Kiedy zakumplowałam się z kilkoma prominentnymi cyborgami, to potem było już z górki – przyznaje Magda Gacyk w rozmowie z Moniką Redzisz
Monika Redzisz: Kim są cyborgi – ludzie, którzy próbując przezwyciężyć naturę, wszczepiają sobie technologiczne elementy: rozmaite implanty, magnesy, kompasy – urządzenia poszerzające spektrum ludzkich możliwości? Czy są szaleńcami, czy raczej pierwszymi przedstawicielami nowego gatunku ludzi-bogów, o którym pisze Yuval Noah Harari? Dla większości z nas są tylko teorią, postaciami z książek i filmów SF, ale ty spotkałaś ich naprawdę.
Magdalena Gacyk*: Uświadomiłam sobie, że podchodziłam do tego projektu z jednym tylko stereotypem: spodziewałam się, że ludzie-maszyny będą stechnicyzowani w każdej dziedzinie życia. Otóż okazało się, że niekoniecznie, bo najczęściej są absolutnie zwyczajnymi obywatelami. Zoltan Istvan, główny działacz polityczny transhumanizmu, mieszka w staroświeckim drewnianym domku na północ od San Francisco. Kiedy go odwiedziłam, był przeziębiony. Byłam przekonana, że bierze na to przeziębienie jakieś wyjątkowo odjechane specyfiki, a on mówi: „Magda, chcesz? Dobre na odporność”. „Co to takiego?” – zapytałam zaintrygowana. „Melisa i rumianek”. Cyborg nie jest więc cyborgiem 24/7. To zwyczajni ludzie, którzy mnie tak po prostu, po ludzku wzruszają tym swoim marzeniem, tą utopijną wiarą.
W co?
W to, że możemy pokonać choroby i śmierć. Tak naprawdę w transhumanizmie i w jego praktycznym wcieleniu, cyborgizmie, nie ma nic oprócz odwiecznego marzenia ludzkości o tym, żeby pozostać młodym. Dokładnie tego samego, które jest w eposie o Gilgameszu, który szukał ziela wiecznej młodości. Współczesne cyborgi pragną tego samego, tylko zamierzają tego dokonać nie za pomocą eliksiru młodości czy kamienia filozoficznego, ale dzięki technologii.
Transhumanizm kojarzy się przede wszystkim z ludźmi niezwykle zamożnymi, jak Elon Musk. Wydaje się, że tylko oni mogą pozwolić sobie na takie eksperymenty. Tymczasem ty opisujesz cyborgi undergroundowe, cyborgi „złomowe” – ludzi, którzy na śmietnikach wyszukują części potrzebne im do zabiegów.
Nie wiem, czemu przyjęła się taka narracja, że transhumaniści to bogaci technowizjonerzy, którzy czują oddech kostuchy na karku, więc robią wszystko, by przedłużyć swoje życie. Transhumanizm cierpi na czarny PR, ale jestem przekonana, że w którymś momencie zostanie on odczarowany. Rozumiem jednak, skąd tyle przekłamań – to nie jest jednolity ruch. Są wśród transhumanistów na przykład cyberpunki, którzy modyfikują swoje ciało przede wszystkim w celach dekoracyjnych, ale są i biohakerzy, którzy obsesyjnie wymyślają sposoby na ulepszenie ludzkiego ciała. Najodważniejsi są grindersi. To prawdziwi buntownicy niezabiegający o stypendia ani o komercjalizację swoich pomysłów. Oni uważają, że wynalazki powinny być dostępne dla wszystkich bez wyjątku.
Jak udało ci się do nich dotrzeć?
Trochę mi to zajęło, żeby się wkręcić w ich towarzystwo, dać się poznać i zdobyć ich zaufanie. Musieli się przekonać, że nie jestem nastawiona na sensację, że jestem naprawdę życzliwa i zależy mi na tym, żeby ich zrozumieć. Kiedy zakumplowałam się z kilkoma prominentnymi cyborgami, to potem było już z górki.
Odwiedziłaś wiele miejsc związanych z cyborgami, byłaś między innymi świadkiem pokątnego wszczepiania implantu. Bez odpowiedniej opieki medycznej taki zabieg chyba jest nielegalny.
