- Automatyzacja i sztuczna inteligencja zmienią rynek pracy
- Rewolucja technologiczna najmocniej uderzy w zawody, w których ludzie będą zastępowalni przez maszyny
- Rozwiązanie: kształcić ludzi w sferach, w których maszyny będą od nas gorsze
Erik Brynjolfsson, współautor książki „Drugi wiek maszyny” z 2014 roku, nie jest optymistą. Zauważa, że obecne tempo rozwoju technologii jest wielokrotnie większe niż na przykład wtedy, gdy upowszechniały się silniki parowe. Wydajność tych silników zwiększyła się dwukrotnie po ok. 70 latach od wynalezienia, podczas gdy wydajność komputerów podwaja się co półtora roku. Poza tym, zauważa Brynjolfsson, komputeryzacja obejmuje znacznie więcej gałęzi gospodarki niż rewolucja przemysłowa.
Rezultat? Efektywność pracy rośnie, mimo że zatrudnienie się nie zwiększa. „Produkcja w drugim wieku maszyn zależy w mniejszym stopniu od urządzeń i struktur, a polega bardziej na czterech kategoriach niematerialnych wartości: własności intelektualnej, kapitale organizacyjnym, treściach tworzonych przez użytkowników i kapitale ludzkim” – mówi Brynjolfsson portalowi TechRepublic. Przywołuje opinię ekonomisty Wassily’ego Leontiefa, który już w 1983 roku wieszczył, że rola ludzi w procesie produkcji będzie się stopniowo zmniejszać, tak samo jak rola koni w epoce rozpowszechnienia traktorów.
Powiew optymizmu
Dobrej myśli jest natomiast Byron Reese, publicysta z Gigaom. Nowa technologia jest z nami od stuleci – zauważa. Technologie rozwijały się intensywnie przez ostatnie 250 lat. Bezrobocie w Stanach Zjednoczonych niemal przez cały ten czas utrzymywało się na poziomie 5-10 procent, nawet kiedy upowszechniły się silniki parowe i elektryczność.
Najnowszy raport Światowego Forum Ekonomicznego przewiduje, że w wyniku automatyzacji i rozpowszechnienia SI do 2022 r. zniknie 75 milionów miejsc pracy. W tym samym czasie powstaną 133 miliony nowych
Według Reese’a nasza optyka jest skrzywiona, bo potrafimy sobie bez problemu wyobrazić, w jakich dziedzinach SI i automatyzacja wyprą ludzkich pracowników, ale nie mamy pojęcia, jakie miejsca pracy stworzy. Podobnie było z internetem – było jasne, że połączenie w sieć milionów komputerów spowoduje, że będzie dostarczanych mniej papierowych listów i drukowanych mniej gazet. Ale czy przyszło nam do głowy, że za jego sprawą powstaną gigantyczne korporacje warte miliardy dolarów, zatrudniające dziesiątki tysięcy ludzi? Czy spodziewaliśmy się, że pojawią się nowe profesje, jak specjalista SEO, online marketer, webdeveloper czy social media manager?
Rynkiem pracy rządzą procesy, które trudno zawczasu przewidzieć. Reese przywołuje przykład bankomatu. Kiedy te maszyny się upowszechniały, wyobrażano sobie, że całkowicie zastąpią kasjerów w bankach. W rzeczywistości dzięki bankomatom w oddziałach banków nie muszą już leżeć tony gotówki. Nie potrzeba już ogromnego, superbezpiecznego sejfu. Koszt budowy oddziału drastycznie spadł. Efekt – banki zaczęły otwierać znacznie więcej oddziałów i zatrudniać więcej ludzi do ich obsługi.
Raport za raportem
Jeśli chodzi o istniejące prace, to rzeczywiście możemy się spodziewać, że niektóre stanowiska zostaną przejęte przez maszyny. Dość głośny był raport z 2013 roku pod tytułem „The Future of Employment”. Carl Benedikt Frey i Michael A. Osborne zapowiadali w nim, że 47 proc. zawodów jest „podatnych na komputeryzację”.
Media zinterpretowały to jako zapowiedź likwidacji niemal połowy zawodów, podczas gdy autorzy raportu mieli na myśli to, że w przypadku 47 procent zawodów wysokie jest prawdopodobieństwo częściowego przejęcia obowiązków przez komputery (co wcale nie oznacza automatycznej likwidacji stanowiska). Bardziej rozsądne wydają się wyniki raportu OECD z 2016 r., w którym badano, jakie konkretnie zadania (a nie całe zawody) przejmą od nas maszyny. Autorzy przewidują, że automatyzacja zmniejszy zapotrzebowanie na ludzką pracę o 9 procent.
Raport z lipca 2018 roku ze Światowego Forum Ekonomicznego (WEF) zatytułowany „The Future of Jobs 2018” przewiduje, że w wyniku automatyzacji i rozpowszechnienia SI do 2022 r. zniknie 75 milionów miejsc pracy. W tym samym czasie powstaną 133 miliony nowych. Oczywiście nie oznacza to 75 milionów nowych bezrobotnych.
Edukacja, głupcze!
Rewolucja technologiczna, której jesteśmy świadkami, dotknie najbardziej przedstawicieli tych zawodów, które niemal w całości mogą być wykonywane przez maszyny. Proste, powtarzalne prace przy liniach montażowych, prace w magazynie czy w centrum obsługi klienta. Te osoby będą zmuszone do przekwalifikowania lub nauczenia się nowych rzeczy. W raporcie WEF czytamy, że 54 procent pracowników w dużych firmach będzie zmuszonych do podniesienia kompetencji.
Dlatego tak istotna – twierdzi Brynjolfsson – jest edukacja, która musi przejść gruntowną reformę. Musimy kształcić ludzi w sferach, w których maszyny będą sobie radzić najgorzej, czyli tam, gdzie w grę wchodzi kreatywne myślenie, twórczość czy zniuansowana komunikacja międzyludzka. Kluczowy jest też darmowy, powszechny dostęp do wiedzy oraz rozpowszechnienie nawyku ciągłego kształcenia i gotowości do wielokrotnego przebranżowienia.
Jak się odnaleźć w tej nowej rzeczywistości? Brynjolfsson przytacza poradę zawodową, której często udziela główny ekonomista Google Hal Varian: „Staraj się być niezastąpionym uzupełnieniem czegoś, co staje się tanie i powszechne”. Nie ulega wątpliwości, że tym tanim i powszechnym „czymś” będzie postępująca automatyzacja napędzana rozwojem sztucznej inteligencji.