Często to właśnie tęsknota za kimś bliskim albo lęk przed jego odejściem jest tym, co przyciąga ludzi do transhumanizmu – mówi Ada Florentyna Pawlak w rozmowie z Moniką Redzisz
Monika Redzisz: Wokół transhumanizmu panuje spore zamieszanie. Kojarzy się z ekscentrycznymi ideami i ekscentrycznymi ludźmi pokroju Martine Rothblatt, która stworzyła Binę 48 na podobieństwo swojej żony, czy Elona Muska, który swoje dziecko nazwał „X Æ A-Xii”. Zacznijmy więc może od definicji – czym właściwie jest transhumanizm?
Ada Florentyna Pawlak*: Projekt transhumanistyczny ma już 70 lat; rozwinął się zaraz po zakończeniu II wojny światowej. Powstaje wtedy UNESCO, którym kieruje Julian Huxley, brat Aldousa. To on stworzył termin „transhumanizm”. Transhumanizm ma na celu nasz dobrostan – fizyczny i psychiczny – który można osiągnąć poprzez kształtowanie naszego ciała i umysłu dzięki ingerencjom biotechnologicznym. Ciało w dyskursie transhumanistycznym konceptualizowane jest również w kontekście seksualności – jeśli czujemy się w nim nieszczęśliwi, powinniśmy mieć prawo je zmienić. Wśród entuzjastów transhumanizmu jest wiele osób transpłciowych, jak Martine Rothblatt.
Jednym z największych marzeń transhumanizmu jest wydłużenie naszego życia dzięki wymianie narządów na sztuczne, ingerencji w genom czy zastosowaniu nanorobotów. Nie chodzi jednak tylko o ulepszanie naszego ciała, ale również o wzmocnienie naszych możliwości poznawczych. To projekt nowego, lepszego człowieka. To, że Elon Musk nadał swojemu dziecku takie imię, jest bardzo dla transhumanizmu charakterystyczne. Transhumaniści uważają, że nie powinniśmy dziedziczyć imion po naszych przodkach, ponieważ są one reliktem kultury, która się nie sprawdziła i którą należy odrzucić.
Idea doskonalenia człowieka, „poprawiania” ewolucji przyświeca człowiekowi od początku jego istnienia.
Tak, to nadzieje i mity stare jak świat, ale nauka w ostatnim stuleciu pokazała nam, jak wiele jest możliwe. Dzięki rozwojowi medycyny i higieny, a także lepszym warunkom ekonomicznym nasze życie w ciągu ostatniego stulecia wydłużyło się o połowę! Nieustannie też obserwujemy rozwój technologii, m.in. protetyki i robotyki. To działa na wyobraźnię. Sukces SpaceX i marzenia o kolonizacji Marsa wpisują się w jeden z nurtów transhumanizmu – kosmizm. To wielkie pragnienie przekroczenia już nie tylko swojego ciała, ale wyjścia poza planetę i pozaziemskiej eksploracji. Zauważmy, że religijna obietnica zaświatów dla wielu przestała być atrakcyjna.
A jednak śmierć wciąż istnieje, wciąż dotykają nas choroby i cierpienie… Czy transhumanizm to rodzaj nowej religii, która daje nam nadzieję?
Myślę, że ma szereg aspektów religijnych. Pamiętajmy, że Huxley myślał o transhumanizmie jako zbawieniu dla całego gatunku. A mówił to po Holokauście, w czasie straconych złudzeń i „milczącego Boga”, po którym pozostała duchowa, moralna próżnia. Miał świadomość, że musimy ją czymś zapełnić. Transhumanizm daje nam wizję wiecznego królestwa tu, na Ziemi, i to takiego, do którego dojdziemy sami, dzięki nauce. Z tego można być dumnym, na tym można budować poczucie swojej wartości jako człowiek. Co ciekawe, ta narracja potrafi zintegrować bardzo różne grupy.