To prawda, oni często działają na nielegalu. Przeprowadzają zabiegi gdzieś na pustkowiach, w piwnicach, na odludnych ranczach, choć muszę przyznać, że byłam pod wrażeniem, jak bardzo dbają o sterylność zabiegu i obecność kogoś, kto z zawodu jest pielęgniarzem albo pielęgniarką. Przy prostszych zabiegach posiłkują się salonami tatuażu albo modyfikacji ciała.
Ile jest dziś na świecie osób, które można nazwać cyborgami?
To nie jest wielka grupa. Powiedziałabym, że tych lżejszego kalibru, takich, którzy mają magnesy w palcach czy kompasy, jest około tysiąca. Tych hardkorowych, wciąż gotowych na nowe, inwazyjne eksperymenty, jest około stu. Ekstremistów jest niewielu w każdej dziedzinie. Ilu jest himalaistów, którzy zdobywają ośmiotysięczniki zimą, i to najtrudniejszymi drogami?
Wszyscy mieszkają w Dolinie Krzemowej?
Prawie wszyscy, dziś to światowe centrum cyborgizmu, choć transhumanizm dotarł do Kalifornii dopiero w latach 80. XX wieku. Prekursorem transhumanizmu był Rosjanin Nikołaj Fiodorow, charyzmatyczny bibliotekarz z Muzeum Rumiancewa w Moskwie, przyjaciel Tołstoja, asceta i marzyciel. Marzyło mu się, żeby wskrzesić wszystkie poprzednie pokolenia i kolonizować inne planety. Jego pomysły, wydawałoby się zupełnie szalone, w sowieckiej Rosji, w której miejsce religii zajęła wiara w Postęp, w naukę, trafiły na podatny grunt. Jeszcze po II wojnie światowej transhumanizm wciąż nie hulał tak bardzo na Zachodzie, jak w Związku Radzieckim.
Tak naprawdę w transhumanizmie i w jego praktycznym wcieleniu, cyborgizmie, nie ma nic oprócz odwiecznego marzenia ludzkości o tym, żeby pozostać młodym
Swoje przyczółki transhumanizm ma też w Wielkiej Brytanii, skąd pochodził profesor Kevin Warwick, cybernetyk z Uniwersytetu w Coventry. Był naukowcem, który wszczepił sobie pod skórę chip i został pierwszym uznanym cyborgiem. Była też Lepht Anonym, prekursorka złomowych cyborgów.
A w Polsce? Spotkałaś u nas jakiegoś cyborga?
Jeszcze nie, prawdopodobnie najbliższy mieszka w Berlinie. To wymaga zmiany paradygmatu; trzeba uwierzyć, że starość jest chorobą. Cyborgi autentycznie wierzą, że do starzenia się trzeba podejść jak do patologii, jak do choroby organizmu, z którą można się zmierzyć. To zupełnie inne podejście do spraw eschatologicznych, koncepcja obca głęboko w nas zakorzenionej katolickiej mentalności.
Prawdziwie heretycka.
Tak, choć jest i chrześcijańska odmiana transhumanizmu, która mówi, że skoro Bóg stworzył nas na swój obraz i podobieństwo, to my także powinniśmy przekraczać granice, dokonując boskich zmian.
To medycyna robi od tysiącleci…
Właśnie, dlatego mówiłam o czarnym PR transhumanizmu. Wiele osób myśli: „Cyborgi? Te dziwolągi? Nie!”. A przecież tak naprawdę jesteśmy z transhumanizmem i cyborgizmem za pan brat, od kiedy ludzie zaczęli strugać pierwsze drewniane protezy. Ci, którzy korzystają dzisiaj podczas pandemii z respiratorów, też są tymczasowymi cyborgami. Są przecież sprzężeni z maszyną, oddychają tylko dzięki technologii.
Wstrząsająca jest historia chorego na stwardnienie rozsiane Petera Scott-Morgana, który walcząc z chorobą, powoli staje się cyborgiem.
To właśnie dowód, że cyborgizmu nie powinniśmy się obawiać ani go wyśmiewać. Do takich pionierów jak cyborgi świat należy. W historii nauki różne koncepcje były wyśmiewane, ale ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Jestem przekonana, że cyborg będzie tym, kto będzie się śmiał ostatni.
Jednak ludzie stawiają intuicyjną granicę pomiędzy tym, co nazywają leczeniem, a tym, co jest czymś więcej – poszerzaniem możliwości zdrowego człowieka. Tym, co robią ci, którzy fundują sobie dodatkowe zmysły: echolokację, umiejętność widzenia w ciemności czy odczuwania zmian pola elektromagnetycznego. Wiele osób uważa, że taka walka z naturą to już fanaberia.
