Cyfrowe technologie umożliwiają dziś dogłębną inwigilację obywateli. Dotyczy to również dzieci. Jednak monitorowania najmłodszych nie reguluje żadne osobne prawo

Dzieci dorastają dziś w zupełnie innych warunkach niż ich rówieśnicy jeszcze zaledwie dwie dekady temu. Smartfony, tablety, asystenci głosowi, inteligentne zabawki, media społecznościowe, monitoring, wreszcie – śledzenie w sieci. Wszystkie te elementy sprawiają, że dziecięca aktywność jest dziś przedmiotem inwigilacji na niespotykaną dotąd skalę.

Co ważne, inwigilacja ta nie jest prowadzona tylko przez firmy komercyjne (np. w mediach społecznościowych), lecz także przez administrację różnych szczebli (np. monitoring w szkołach czy miejscach publicznych). Oczywiście, w wielu przypadkach śledzenie zachowań dzieci jest uzasadnione i ma charakter ochronny. W praktyce jednak trudno wskazać, jakie działania są w tym kontekście nieuprawnione.

Wszystkie chwyty dozwolone

Jak zauważa Steven Feldstein w przygotowanym dla UNICEF-u opracowaniu poświęconym inwigilowaniu dzieci przez państwo, obecnie nie ma żadnych wiążących mechanizmów, które gwarantowałyby dzieciom ochronę przed tego typu nadzorem. Istniejące regulacje, jeśli w ogóle dotykają tego problemu, czynią to zwykle na ogólnym poziomie, bez umocowania w konkretnym przepisie wykonawczym. Jako przykład Feldstein podaje 38. motyw preambuły Ogólnego rozporządzenia o ochronie danych osobowych (RODO). Fragment ten mówi co prawda, że dane osobowe dzieci zasługują na szczególną ochronę, jednak od strony prawnej pozostaje nieskuteczny, ponieważ brakuje mu mocy artykułu rozporządzenia.

A może to przesada i trochę więcej nadzoru dzieciom nie zaszkodzi, tym bardziej w cyfrowym świecie, który tak trudno kontrolować? Zdaniem Feldsteina taka postawa – choć tkwi w niej ziarno prawdy – jest nie do zaakceptowania. Brak regulacji w tym zakresie może bowiem poważnie zaszkodzić dzieciom – tak tu i teraz, jak również w ich dorosłym życiu. To w końcu pierwsze pokolenie, na którego temat zbierane są tak szczegółowe dane od najwcześniejszych lat. Nigdy przedtem nic podobnego nie miało miejsca. Nie możemy więc beztrosko eksperymentować, licząc na to, że wszystko samo jakoś się ułoży.

Czym konkretnie może skutkować nieuregulowana inwigilacja najmłodszych? Feldstein podaje przykład monitorowania aktywności uczniów w Wielkiej Brytanii, gdy korzystają w szkole z internetu. Każdy ich ruch online jest rejestrowany, a następnie poddawany analizie m.in. pod kątem niebezpiecznych haseł. W rezultacie zupełnie niewinne zapytanie w wyszukiwarce może sprawić, że dziecko zostaje wpisane na listę osób potencjalnie związanych z działalnością terrorystyczną. Co więcej, ani młody człowiek, ani jego rodzice nie wiedzą o takim zapisie, nie mówiąc o możliwości jego usunięcia z bazy danych.

Grzechy młodości bez przedawnienia

Inny przykład (również z Wielkiej Brytanii) to monitorowanie przez władze lokalne w ramach opieki społecznej nad dziećmi ich prywatnych informacji publikowanych w mediach społecznościowych. W tym przypadku głównym obiektem zastrzeżeń jest nie tylko kwestia łamania prywatności, ale też brak wytycznych dla urzędników dotyczących takich działań, co skutkuje dużą dowolnością w ocenie aktywności dzieci w mediach społecznościowych i dość przypadkowymi decyzjami.

Zdaniem Feldsteina najwyższy czas, by inwigilacja dzieci przez państwo została uregulowana na szczeblu międzynarodowym. Pierwszym krokiem w tym kierunku powinno być stworzenie ramy, która określałaby, jakie czynności są dozwolone w przypadku monitorowania dziecięcych zachowań, a które są niedopuszczalne. Bardzo ważnym posunięciem byłoby również powołanie niezależnych organów nadzorczych, które miałyby pieczę nad działaniami państw w tym zakresie.

Nie należy bagatelizować tego problemu. Niebawem w dorosłe życie mogą bowiem wejść ludzie, których dane personalne będą bardziej rozbudowane niż teczki osób inwigilowanych przez NRD-owską STASI. A na dodatek będą oni przekonani, że mają czyste konto, podczas gdy rzeczywistość będzie wyglądać zupełnie inaczej.