W 2013 roku w transhumanistycznej konferencji Global Future 2045 w Nowym Jorku uczestniczyli m.in. dyrektor inżynierii Google’a Ray Kurzweil, Dalajlama i patriarcha Kościoła prawosławnego. Dalajlama tłumaczył, że transhumanizm bliski jest procesowi nirwany – ewolucji świadomości i ludzkiego ducha wiodącego do wyzwolenia się z ciała. Na płaszczyźnie kulturowej takie idee, jak na przykład sztuczne ciało, do którego można transferować umysł (projekt Avatar 2045), pełnią taką funkcję, jaką pełnili niegdyś mityczni herosi czy figury świętych. Środowisko technologiczne zastępuje środowisko naturalne; pojawia się reaktywacja myślenia mitologicznego, którą określam mianem technoanimizmu. Tak jak nasi przodkowie projektowali „ducha” w drzewa i strumienie, tak my projektujemy „ducha” w maszynę. Transhumanizm to nowa mitologia współczesności towarzysząca rewolucji technologicznej.
Transhumanizm daje nam wizję wiecznego królestwa tu, na Ziemi, i to takiego, do którego dojdziemy sami, dzięki nauce
Mam jednak wrażenie, że można tu powiedzieć dosłownie wszystko i wszystko obiecać. Transhumaniści nie rozliczają się ze swoich słów, nie mówią o psychologicznych czy społecznych konsekwencjach takich pomysłów. A przecież w swoim mniemaniu nie tworzą fikcji, nie piszą scenariusza serialu science-fiction; oni wierzą w swoje idee.
To prawda. Seriale takie jak „Black Mirror” są zresztą świetnym wstępem do myślenia o aporiach, które się pojawiają, kiedy zaczynamy poważnie traktować to, co głoszą transhumaniści. Na przykład: co to by oznaczało, że naszą świadomość będzie można replikować w krzemie? Czy powstałaby dowolna liczba naszych krzemowych klonów? Albo: z jednej strony chcą się z ciała wyzwolić, z drugiej chcą je za wszelką cenę wyleczyć. Mit nie jest ani prawdziwy, ani fałszywy – jest pewną opowieścią konstruowaną w oparciu o metafory, opiera się na coincidentia oppositorum – jedności przeciwieństw. W konsumpcyjnej kulturze koncepcja nieśmiertelności może być dla niektórych wizją uzasadniającą ich inwestycje w ciało, nadającą sens wysiłkowi wkładanemu w jego udoskonalanie. Jeśli powiem, że osoba, która dożyje tysiąca lat, prawdopodobnie już się urodziła, to trudno mi zarzucić fake news – deklaracje dotyczące zdarzeń oddalonych w czasie są bezpieczne, nawet gdy są kontrintuicyjne i kontrfaktyczne.
Jednak to pociąga za sobą nasze konkretne zachowania. Jeśli uwierzę, że dana technologia przedłuży mi życie i polepszy mój dobrostan – będę chciała ją kupić.
Oczywiście. Transhumanizm jest jednocześnie genialnym projektem kapitalizmu i globalnego przemysłu kulturowego zakładającego kolonizację szerokich rynków. Zwłaszcza w sektorze zanurzonego od wczesnych lat życia w wirtualnej rzeczywistości pokolenia digital natives [cyfrowych tubylców – red.]. Młodzi są oswajani ze sztucznym przez modyfikacje wizerunku w mediach społecznościowych, technologię noszoną, konwersację z botami czy funkcjonowanie w ciele awatara np. w grach komputerowych.
To niezwykle splątana sieć powiązań. Instytut Singularity Kurzweila finansujący badania naukowe i stypendia jest współfinansowany przez wielu biznesmenów z Doliny Krzemowej, a także przez Google’a i NASA, dzięki której Elon Musk mógł stworzyć SpaceX. Technologie kosmiczne rozwija też Martine Rothblatt, która nie tylko buduje androidy, lecz także inwestuje w medycynę i bioinżynierię mającą przedłużyć życie.