Powiem brutalnie: to się bierze z niezrozumienia nauki. To, co się wydaje fanaberią, w procesie rozwijania nauki bardzo często okazuje się strzałem w dziesiątkę. Wiele zbawiennych wynalazków na początku było szaleństwem, a teraz te rzeczy ratują ludziom życie. Wielu medyków z dawnych wieków eksperymentowało na sobie, a teraz ludzkość im za to dziękuje, bo w ten sposób wiele rzeczy udało im się odkryć. Cyborgi są według mnie takimi samymi pionierami jak tamci, technologicznymi argonautami, którzy wypuszczają się w nieznane, nie wiedząc, gdzie ich to zaprowadzi: czy do bardzo ciekawego rozwiązania, czy do bardzo spektakularnej porażki.
Zdarza się, że współczesne cyborgi wpadają na coś, co zaczyna być uznawane za wynalazek z potencjałem. Wtedy natychmiast zaczynają wokół nich krążyć kapitaliści, inwestorzy, i nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ci ludzie przestają być dziwolągami, a stają się obiecującymi start-uperami, a potem poważnymi biznesmenami. To fascynujące, jak cienka i symboliczna jest ta granica.
Podasz jakieś przykłady wynalazków, które stały się biznesem?
Na przykład Liviu Babitz stworzył start-up, który produkuje ludzkie kompasy. Zawieszone na szyi na wysokości splotu słonecznego albo wszczepione pod skórę na stałe umożliwiają magnetorecepcję i echolokację. Albo Rich Lee, który wynalazł implant erotyczny. Wszczepia się go w nasadę członka. To gadżet, ale pomaga mężczyznom, którzy mają problemy z erekcją.
Ile jest kobiet wśród cyborgów?
Mniej, to mężczyźni najczęściej eksperymentują z własnymi ciałami. Kobiety stanowią, powiedziałabym, podstawę ideologiczną cyborgizmu od czasów Donny Haraway, która w 1985 roku napisała manifest cyborga. Był to traktat tyleż cyborgiczny, co feministyczny.
Kobiety najczęściej wybierają cyborgizm ubieralny. Jeśli biohacking, to na zasadzie suplementów diety. Jeśli implanty, to tylko na zewnątrz, na przykład w formie kolczyków lub opaski, żeby można było te dodatki zdjąć
Ale i wśród praktyków są kobiety. Brytyjka Lepht Anonym jest pierwszym cyborgiem złomowym, jak nazywam tych z nich, którzy wszczepiają sobie elementy elektroniczne pozyskane na przykład ze zużytych komputerów. Moon Ribas, artystka, wszczepiła sobie sejsmiczny implant, dzięki któremu odczuwa ruchy tektoniczne ziemi i zamienia je w sztukę. Razem z Neilem Harbisonem stworzyli w 2016 roku fundację cyborgiczną, a w 2018 napisali Deklarację Praw Cyborga. Stoi w niej między innymi, że cyborga nie wolno demontować – by nie było takich na przykład sytuacji, że nie można wejść na pokład samolotu z antenką na głowie. Neil Harbison miał taką antenkę – niewiele osób zdawało sobie sprawę, że powodem była jego achromatopsja, czyli skrajny daltonizm. Dzięki antence „słyszał” kolory i został pierwszym oficjalnym cyborgiem; ma w Wielkiej Brytanii cyborgiczny paszport. Cyborgi chcą mieć swoje prawa, nie chcą już być traktowani jak dziwolągi. Musimy liczyć się z tym, że Homo sapiens w czasach postnowoczesności będzie dużo bardziej zróżnicowany niż teraz.
Wyobrażasz sobie eksperymentowanie na sobie? Prawdę mówiąc, gdy sobie pomyślę, że miałabym coś sobie wszczepić, robi mi się słabo. To musi boleć.
Ja mam podobnie. Kobiety najczęściej wybierają cyborgizm ubieralny. Jeśli biohacking, to na zasadzie suplementów diety. Jeśli implanty, to tylko na zewnątrz, na przykład w formie kolczyków lub opaski, żeby można było te dodatki zdjąć.
Czy oni się nie boją, że przez te wszystkie urządzenia do reszty stracą prywatność?
