U progu obecnej dekady wieszczono, że w ciągu 10 lat internet rzeczy obejmie 50 miliardów urządzeń. Tymczasem mamy rok 2020, a ich liczba jest pięć razy mniejsza. Dlaczego tak się stało, tłumaczą autorzy książki „The Internet of Things Myth”
Optymistyczne prognozy dotyczące nowych technologii najczęściej rozmijają się z rzeczywistością. Za rozbudzanie wygórowanych oczekiwań winimy zwykle przesadny marketing czy modę wśród inwestorów. To jednak nie wszystko. Źródłem problemów bywają bowiem nie tylko niedostatki ludzi czy samej technologii, ale również świat, w którym ma ona funkcjonować.
Związani z branżą IoT (Internet of Things) William Webb i Matt Hatton postanowili bliżej przyjrzeć się przyczynom, dla których internet rzeczy nie zawojował dotąd rynku w takiej skali, jak spodziewano się tego jeszcze 10 lat temu. W książce „The Internet of Things Myth” stawiają zniuansowaną diagnozę IoT, uwzględniając czynniki technologiczne, organizacyjne i rynkowe, a także różne obszary zastosowań tej technologii.
Internet a rzeczywistość
Możliwość wyposażenia domu w inteligentne akcesoria budziła początkowo spore zainteresowanie konsumentów. Działał efekt nowości i chęć wypróbowania atrakcyjnych gadżetów. Z czasem jednak entuzjazm zaczął słabnąć. Czyżby ludzie po prostu znudzili się nowymi zabawkami?
Zdaniem Webba i Hantona problem tkwi gdzie indziej. Choć nowa technologia dość szybko pokazała swoje ograniczenia, to bardziej zawodny okazał się jednak model obsługi klienta. Wszystko w wyniku przeniesienia podejścia obowiązującego w świecie aplikacji do materialnej rzeczywistości.
O ile bowiem przywykliśmy do potrzeby regularnej aktualizacji oprogramowania w naszych smartfonach czy komputerach (lub wręcz ich wymiany co kilka lat), o tyle trudno nam zaakceptować podobną sytuację, gdy chodzi o nasze drzwi, system grzewczy, sprzęt grający czy oświetlenie. Kiedy nasza komórka zaczyna szwankować, zwykle wymieniamy ją na nowszy model, a nie zastępujemy stacjonarnym telefonem z tarczą. Gdy jednak nie możemy dostać się do domu z powodu awarii inteligentnego oprogramowania, dużo częściej decydujemy się na powrót do zamykania i otwierania drzwi zwykłym kluczem.
Zaufania użytkowników do IoT nie poprawiały także problemy z bezpieczeństwem. Podłączone do internetu gadżety okazały się słabo odporne na ataki hakerskie, a ponadto budziły wątpliwości co do poszanowania prywatności użytkowników. Autorzy zwracają uwagę, że nawet unijny projekt wprowadzenia inteligentnych liczników energii nie został zrealizowany w takim zakresie, jak wstępnie zakładano.
Niegotowi na rewolucję
Internet rzeczy to jednak nie tylko rozwiązania skierowane do zwykłych konsumentów, lecz także do odbiorców biznesowych. Wbrew pozorom w tym przypadku największą przeszkodą nie okazuje się konieczność zintegrowania IoT z wcześniej używanymi technologiami, tylko związana z jego adaptacją zmiana organizacyjna.
Firmy, szczególnie te duże, działają w oparciu o sprawdzone procedury, które gwarantują im efektywność i ciągłość operacyjną, ale zarazem ograniczają elastyczną adaptację do zmian. Tymczasem nowe technologie, jak IoT, wymagają nie tylko nabycia nowych kompetencji przez pracowników czy dostosowania procesów w firmie, ale często również kompletnej zmiany modelu biznesowego. Chodzi tu na przykład o sposób rozliczania świadczonych usług czy obsługę klienta.
Podłączone do internetu gadżety okazały się słabo odporne na ataki hakerskie, a ponadto budziły wątpliwości co do poszanowania prywatności użytkowników
Jeśli zmiana wywołana adaptacją nowych technologii, jest zbyt rewolucyjna, wówczas wiele firm może nie chcieć w ogóle podejmować takiego ryzyka. W efekcie, podkreślają Webb i Hatton, w wielu przypadkach nie wykorzystują one w pełni możliwości oferowanych przez IoT, ale skupiają się na rozwiązaniach stosunkowo prostych i niewymagających ingerencji w firmowe DNA. Takie podejście jednak spowalnia adaptację technologii w obszarach, w których efekty mogłyby okazać się najbardziej spektakularne.
Standardy to podstawa
Autorzy nie ukrywają, że problemy w rozwoju internetu rzeczy mają też charakter czysto techniczny i dotyczą obowiązujących standardów sieci bezprzewodowych. Jak podkreślają, w przypadku sieci typu LPWAN (low-power wide-area network), czyli rozległych sieci małej mocy, wciąż brakuje powszechnie przyjętego standardu. Zakładają co prawda, że może stać się nim NB-IoT (narrow-band Internet of Things), który wspiera dziś coraz więcej operatorów telekomunikacyjnych, jednak zwracają uwagę na jego wciąż niewystarczające rozpowszechnienie.
Jaką przyszłość widzą przed IoT? Całkiem niezłą. Ich książka nie jest bowiem pisana z perspektywy sceptyków technologii, ale praktyków, którzy zmagali się z internetem rzeczy na pierwszej linii frontu. Chcieliby więc widzieć jego rozkwit. Pod warunkiem jednak, że będzie bezpieczny, funkcjonalny, zintegrowany oraz rozwijany i wdrażany z pełną świadomością jego możliwości i ograniczeń.
Opracowanie na podstawie cyklu artykułów Matta Hantona „The Internet of Things Myth. Part 1 – 4”.