Z badań naukowców z Oksfordu wynika, że aplikacje do śledzenia kontaktów zmniejszają liczbę zakażeń i hospitalizacji – nawet jeśli używa ich niewiele osób.

Aplikacje do śledzenia kontaktów przeznaczone do walki z koronawirusem nie są pomysłem nowym i pojawiły się już w wielu krajach. Zasadzają się na tym, że smartfony użytkowników wymieniają się „cyfrowymi uściskami dłoni”. Gdy ktoś okaże się zakażony, ustawia odpowiedni status w aplikacji, a ta przesyła informację o kontakcie z zakażoną osobą wszystkim, którzy przebywali w ciągu ostatnich dwu tygodni w pobliżu świeżo zdiagnozowanej jako chora osoby.

Autorem oryginalnego pomysłu jest Ramesh Raskar, inżynier Laboratorium Mediów amerykańskiego Massachusetts Institute of Technology. Wymyślił technologię szyfrowanej komunikacji bezpośrednio między telefonami i ostrzeganiu użytkowników, którzy w poprzednich dniach mogli mieć kontakt z osobą zakażoną. Sposób szybko podchwycili dwaj wielcy rywale – Apple i Google. Zadeklarowali, że chcą tę metodę wbudować w systemy operacyjne telefonów.

W Polsce również powstała aplikacja – ProteGO. Eksperci krytykowali aplikację za to, że pochłonęła poważne kwoty (2,5 mln złotych), które można było przeznaczyć na inne metody walki z koronawirusem – podaje Business Insider.

Głównym zastrzeżeniem było także to, że aplikację pobrało niewielu użytkowników – nieco mniej niż 670 tysięcy osób. To zaledwie 1,75 proc. mieszkańców kraju, tymczasem wiele głosów podnosi, że do skutecznego działania takiej aplikacji używać jej powinno między 40 a 60 proc. (co w Polsce oznaczałoby między 15,2 a 22,8 mln osób). Ponieważ w żadnym kraju takie aplikacje nie przyjęły się aż tak powszechnie, zaczęto dyskutować o zasadności takiego sposobu walki z pandemią.

Nawet jeśli liczba użytkowników jest mała, takie aplikacje zmniejszają liczbę zakażeń i hospitalizacji – z grubsza proporcjonalnie do odsetka użytkowników

Jednak podawanie takich właśnie liczb (między 40 a 60 proc.) niezbędnych do skuteczności aplikacji wynika z niezrozumienia szeroko cytowanej pracy badaczy z Oksfordu. W kwietniowej publikacji nic podobnego nie stwierdzili – twierdzili jedynie, że taka liczba użytkowników potrzebna jest do wygaszenia epidemii (a i to zakładając brak innych działań). Z tej samej pracy wynikało, że nawet znacznie mniejsza liczba osób używających takich aplikacji zmniejszy liczbę aktywnych zakażeń i zmniejsza rozprzestrzenianie się wirusa, więc jest przydatna w walce z pandemią. Było to jednak w kwietniu, kiedy brakowało jeszcze danych epidemiologicznych.

Ten sam zespół z Oksfordu opublikował właśnie nowe badanie w serwisie MedrXiv. Jest to preprint pracy, czyli nie została jeszcze zrecenzowana, ale oparto ją na danych epidemiologicznych z amerykańskiego stanu Waszyngton. Wynika z niej, że nawet jeśli liczba użytkowników jest mała, takie aplikacje zmniejszają liczbę zakażeń i hospitalizacji – z grubsza proporcjonalnie do odsetka użytkowników. Model oparty na danych epidemiologicznych wskazuje, że gdy takich aplikacji używa 75 proc. mieszkańców, zakażeń jest mniej o 81 proc. (a zgonów o 78 proc.). Ale nawet gdy używa ich tylko 15 proc. populacji, liczba zakażeń także maleje o 15 proc. (zgonów zaś o 11,8 procent). Nawet w tym drugim przypadku, to tysiące mniej chorych I ofiar śmiertelnych i co nie bez znaczenia, niższe koszty opieki zdrowotnej.

„Kluczowym wnioskiem z tego badania jest, że cyfrowe śledzenie kontaktów jest częścią pakietu działań interwencyjnych” – mówi portalowi „MIT Tech Review” współautor pracy, Rob Hinch. – „Nawet przy niewielkiej liczbie użytkowników, może być znaczącym przyczynkiem. Istotne jest, by postrzegać je jako kluczowy filar szerszego pakietu interwencji.”

Prof. Christian Drosten, jeden z badaczy, który zidentyfikowali wirusa SARS w 2003 roku i doradca niemieckiego rządu, w wywiadzie dla brytyjskiego „Guardiana” pod koniec kwietnia opowiadał o przyczynach sukcesów Niemiec w walce z koronawirusem SARS-CoV-2. Wspomniał wtedy także o drugiej, prawdopodobnie wyższej fali zachorowań jesienią i o tym, że niezbędne może okazać się wtedy śledzenie kontaktów. Twierdził, że skutecznie będzie można to zrobić tylko z wykorzystaniem technologii.

Jego przewidywania są zbieżne z symulacjami opartymi na sztucznej inteligencji dokonanymi przez badaczy z MIT oraz symulacjami naukowców z Imperial College London, o których pisaliśmy. Oba zespoły również twierdziły, że druga fala epidemii jest pewna. Być może dopiero wtedy docenimy aplikacje na telefony.