Czyj? Rządów, oczywiście. Statystyki ze szpitali, dane pacjentów – to wszystko może pomóc w walce z pandemią koronawirusa. W Wielkiej Brytanii będzie je analizować sztuczna inteligencja
Brytyjska służba zdrowia, jak donosi BBC News, będzie walczyć z pandemią koronawirusa we współpracy z wielkimi firmami. Dane zebrane poprzez numer telefonu 111 (służy do zapytań nie dotyczących nagłych przypadków) zostaną wykorzystane do przewidywania, gdzie najbardziej potrzebny będzie personel medyczny, łóżka szpitalne i respiratory.
W projekcie biorą udział trzy amerykańskie koncerny, Amazon, Microsof i Palantir oraz londyńska firma Faculty AI. Celem jest stworzenie narzędzia, które będzie pokazywać istotne dla zarządzających służbą zdrowia dane. Będzie pokazywać, gdzie znajdują się respiratory i jakie, ilu pracowników zachorowało, ile jest zajętych łóżek (w podziale na ogólne, specjalistyczne i na oddziałach intensywnej terapii), możliwości oddziałów ratunkowych oraz długość pobytu pacjentów z koronawirusem w szpitalu. W zamierzeniu wszystkie te dane mają być dostępne także dla pacjentów.
Projekt budzi jednak obawy odnośnie prywatności, zwłaszcza ze względu na obecność spółki Palantir. Znana jest ze ścisłej współpracy z Pentagonem i brytyjskim wywiadem elektronicznym GCHQ, krytykowana była za współpracę z amerykańskim urzędem do spraw imigracji (ICE) nad wyszukiwaniem nielegalnie zatrudnionych. Ale NHS zapewnia, że wszystkie dane zostaną zanonimizowane, a po zakończeniu epidemii – usunięte.
Europa też chce anonimowo śledzić
Unia Europejska też chce danych. Już dwa tygodnie temu, jak podawał Reuters, unijny komisarz do spraw rynku wewnętrznego Thierry Breton spotkał się z przedstawicielami operatorów komórkowych (Telefonica, Telecom Italia , Telenor, Telia oraz A1 Telekom Austria). Komisja Europejska także chce wykorzystać dane w walce z pandemią koronawirusa na kontynencie.
Dane również miałyby być anonimizowane, by chronić prywatność. Analizowano by zbiorcze dane dotyczące lokalizacji użytkowników, by śledzić rozprzestrzenianie się wirusa. I, tak jak w brytyjskim przypadku, dane miałyby zostać usunięte, gdy kryzys minie. Zgodę wyraził już Europejski Inspektor Ochrony Danych Wojciech Wiewiórowski, choć zaznaczył w oficjalnym stanowisku, że komisja powinna wyraźnie zdefiniować zbiór danych, jaki chce otrzymać i zapewnić transparentność. „Zalecane byłoby też ograniczenie dostępu, tak by dane były dostępne dla specjalistów z dziedziny epidemiologii, ochrony danych i przetwarzania danych (data science)” – dodał.
W Rosji prawie jak w Chinach
Tymczasem w Rosji, gdzie wirus SARS-CoV-19 też już coraz śmielej się rozprzestrzenia, władze prywatnością danych się nie przejmują.
W Moskwie i obwodzie moskiewskim oficjalnie zarejestrowano przytłaczającą większość przypadków zakażenia koronawirusem (1014 z 1534 w całym kraju). Jak podaje „Gazeta Wyborcza”, aby temu przeciwdziałać, wprowadzono rygorystyczny zakaz poruszania się dalej niż 100 metrów od domu (wyjątkami są najbliżej położony sklep spożywczy lub apteka). W sprawdzaniu, czy obywatele przestrzegają tych ograniczeń ma – na chiński wzór – pomóc śledzenie obywateli za pomocą kodów QR. By go otrzymać, trzeba się zarejestrować na rządowej stronie, podając miejsce zamieszkania.
Z kolei CNN przypomina, że w Moskwie w ubiegłym roku uruchomiono największy system rozpoznawania twarzy w kraju, wyposażony w 170 tysięcy kamer. W ubiegłym tygodniu posłużył do ukarania dwustu osób, które naruszyły kwarantannę lub przepisy ograniczające poruszanie się – jak twierdzą rosyjskie media, niektórych w ciągu pół minuty od wyjścia z domu na ulicę.
System wykorzystywany jest też do śledzenia kontaktów osób podejrzanych o zakażenie koronawirusem. Na oficjalnym blogu mera miasta Siergieja Sobianina można przeczytać o tym, jak miejskie służby śledziły obywatelkę chin, która przyleciała do Moskwy z Pekinu w lutym.
W Izraelu kamery są zbędne
W tym samym tekście CNN opisuje, jak osoby podejrzane o zakażenie koronawirusem śledzą izraelskie służby specjalne. Nie potrzebują do tego kamer i rozpoznawania twarzy – robią to na podstawie lokalizaji telefonu komórkowego i informacji o transakcjach z kart płatniczych. Na tej podstawie przekazują informacje służbom medycznym, a te mają obowiązek ostrzec i poddać kwarantannie wszystkich, którzy znajdowali się w odległości mniejszej niż dwa metry od zakażonego lub przebywali w tym samym miejscu dłużej niż dziesięć minut.
Drastyczne środki kontroli budzą oczywiste obawy. Sarkis Darbinian, prawnik z organizacji pozarządowej Roskomswoboda przygląda się tym rozwiązaniom z obawą. „Najbardziej niepokojące jest to, że epidemia kiedyś minie, jestem pewien, że te środki [kontroli] zostaną”. Nie jest to zresztą obawa tylko działaczy na rzecz praw człowieka. W podobnym tonie wypowiadają się także intelektualiści, w tym cytowany przez nas Yuval Noah Harari, historyk, filozof i wizjoner.
Stawianie dylematu, czy ważniejsze jest zdrowie większości, czy prawa jednostki może być jednak niepotrzebne. Opisywaliśmy niedawno rozwiązanie, które może pogodzić wodę z ogniem, czyli skuteczny nadzór epidemiologiczny z prywatnością. Dane zbierane ze smartfonów nie muszą być dostępne dla rządów ani służb. Wystarczy, że będą dostępne (w zaszyfrowanej postaci) dla użytkowników aplikacji. Szkopuł w tym, że musiałaby jej używać większość ludzi.