Bezprecedensowe nierówności ekonomiczne sprawiają, że pragnienia najbogatszych drastycznie rozjeżdżają się z codziennymi pragnieniami reszty ludzi, którym jednak pragnienia te dają nadzieję. Wśród miłośników transhumanizmu są zarówno eksperci od technologii, jak i marketingowi specjaliści od narracji, którzy pomagają sprzedawać np. gadżety do pomiarów parametrów ciała. To świetny biznes, choć zysk czerpany z obrotu danymi jest jeszcze lepszym interesem.
Rysuje się obraz wielkiego chaosu. Jesteśmy zagubieni. Nie wiemy, czy za czymś stoi dobro społeczne, czy tylko czyjś komercyjny interes. Jak powinny zachowywać się w tej sytuacji instytucje państwowe?
Powinny kontrolować, regulować, zamiast zostawiać wszystko w rękach wielkich firm technologicznych. Tylko jak mają to zrobić, jeśli są w sytuacji walki Dawida z Goliatem? Wiele państw tworzy dziś strategie rozwoju sztucznej inteligencji, powstają komisje prawne, etyczne, technologiczne. To jednak nie wystarczy. Potrzebne są rozwiązania ponadnarodowe, niezwykle trudne do wypracowania z uwagi na sprzeczność interesów. Unia Europejska podjęła działania w tym zakresie, ale np. Światowa Organizacja Handlu (WTO), która również ma realny wpływ na politykę i gospodarkę – na razie milczy.
Czy człowiek wyposażony w protezy nóg i rąk, radar, mikroskop i teleskop jest jeszcze człowiekiem? Oczywiście, że tak
Zobaczmy, co się stało w czasie pandemii: firmy Google, Amazon, SpaceX dostały ogromne dofinansowanie od administracji Trumpa, a przecież ich majątek jest niewiarygodny, przekracza PKB wielu państw i w wielu państwach doprowadza do ruiny demokrację – na przykład Facebook umożliwia sprawne rządy dyktatorom. Kraje rozwijające się uważają wielkie spółki technologiczne za swoich zbawców, a tymczasem są przez nie traktowane jak laboratorium do testowania swoich produktów. W Ruandzie na przykład firma Babyl masowo rozdaje tanie telefony z aplikacją do telemedycyny.
To chyba dobrze? Telemedycyna rzeczywiście może pomóc, zwłaszcza kiedy tak bardzo brakuje lekarzy.
To prawda, nie ma tu prostych odpowiedzi. Trudno uznać, że jest to jednoznacznie złe w kraju z ogromnym deficytem opieki medycznej. Warto jednak zauważyć, że stajemy się korporacyjnym laboratorium. My także. Na przykład rozwiązania technologiczne Microsoftu pozwoliły uniwersytetom na zdalne nauczanie. I na Chiny można spojrzeć pozytywnie: miliony ludzi zostały uratowane przed głodem. Są co prawda monitorowani, ale nie stoją już przez całe życie po kolana w wodzie i nie umierają po trzydziestce. Możemy się zastanawiać, czy monitoring jest dobry, czy zły, ale w tym czasie kapitał płynie bokiem i robi swoje. My dyskutujemy, a technologie się sprzedają. Zauważmy, że technologie, mimo że są polityczne i mają fundamentalny wpływ na życie społeczeństwa, nie są w ogóle poddane społecznej dyskusji. Nikt nas nie pyta w wyborach czy referendach o takie kwestie.
Trzeba przyznać, że pomysły transhumanistów bywają fascynujące; na przykład projekt implantu, nad którym pracuje zespół Neuralink. Pytanie jednak, czy nawet gdyby udało się go stworzyć, to czy jesteśmy gotowi na to emocjonalnie? Czy jeszcze większa ilość informacji, bodźców nas nie przytłoczy? Przecież na poziomie emocji wciąż żyjemy w świecie z przeszłości – gdzieś na sawannie, z której pochodzimy.