Nie, bo wiedzą, że można temu przeciwdziałać na rozmaite sposoby. Poza tym jak tu mówić o strachu przed utratą prywatności, jeśli dobrowolnie mamy przy sobie non stop swojego smartfona? Ba, wpadamy w panikę, jak tylko zniknie nam na chwilę z oczu. Sami się podkładamy.
W 2014 roku powstała Amerykańska Partia Transhumanistyczna, jej kandydat Zoltan Istvan startował nawet w wyborach na prezydenta. Cyborgi mają przyszłość w polityce?
Na razie nie. Jeszcze nie czas, żeby ubrać to w program polityczny. Na razie są bardzo podzieleni, nie mogą dojść do ładu nawet z tym, jak się mają nazywać. A jednak starają się tę swoją wspólnotowość od paru lat budować. Mają świadomość, że są coraz bardziej widoczni w przestrzeni publicznej, że ich idee są coraz bardziej popularne, że transhumanizm i cyborgizm wychodzą z cienia.
Boimy się, że w przyszłości podzielimy się na dwie kategorie – nadludzi, którzy będą mieli dostęp do technologii, więc będą mogli zachowywać dłużej zdrowie i życie. I resztę: ciemny lud. Nasz strach ma uzasadnienie, bo przepaść między bogatymi a biednymi rośnie.
Cyborgi, których poznałam, mają silne przekonanie, że nawet najbardziej zaawansowane technologie powinny trafić pod strzechy, że każdy powinien mieć do nich dostęp. Kierując się tym przekonaniem, Josiah Zayner, biohaker, były pracownik NASA, opublikował swoje filmiki, na których uczył, jak majstrować we własnym genomie, na przykład jak wszczepić sobie fosforyzujący gen ośmiornicy, żeby świecić na zielono przez 24 godziny.
Był za to ścigany przez FBI. Nierówności społeczne się pogłębiają, ale ja jestem absolutnie przekonana, że kapitalizm w obecnej formie jest w agonii i niedługo wyda ostatnie tchnienie. Mam nadzieję, bo jestem życiową optymistką, że to, co nastanie później, wyrówna skrajne nierówności. W mojej osobistej opinii wszyscy będziemy kiedyś cyborgami.
Dolina Krzemowa to specyficzne miejsce, nieco odklejone od rzeczywistości. Czy jest jeszcze w stanie zobaczyć prawdziwe potrzeby świata? Czy ludzie w Dolinie Krzemowej, którzy mają pieniądze, inwestują we właściwe projekty cyborgiczne?
To odklejenie zawsze było siłą Doliny Krzemowej. Właśnie dzięki niemu zdarzały się tam rzeczy, które nigdzie indziej nie miały prawa się zdarzyć, choć to zarazem plus i minus. Owszem, mogliby zajmować się wyłącznie biedą i klimatem, ale wtedy patrzyliby tylko pod nogi. Tymczasem warto czasem popatrzeć w gwiazdy, odrealnić się i spojrzeć inaczej niż wszyscy inni. Idealnie by było, gdyby Dolina Krzemowa znalazła złoty środek pomiędzy tymi dwiema perspektywami. Bo i jedno, i drugie jest absolutnie niezbędne dla rozwoju ludzkości.
W tej chwili ta równowaga niewątpliwie jest zachwiana. Przydałoby się w Dolinie Krzemowej większe wyczulenie społeczne. Dolina urosła i – zaczęła kostnieć, jak każdy gigant. Technokorporacje stały się dla nas zagrożeniem. Dla mnie przełomem było to, że Google zaczął współpracować z armią. Dolina Krzemowa zawsze się od tego odżegnywała, ale jak widać, nawet taka firma jak Google nie może się oprzeć potędze pieniądza. Część pracowników firmy odeszła wtedy w akcie protestu. Myślę, że cała nadzieja w takich ludziach jak oni – twórcach technologii niższego szczebla. W tym również w cyborgach, którzy zadbają o to, żeby technologie i to, co one mogą nam zaoferować – zdrowie i dłuższe życie – było dostępne dla wszystkich.
*Magda Gacyk – dziennikarka, analityczka trendów technologicznych, konsultantka polskich start-upów w Dolinie Krzemowej, socjolożka i tłumaczka. Od dwóch dekad obserwuje i opisuje nowe zjawiska na styku techniki, ekonomii i kultury w Dolinie Krzemowej. Autorka książek „Ścigając Steve’a Jobsa. Historie Polaków w Dolinie Krzemowej” i „Zabawy w Boga. Ludzie o magnetycznych palcach”.