Autonomiczny dron przypominający płaszczkę po raz pierwszy spróbował swoich sił w Bałtyku i pomyślnie przeszedł test
O projekcie, który ma zapoczątkować rozwój autonomicznych dronów podwodnych na Bałtyku, pisaliśmy prawie pół roku temu w tekście „Rój dronów w Bałtyku”.
Zespół NOA Marine kierowany przez prezesa Michała Latacza, tworzy urządzenia, które mają badać morza i oceany bez konieczności powrotu do portu. A to dzięki stacjom dokującym pobierającym energię ze słońca, wiatru i siły fal. Po zacumowaniu w takiej stacji pojazdy mogą przesyłać zebrane dane chemiczne, geologiczne, sejsmiczne, akustyczne i wizualne.
Jak udało nam się dowiedzieć, spółka zakończyła pierwszy etap testów pojazdów, polegający na sprawdzeniu ich sił w wodzie. Natomiast w tej chwili trwają testy i rozwój systemów autonomizacji i technologii nawigacji, komunikacji i pozycjonowania. – Rozpoczęliśmy też prace w ramach drugiego etapu przygotowań do wdrożenia, którym jest w pełni funkcjonalna autonomiczna platforma do gromadzenia danych. Będzie mogła pracować do 6 miesięcy bez interwencji człowieka. Będzie się składać z 3 do 5 pojazdów NOA Sentinel, stacji ładowania produkującej energię z wiatru, słońca i fal wraz z systemem automatycznego dokowania pojazdów oraz komunikacji satelitarnej do przesyłania informacji bezpośrednio w dowolne miejsce na świecie – tłumaczy Latacz.
Każdy dron waży ok. 200 kg i mierzy ok. 170 cm, może przenieść do 60 kg ładunku i rozwija średnią prędkość 3,5 węzła. Poza złączem do dokowania drony są wyposażone w szereg sensorów, czujników, sonarów i sond analizujących próbki wody i obraz dna morskiego.
NOA Marine to niejedyna na świecie firma, która buduje sieć podwodnych dronów. Jednak obecne na rynku rozwiązania rozwijane przez takie firmy jak Saab, Kongsberg, Kraken czy Boeing są skomplikowane i drogie.
Powodem takiego stanu rzeczy jest fakt, że stacja dokująca umieszczana jest na dnie morskim celem uniknięcia zafalowania powierzchniowego, które znacząco utrudniałoby dokowanie i podłączanie pojazdu do stacji. Wymaga to posadowienia urządzenia na dnie w taki sposób, aby leżało równo, by go nie uszkodzić podczas instalacji czy opuszczania itp.
– Montaż takich systemów i ich serwisowanie jest bardzo kosztowne – tłumaczy Latacz.
Natomiast rozwiązania, nad którymi pracuje NOA, będą charakteryzowały się zupełnie inną budową stacji dokujących, która ma być tańsza i prostsza w instalacji na morzu. Będą różniły się też sposobem dokowania, podłączania łącza danych i energii.
Jak zapewnia szef spółki po sukcesie pierwszych testów systemu i demonstracji potencjału dronów NOA Sentinel, firma spotkała się z dużym zainteresowaniem przedstawicieli rodzimych i europejskich firm serwisowych. Na razie NOA Marine nie ujawnia szczegółów ponad to, że systemy będą zapewniały dostarczanie danych również przy złej pogodzie 365 dni w roku przy zerowej emisji CO2.
Produktem dostarczanym klientom będą zamówione dane.