Powiedziałabym raczej, że żyjemy jednocześnie w wielu światach. Indie się informatyzują, ale wciąż najmłodsza córka w przypadku choroby rodziców musi zostawić swoją rodzinę i wrócić do domu. Dynamika zmian technologicznych jest ogromna; stosujemy technologie, których zasad nie rozumiemy, a jednocześnie wciąż podlegamy tym samym odruchom co na sawannie: uciekaj albo walcz. Podczas Future Talks organizowanego przez Planet Partners w Krakowie padło pytanie do publiczności: „Jeśli już dzisiaj byłyby dostępne technologie wzmocnienia poznawczego typu Neuralink, to czy chcieliby Państwo z nich skorzystać?”. Ku mojemu zdziwieniu niemal 80 procent odpowiedziało, że tak. Nie myśleli o zagrożeniach, powikłaniach czy nieprzewidzianych konsekwencjach! Największym zagrożeniem było dla nich to, że mogliby wypaść z rynku, jeśli ich konkurenci wykazaliby się szybszym refleksem. „Niebezpieczeństwa? To element ryzyka zawodowego” – mówili.
Ale i tak tylko uprzywilejowani mogliby udoskonalać swoje ciało i rozszerzać możliwości poznawcze. Mas nigdy nie będzie stać na wyścig w technologicznej ewolucji.
Tak, chociaż można też pomyśleć o tym dokładnie odwrotnie: że chodzi o to, żeby masy używały pewnych technologii, a ci, którzy mogą sobie na to pozwolić – nie. Być może w tym jest cała perwersja. Popularna narracja jest taka, że wszelka informacja jest dobra, a laptopy i iPady powinny być dostarczane pod strzechy pod sztandarami pomocy i wsparcia. Jednak właściciele firm technologicznych, którzy zdają sobie sprawę ze wszystkich konsekwencji, chronią nie tylko swoją prywatność, lecz również umysły swoich dzieci. W wielu szkołach dla elit w Dolinie Krzemowej, jedną z nich jest prywatna szkoła Ad Astra Elona Muska, dzieciaki do 12. roku życia nie używają żadnych technologii cyfrowych. Funkcjonują w kulturze pisma, rozwijają zdolności manualne, logiczno-matematyczne, narrację i myślenie krytyczne. Uczą się rozpoznawać swoje emocje, aby uodpornić się na relację z technologią.
Więc Ministerstwo Cyfryzacji powinno chronić nasze dzieci przed cyfryzacją?
Przed jej zgubnymi skutkami i nieumiejętnym jej używaniem. Potrzebne są nie tylko kompetencje pozwalające z technologii korzystać, lecz również te, które pozwalają w odpowiednim momencie odłożyć ją na bok. Dziś dzieciaki niemal rodzą się ze smartfonem w ręku. Wolą zostać w domu przy komputerze, niż wyjść i spotkać się ze znajomymi w realnym świecie. Bardzo popularni są sztuczni influencerzy, jak Lila Mikela. Ta wirtualna postać młodej dziewczyny, która pokazuje nastolatkom, jak żyć – mówi o polityce, kulturze, poleca książki. Ma konto na Instagramie i Facebooku, odpowiada na komentarze. Śledzi ją rzesza młodych internautów.
Dla naszego pokolenia te narzędzia są tylko protezami; nasze dzieci są z nimi złączone symbiotycznie. Myślę, że do nich obietnica projektów transhumanistycznych przemawia silniej niż do starszego pokolenia; znacznie częściej doświadczają immersji w wirtualnych światach i to wirtualne ciało jest bramą do praktykowania transhumanizmu. Wiele gier popularyzuje transhumanizm analogicznie do seriali czy wielkoekranowych produkcji. Przykładem może być „Cyberpunk 2077” polskiego studia CD Project, który reklamuje Keanu Reeves, gwiazda „Matrixa”. Kultura popularna dystrybuuje mit transhumanistyczny, ponieważ budzi on emocje i świetnie się sprzedaje. Jest starą mitologią w nowoczesnym przebraniu.
