Robotyka 1.0, 2.0 i 3.0 według Andry Keay

Roboty nie zabiorą nam pracy, jak wieszczy dziś wielu naukowców i futurologów przerażonych wizją przejęcia kontroli nad światem przez inteligentne maszyny. Będzie na odwrót: za sprawą robotów roboty nam przybędzie, choć w większości przypadków będą to prace dziś jeszcze nieznane.

Podobne opinie, zwykle niepoparte twardą argumentacją ani wiedzą, wygłasza dziś niejeden technologiczny hurraoptymista, w ekspertach wywołując rozbawienie bądź irytację. Ale kiedy za wizją jasnej przyszłości ludzi i maszyn stoi człowiek uznawany za guru robotyki, sprawa robi się poważna. Andra Keay, dyrektor zarządzająca Silicon Valley Robotics i założycielka międzynarodowego konkursu start-upów Robot Launch, jest taką optymistką. Skąd czerpie nadzieję?

Z logiki ewolucji, której podlegają roboty od chwili ich pojawienia się pośród nas. Robot – rzecze Keay – to coś, co odczuwa, choć nie ma uczuć, co myśli i działa. Może być programowany, może działać na wpół autonomicznie, może poruszać się w trzech płaszczyznach. By zasługiwać na miano robota, wcale nie musi chodzić na dwóch nogach i udawać człowieka.

Odrażające, brudne, głupie

Przez pierwsze pół wieku, erę robotyki 1.0, jak nazywa ją Keay, roboty nie zasługiwały na naszą szczególną sympatię, bo były nudne, głupie, brudne i niebezpieczne (4D: dull, dumb, dirty, dangerous). Jak zadania, które wykonywały – i wykonują nadal w fabrykach i innych nieprzyjemnych miejscach, w których praca była przekleństwem wielu pokoleń naszych poprzedników.

Roboty 1.0 są współczesnymi niewolnikami, tyle że w nikim nie budzą litości. Przypominają Morloków z „Wehikułu czasu” Herberta George’a Wellsa – harują z dala od naszych oczu, zamknięte w podziemiach i klatkach fabrycznych hal. I dobrze, bo w swej głupocie łatwo mogłyby ludzi krzywdzić – nie stworzono ich po to, by się o nas troszczyły.

Roboty 1.0 zastąpiły człowieka przy taśmie montażowej, usuwają obornik w chlewni, przenoszą rozgrzane kawały blachy w stalowni i kruszą skały, by wykopać tunel. Natrafisz na nie w przemyśle chemicznym, przy produkcji tworzyw sztucznych, żywności i leków. Są opłacalne, więc szacuje się, że do końca tej dekady ich liczba wzrośnie dwukrotnie.

Samochód, twój robot

Inaczej rzecz wygląda z robotami, które pojawiły się na świecie ledwie parę chwil temu – robotami 2.0. Stworzyliśmy je, by obsługiwały nowy przemysł – przemysł oparty na informacji. Od swoich starszych i ponurych braci są znacznie bardziej sprawne, czystsze, mniejsze i tańsze.

Morlokowie z ekranizacji „Wehikułu czasu” z 1960 r. w reżyserii George’a Pala

Ale lubimy korzystać z ich pomocy także dlatego, że są bezpieczne i czyste. No i, co najważniejsze, są także bystrzejsze, potrafią odgadywać nasze potrzeby i obsługują interakcje społeczne (4S: smarter, safer, senses, social). Ta ostatnia cecha bierze się stąd, że zaopatrzono je w sztuczną inteligencję. Jak bowiem inaczej mogłyby rozpoznawać nasze głosy, twarze, przetwarzać język naturalny i osadzać informacje w szerszym kontekście?

Robotem 2.0 jest tablet i smartfon – lecz także każdy nowo wyprodukowany samochód, wyposażony w elektroniczne systemy bezpieczeństwa, nawigację i czujniki. Już dawno auto przestało być jedynie prostą maszyną do przemieszczania się. Jest autem tylko dlatego, że to my chcemy, by zachowywał się jak auto. Ale to robot. Albo system robotyczny.

W porównaniu do robotyki 1.0 robotyka 2.0 oznacza skok jakościowy. Ten wzrost mierzymy nie tylko poprzez dochód, lecz także przez dane inwestycyjne, ponieważ wiele firm z tej branży to przedsięwzięcia jeszcze tak świeże, że nie mają znaczącego dochodu.

Emotywne, nie emocjonalne

Robotyka 3.0 to pieśń jutra, ale już dziś możemy dostrzec pewne jej cechy, obserwując to, co się dzieje na polu badań naukowych. Roboty 3.0 będą łagodniejsze i bardziej „organiczne” od swoich poprzedników. I bardziej emotywne. Nie emocjonalne – maszyna nigdy nie będzie miała uczuć – lecz zdolne działać odpowiednio do interakcji społecznych między ludźmi. Pomocna w tym okaże się fizyczna elastyczność niespotykana dotychczas w świecie urządzeń, zdolność do płynnego przechodzenia z jednego kształtu w inny.

Różnica między robotyką 2.0 i 3.0 to także różnica jakościowa. Główna zmiana polega na wejściu z poziomu pojedynczego zadania na poziom systemu – systemu robotycznego. Robotyka 3.0 będzie systemem wieloagentowym i wielozadaniowym (multi-agents, multi-tasking systems). Roboty 2.0 działają indywidualnie. Roboty 3.0 będą pracować w grupach.

Co najważniejsze, robotyki 3.0 nie będą tworzyć maszyny nam wrogie, czyhające na naszą pracę. Myślenie o robotach jak o tworach pozbawiających nas źródeł utrzymania powoduje, że w przyszłość patrzymy ze strachem. W rezultacie oddajemy pole, jedyny sposób zapobiegnięcia temu złu widząc w zmianie zawodu lub stałym podnoszeniu kwalifikacji, które ma opóźnić chwilę klęski.

Dla Keay to błędna filozofia, albowiem już dziś każdy robot „wymaga asysty co najmniej dwóch osób”, które o niego dbają, szukają, gdy gdzieś się zgubi, podłączają, gdy wyczerpią się jego baterie.

Roboty 1.0 są współczesnymi niewolnikami, tyle że w nikim nie budzą litości. Przypominają Morloków z „Wehikułu czasu” Herberta George’a Wellsa


Pracy będzie więcej

Inteligentne, opiekuńcze, biorące za nas odpowiedzialność roboty 3.0 spowodują powstanie nowej klasy prac, które będą mogli wykonywać tylko ludzie: robo-wranglerów (ludzi zajmujących się robotami operującymi na ulicach czy w magazynach), asystentów robotów czy pilotów robotów, do kontroli nad maszynami stosujących technologie wykorzystywane dziś do gier.

Keay wierzy, że ścieżka, którą pójdziemy w tej nowej koegzystencji maszyn i ludzi, może być podobna do tej, którą podążyli twórcy robotów przeznaczonych do pracy w fast foodach. Zapowiadając, że pozbędą się wszystkich swoich pracowników, nie mieli na myśli pozbycie się ich ze swych barów, lecz płacenie za nadzór nad robotami, które zastąpią ich w powtarzalnych i uciążliwych zadaniach.

Tak by zostało więcej czasu na sensowniejsze rzeczy, choćby na naukę czy… nicnierobienie.