłopcy też, choć może trochę bardziej się krępują, może są bardziej powściągliwi w okazywaniu emocji, nie rozczulają się aż tak. Ale też się chcą opiekować. I potrafią.
Ja biorę Oliwkę co tydzień, ale na prawdziwe dziecko na pewno bym się jeszcze nie zdecydowała. Mam inne plany
Ci, którzy nie dają rady, słyszą od wychowawców: „Po prostu przerwij program, nic nie szkodzi”. Bo to dla człowieka bardzo ważna informacja. Nie tylko o tym, czy może już zostać rodzicem, ale tak w ogóle jakim jest człowiekiem, jak sobie radzi z emocjami, jak reaguje, gdy mu trudno, czy nad sobą panuje…
Rzucić nałóg, odzyskać córkę
Dla specjalistek z Fundacji Po Drugie robotyczne lalki to narzędzie uniwersalne, nie tylko dla młodych z problemami. Dla dziewczyny, która już jest w ciąży, może być to po prostu nauka, jak zajmować się niemowlęciem. Dla każdego opieka nad lalką może oznaczać trochę innego.
– Dlaczego chcesz zajmować się tą lalką? – pytam dziewczynę, która w fundacji sprząta, dezynfekuje i wykonuje drobne prace biurowe. Ania mieszka razem z trzema innymi podopiecznymi fundacji w mieszkaniu treningowym.
– Chyba po to, żeby sobie powspominać, jak to było… Ja już mam dziecko – mówi. – Z lalką jest dokładnie tak samo, jak było z moją Nikolą. Budzi się co dwie godziny, płacze, żeby ją nakarmić, przewinąć, pobujać. Te lalki to naprawdę dobry pomysł dla młodych dziewczyn, zanim zajdą w ciążę. Bardzo by mi się taka przydała przed urodzeniem Nikoli… Bo tak szczerze, to nie umiałam wtedy zajmować się dzieckiem. Nie chciałam mieć dzieci, wiedziałam, że się do tego nie nadaję. Mam przecież swoje uzależnienie. Jak zaszłam w ciążę, to chciałam usunąć albo oddać do adopcji. Ale potem ją pokochałam i postanowiłam, że za nic jej nikomu nie oddam…. A potem mąż mnie wyrzucił z domu i wylądowałam na ulicy.
Kiedy Ania zgłosiła się na odwyk, sąd automatycznie ograniczył jej prawa do opieki nad córką. Mąż nie pozwala jej widywać się małą, nie widziała jej od czterech miesięcy. Chciałaby ją odzyskać, ale wie, że najpierw musi uporać się z nałogiem.
Ślad w człowieku
Lalki Realityworks – obu płci i różnych ras – są bardzo popularne w Stanach Zjednoczonych. Służą do pracy z uczniami podczas zajęć analogicznych do naszego wychowania do życia w rodzinie w 80 procentach amerykańskich szkół średnich. Można je też spotkać w większości szkół w Niemczech.
W Polsce to wciąż rzadkość i służą tylko tak zwanej trudnej młodzieży. Oprócz Fundacji Po Drugie, która od 2016 roku jest także polskim dystrybutorem lalek, zamawiają je pojedyncze ośrodki: MOW w Samostrzelu, MOW w Goniądzu, środek kuratorski w Goleniowie, ośrodek zdrowia w Słupsku. Ostatnio lalki kupiło Warszawskie Centrum Pomocy Rodzinie.
Poza fantomami zdrowych niemowląt dostępne są także trzy tzw. modele patologiczne. Pierwszy to symulacja dziecka z FAS – płodowym zespołem alkoholowym, drugie – urodzonego na głodzie narkotykowym. Jest też robotyczne dziecko z przezroczystą główką – by było widać, co się dzieje z mózgiem malucha, kiedy nim potrząsasz. Te modele nie są interaktywne, ale i tak robią piorunujące wrażenie.
– Kontakt z takim fantomem zostawia ślad w człowieku, to działa o wiele lepiej niż moralizowanie – mówi Agnieszka Sikora. – W Polsce od 15. roku życia młody człowiek może sam zdecydować o podjęciu współżycia. To byłby dobry moment na zajęcia ze sztucznymi dziećmi we wszystkich szkołach.