Na ile te bliskie relacje z wirtualnymi bytami lub robotami są powszechne, a na ile wciąż są jednak ewenementem? Z pewnością rozszerza się przestrzeń, którą jesteśmy w stanie zaakceptować, ale do jakiego stopnia?
W krajach, w których przyspieszenie technologiczne pojawiło się kilka dekad wcześniej, powoli staje się to normalne. Oczywiście takie ekscesy jak ślub z hologramem czy z lalką zdarzają się rzadko. Jednak w Japonii są już lokale weselne dedykowane wyłącznie ślubom ze sztucznymi bytami albo z samym sobą, co z jednej strony jest zabawnym rozwinięciem kultury narcyzmu, z drugiej – dramatycznym dowodem samotności w technopolu. Natomiast ludzi, którzy mają 40 lat i nie są zainteresowani zakładaniem rodziny, jest dużo. 40 procent Japończyków w wieku od 18 do 40 lat nigdy nie uprawiało seksu i nie wyraża wcale takiej ochoty. Warto popatrzeć na te dyskursy piętrowo: ostatnie piętro jest bardzo dziwne i zdarza się rzadko, ale jego obecność powoduje, że niższe piętra, które wcześniej wydawały się niedopuszczalne, teraz stają się zwykłe.
Japonia znana jest z takich zachowań, ale co z nami? Film Spike’a Jonze’a „Ona”, w którym główny bohater zakochuje się w asystencie głosowym, robi wrażenie również dlatego, że pokazuje człowieka podobnego do nas, z naszego kręgu kulturowego.
Niewykluczone, że nasze pokolenie digital natives pójdzie w tę samą stronę, w którą poszli młodzi Japończycy. Aplikacji jest coraz więcej. Chociażby Replika, bardzo popularna. Testując ją, miałam jednak wiele wątpliwości. Działa jak cyfrowy szpieg – próbowała wyciągnąć ode mnie całe mnóstwo wrażliwych danych. Gdybym miała 15-16 lat, pewnie bym odpowiedziała na jej pytania. Naszym umysłem bardzo łatwo jest manipulować, kiedy doświadczamy deficytów emocjonalnych.
Czy wraz z rozwojem technologii, która tworzona jest w głównej mierze przez mężczyzn i dla mężczyzn, nie powraca konserwatyzm? Seksroboty na przykład to głównie kobiety.
To prawda, przemawia za tym dużo argumentów. Jeśli humanizuje się sztuczne ciała imitujące kobiety, to trudno sobie wyobrazić, żeby nie miało to wpływu na postrzeganie prawdziwych kobiet. Na to zjawisko transhumanizm też ma swoją odpowiedź dawaną przez nurt zwany postgenderyzmem. Jest on mocno zanurzony w feministycznych koncepcjach wyzwolenia z płci sięgających lat 80., które początek wzięły od „Manifestu cyborga” Donny Haraway. Bo to płeć, ciało powoduje brak równouprawnienia – kobieta prócz pracy zawodowej musi skupić się na ciąży, macierzyństwie i wiecznym realizowaniu estetycznych standardów będących wytworem patriarchalnej kultury.
Postgenderyści twierdzą, że należy umożliwić sztuczne sposoby rozmnażania się; wtedy możliwa będzie prawdziwa emancypacja kobiet. Według tego nurtu w wysoko rozwiniętej kulturze technologicznej płeć będzie nieistotna. Dla wielu kobiet, które po urlopie macierzyńskim wracają do wysoce konkurencyjnego środowiska pracy i przeżywają ogromny stres, idea ta może z czasem stać się pociągająca. Macierzyństwo w kapitalizmie dla niektórych zaczyna stawać się „ryzykiem”, a realizacja tego pragnienia przenosi się w obszar „zarządzania ryzykiem”, jak w przypadku kobiet, które korzystają z surogacji.
