Z nowych badań ekonomistów z amerykańskiego MIT wynika, że automatyzacja zwiększyła nierówności ekonomiczne bardziej, niż dotychczas sądzono
Technologie wpływają na społeczeństwo w różny sposób. Pracownikom średniego i wyższego szczebla ułatwiają pracę choćby komputery i oprogramowanie. Pracownikom mniej wykwalifikowanym raczej ją zabierają – w przemyśle i usługach zastępują ich roboty. Nawet tam, gdzie nadal potrzebne są ludzkie ręce, trzeba ich o wiele mniej.
O to, czy takie zmiany zwiększają nierówności społeczne, od dekad spierają się ekonomiści. Jedni wróżą, że społeczeństwa przyszłości podzielone będą na klasę pracującą, która posiada kompetencje, by odnaleźć się w świecie technologii oraz na „ludzi bezużytecznych”, których automatyzacja i cyfryzacja pracy pozbawi. Inni twierdzą, że to zjawisko nie jest aż tak jednoznaczne – technologie tworzą też wiele nowych miejsc pracy. Roboty trzeba wszakże produkować, programować, konserwować i sprzedawać.
Nowe badania sugerują, że automatyzacja miała większy wpływ na rynek pracy niż sugerowały to wcześniejsze prace na ten temat. Przełomowy pod tym względem był rok 1987, kiedy to miejsca pracy zabierane przez technologię przestały być zastępowane przez taką samą liczbę stanowisk w innych branżach.
Automatyzacja podnosi wydajność pracowników wykwalifikowanych bardziej niż niewykwalifikowanych. W ten sposób nawet jeśli ci drudzy utrzymają pracę, to staje się ona warta mniej – i gorzej opłacana. Nierówności ekonomiczne więc rosną.
W pracy “Unpacking Skill Bias: Automation and New Tasks,” która ukaże się w majowym wydaniu periodyku „American Economic Association: Papers and Proceedings” (dostępnej na stronie amerykańskiego National Bureau of Economic Research) badacze z MIT i Boston University wykazują, że przez poprzedzające ten rok cztery dekady, automatyzacja zabrała średnio 17 proc. miejsc pracy, ale dodała 19 proc. nowych. Po tej dacie, przez kolejne trzy dekady w związku z automatyzacją ubyło 16 proc. stanowisk, ale przybyło już tylko 10 proc.
„Począwszy od lat osiemdziesiątych, a zwłaszcza w latach dziewięćdziesiątych i pierwszej dekadzie nowego stulecia pracownicy o niskich kwalifikacjach znaleźli się między młotem a kowadłem. Miejsc pracy ubywało, a nowych przybywało wolniej i były dla pracowników wysoko wykwalifikowanych” – komentuje Daron Acemoglu z MIT, współautor pracy opartej na danych z 44 różnych sektorów gospodarki.
To, że ubywa miejsc pracy, to jedno. Zachodzi jednak też inny mechanizm – automatyzacja podnosi wydajność pracowników wykwalifikowanych bardziej niż niewykwalifikowanych. W ten sposób nawet jeśli ci drudzy utrzymają pracę, to staje się ona warta mniej – i gorzej opłacana. Nierówności ekonomiczne więc rosną.
Według badaczy dotychczasowe prace na ten temat nie doszacowały skali tych spadków. Standardowe modele ekonomiczne szacują, że roczny wzrost wydajności pracy przez ostatnie pół wieku wynosił około 2 proc. rocznie, tymczasem według badaczy było to zaledwie 1,2 procent. Klasyczne modele pokazują, że zarobki pracowników niewykwalifikowanych rosły o 1 proc. rocznie. Według ich badań zaś w ciągu ostatnich czterech dekad spadły.
Acemoglu komentuje, że automatyzacja odpowiada i za mizerny wzrost wydajności pracy ogółem, jak i spadek wynagrodzeń. Dodaje, że wyraźnie widać, jak w sektorach, które doświadczyły największej automatyzacji spadł popyt na kwalifikacje pracowników. Automatyzacja po prostu zabiera miejsca pracy, a do wydajności gospodarek wnosi niewiele.
Powinniśmy rozwijać technologie, które tworzą nowe stanowiska pracy zamiast je likwidować
Daron Acemoglu z MIT
Oczywiście, zyskują na niej poszczególne przedsiębiorstwa. Te, które wprowadzają technologiczne zmiany mają przewagę nad konkurencją i mimo robotyzacji zwiększają ogólną liczbę pracowników. Ale automatyzacja firmy oznacza przewagę nad jej konkurencją, która musi pracowników zwalniać. W ten sposób miejsc pracy w gospodarce ubywa, czego Acemoglu dowiódł wcześniej badając przypadek Francji.
Acemoglu podaje też przykład technologii, którą nazywa „technologią, która ujdzie” (so-so technology). To rozwiązania, które są oparte na automatyzacji, komputeryzacji, czy systemach SI, ale nie przynoszą wzrostu wydajności produkcji. Na przykład dzięki samoobsługowym kasom, sklep może zaoszczędzić na pensji kasjera, ale nic do gospodarki to nie wnosi (nie przynosi też korzyści klientowi, który i tak musi zeskanować produkty jeden po drugim). Nawet wprowadzenie całkowitej automatyzacji, jak w pozbawionych obsługi sklepach Amazon Go, nikomu poza firmą korzyści nie daje – klient nadal kupi to, czego potrzebuje, klientów nie przybędzie. Takie rozwiązanie technologiczne jest dla ekonomii bez znaczenia.
„Nikt nie twierdzi, że cała technologia jest dla pracowników zła. Ale wybór kierunku, w którym technologię rozwijamy, jest istotny – dodaje badacz. I sugeruje, że powinniśmy rozwijać technologie, które tworzą nowe stanowiska pracy zamiast je likwidować.
Acemoglu nie jest w dziedzinie ekonomii nowicjuszem. Opublikował już kilka prac, w tym bardzo szczegółową analizę wpływu robotyzacji na przemysł w Stanach Zjednoczonych. Wynika z niej, że każdy robot to przeciętnie 3,3 stanowiska pracy mniej.
Światowe Forum Ekonomiczne w opublikowanym w styczniu raporcie twierdzi, że w ciągu najbliższych dwóch lat automatyzacja może oznaczać ponad 6 milionów nowych miejsc pracy. Nie jest to zbyt wiele, zważywszy, że (według danych Międzynarodowej Organizacji Pracy) na świecie jest aż 3,5 miliarda pracowników, z czego bezrobotnych 187 milionów.