Będziemy więc wymieniać sobie narządy w ciele i wszczepiać chipy do mózgu. Gdzie jest granica? Granica pomiędzy człowiekiem a robotem?
Czy kiedykolwiek była taka granica? Czy człowiek wyposażony w protezy nóg i rąk, radar, mikroskop i teleskop jest jeszcze człowiekiem? Oczywiście, że tak. W latach 40., nim powstał termin „cyborg”, antropolodzy tacy jak Marcel Mauss czy Maurice Merleau-Ponty badali człowieka przez pryzmat jego technologicznych rozszerzeń, uznając, że jesteśmy cyborgiczni. Naszą naturą jest tworzenie rozszerzeń, uzupełnianie deficytów protezą. Czy powstałaby matematyka, gdyby człowiek nie mógł zapisać na kartce papieru ciągu liczb? Telefon rozszerzył nasz kanał głosowy, samolot zdolność poruszania się, okulary i szkła kontaktowe możliwości widzenia. To, czy wspierające nas narzędzie lokuje się na zewnątrz, czy wewnątrz naszego ciała, nie ma takiego znaczenia jak nasza autonomia i samosterowność. Aby zniewolić ciało i umysł, niepotrzebny jest żaden implant – wystarczy rozbudowany system techniczny, którego jesteśmy częścią; to on może sprawić, że uwierzytelniając w sieci swoje człowieczeństwo, zaznaczając okienko „Nie jestem robotem”, któregoś dnia przestaniemy być tego tacy pewni.
Jest coś melancholijnego w tym dążeniu transhumanistów do przezwyciężenia śmierci.
Tak. Często to właśnie tęsknota za kimś bliskim albo lęk przed jego odejściem jest tym, co przyciąga ludzi do transhumanizmu. Człowiek nie chce umierać i nie chce tracić tych, których kocha. Lęk przed śmiercią i stratą jest wbudowany w systemy religijne i oswajany obietnicą „życia po życiu” i spotkania w zaświatach. Rosyjski transhumanista Nikołaj Fiodorow, znany jako moskiewski Sokrates, rozpalał XIX-wieczne umysły wizją wskrzeszenia przodków.
Co na to nauka? Narracje mieszają porządki z wielu poziomów. Pojawiają się sensacyjne doniesienia, że profesor George Church z Uniwersytetu Harvarda zamierza w ciągu kilku lat wskrzesić wymarły gatunek mamuta.
Trudno je jednak łączyć z idee fixe Raya Kurzweila, jaką jest przywrócenie do życia ojca, z którego stratą, jak sam mówi, nigdy się nie pogodził. Nieśmiertelność jest wielkim snem ludzkości, który odnajdujemy w eposie o Gilgameszu, mitach o olimpijskich bogach czy zmartwychwstaniu Chrystusa. Niełatwo jest się z nim rozstać, podobnie jak z bólem po stracie, który być może już wkrótce pomoże uleczyć korporacja, oferując cyfrowe „wskrzeszenie”. Może nie będzie to oferta dla wszystkich, ale wielu uwiedzie możliwość rozmowy z pośmiertnym awatarem ukochanej osoby. Digital natives będą kiedyś digital immortals [cyfrowymi nieśmiertelnymi]. Ale jedyna nieśmiertelność, jaka nas czeka, to nieśmiertelność naszego wizerunku i korporacji, która nam go zapewni.
*Ada Florentyna Pawlak – prawniczka i antropolożka technologii. Wiceprezeska Towarzystwa Etyki i Filozofii Techniki (TEFT), wykładowczyni akademicka (Uniwersytet Warszawski, Akademia Leona Koźmińskiego w Warszawie) i speakerka w Digital University. Antropologiczne badania nad technicyzacją kultury i społecznymi konsekwencjami sztucznej inteligencji prowadzi w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Łódzkiego. Jej doktorat dotyczy ciała w dyskursach sztucznej inteligencji i transhumanizmu. Prowadzi firmę EverMind.
Read the English version of this text HERE