6 tys. aktywnych kont, ponad 300 tys. wiadomości, 16 tys. dzienniczków uczuć i 560 tys. objawów głodu alkoholowego, informacje z opasek biometrycznych… To potężny zasób danych – i punkt wyjścia, by uczyć algorytmy, jak przewidywać nawrót choroby. Tak by w odpowiednim momencie podać pomocną dłoń
Aplikacja Helping Hand – dawniej AlkyRecovery – pierwotnie miała być internetową wersją tzw. dzienniczka głodu alkoholowego i dzienniczka uczuć – standardowych narzędzi stosowanych w czasie terapii uzależnień. Uczą one człowieka identyfikowania swych emocji i rozwiązywania problemów bez sięgania po kieliszek. Ostatecznie stała się innowacyjnym narzędziem integrującym aplikację mobilną z platformą terapeutyczną. Ludziom uzależnionym pomaga poddać się terapii i korzystać ze wsparcia online.
Już wkrótce algorytmy sztucznej inteligencji pomogą przewidzieć ewentualny nawrót choroby, czyli moment złamania abstynencji. Sztuczna inteligencja będzie analizowała wiadomości przesyłane na platformie oraz śledziła aktywność użytkowników w dzienniczkach głodu i uczuć. Jeśli oceni, że ryzyko nawrotu choroby alkoholowej jest poważne, zaalarmuje terapeutę, który udzieli pomocy.
Na ten cel zespół Helping Hand dostał właśnie grant niemal 6 mln złotych z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Prace nad projektem potrwają trzy lata.
Poczuć na własnej skórze
Na pomysł aplikacji wpadł Marcin Brysiak, dzisiaj CEO Helping Hand. Sam przez wiele lat zmagał się z nałogiem.
Dlaczego chce przewidywać ryzyko nawrotów?
– Ponieważ sam czegoś takiego doświadczyłem. Mówiąc wprost, zaliczyłem wpadkę, zapiłem.
Taki był punkt wyjścia. Brysiak mówi, że nawrót przeżywa ponad 40 procent osób w pierwszych sześciu miesiącach po zakończeniu terapii. To bardzo trudny moment, towarzyszy mu duża frustracja, wstyd. Trudne emocje tylko wzmacniają głód alkoholu, więc ryzyko, że będzie się piło jeszcze więcej, rośnie.
Czy można zapobiec upadkowi?
Opowiem ci swoją historię
– Ukończyłem cztery kierunki: studiowałem informatykę stosowaną i zarządzanie sprzedażą na UW, marketing internetowy na SGH i jeszcze e-biznes na Oxford Brookes University – opowiada Brysiak. – Jednocześnie pracowałem. Nie chciałem marnować czasu, całe życie stawiałem sobie bardzo ambitne cele.
Nie wyłapał momentu, w którym zaczęła się ta choroba.
– Picie niebezpieczne, picie na krawędzi, zaczęło się chyba wtedy, kiedy kupiłem moje pierwsze mieszkanie i wyprowadziłem się od rodziców – wspomina. – Wracałem z pracy i otwierałem piwo: pierwsze, drugie, trzecie. Potem doszły weekendy, ale wciąż jakoś to kontrolowałem. Wstawałem rano w poniedziałek do pracy: brałem długi zimny prysznic, by wytrzeźwieć, perfumowałem się, żeby nie było czuć ode mnie alkoholu, zakładałem ciemne okulary… Nigdy nie zawaliłem, nie zaniedbałem swoich obowiązków. Ale ile razy byłem na kacu i ile razy pod wpływem – wiem tylko ja.
Miałem dobrą pracę, fantastyczną żonę i upragnionego synka, którego kochałem nad życie. A mimo to wracałem z pracy i niepostrzeżenie wnosiłem do domu 200, 400 gramów, pół litra alkoholu
Marcin Brysiak, twórca Helping Hand
Zauważyła to dopiero dziewczyna, z którą zamieszkał – jego pierwsza partnerka. To pod jej wpływem zdecydował się na terapię.
– Po dwóch miesiącach pomyślałem: „Super jest, daję radę – nie piję już dwa miesiące!”.
Czuł się wyleczony i pojechał w delegację. Mechanizm zaprzeczania zaczął działać. Mówił sobie: „Marcin, ty już nie masz problemu. Ten wyjazd to taka nagroda. Napij się trochę, będziesz się kontrolował”. No to pojechał.
– Musiało minąć kolejnych parę lat, zanim dotknąłem dna.
Dziś przyznaje: miał dobrą pracę, fantastyczną żonę i upragnionego synka, którego kochał nad życie, a mimo to wracał z pracy, ukradkiem wnosząc do domu 200, 400 gramów, pół litra alkoholu. Pił tak, by nie zwracać na siebie uwagi. Pomagały różne metody: kłamstwo, przemycanie, wyparcie.
O dziecko starali się z żoną dość długo. Kiedy urodził się im synek, byli przeszczęśliwi. A jednak to właśnie wtedy zaczął więcej pić. Dlaczego?
– Bo picie to nagroda – mówi. – Wewnętrzny głos podpowiadał mi: „Osiągnąłem cel, więc coś mi się należy”. Moja żona zwróciła na to uwagę, ale ja oczywiście wypierałem. Bełkotałem, ale nie potrafiłem się przyznać. Żeby jej udowodnić, że wcale nie piję czterech piw dziennie, wpadłem na genialny pomysł, że będę kupował jedno , a przemycał „małpki”. Kłamałem jej prosto w oczy: „Proszę, jestem czysty, zobacz. Kupiłem tylko jedno piwo”.
To było działanie kompulsywne. Wychodząc z pracy, zastanawiałem się, do którego sklepu dziś wstąpić, żeby to nie był ten sam, do którego zaraz pójdę z synem po lody. Wchodziłem do domu z tzw. pasem szahida, jak się mówi na terapii. Kiedy żona szła usypiać dziecko, ja rozparcelowywałem to po mieszkaniu – chowałem za książkami na półkach. Kiedy ona brała kąpiel, ja wypijałem dwusetkę. Kiedy czytała książkę, wypijałem kolejną. Z podróży przywoziliśmy egzotyczne alkohole – przelewałem potem świeży alkohol do tych samych butelek, że niby wciąż piję te z podróży. Coraz bardziej kombinowałem, ale – rzecz jasna – żona wszystko widziała.
Zachowała się właściwie perfekcyjnie. Pewnego wieczoru, kiedy nasz synek już zasnął, a ja byłem jak zwykle po alkoholu, zaprosiła do nas moich rodziców. We trójkę zaczęli ze mną rozmawiać. Żadnych awantur, żadnych wymówek. Powiedzieli mi tylko, że bardzo mnie kochają i że nie chcą mnie stracić. Bardzo mnie to poruszyło.
Po tej rozmowie poszedłem na moją drugą terapię. Pierwszy, intensywny etap trwał dziewięć miesięcy. Uczyłem się, jak nie pić, a w gruncie rzeczy – jak żyć. Bo terapia uczy nas życia na nowo.
Podczas terapii zaglądałem w różne zakamarki mojego życia, analizowałem także dzieciństwo. Parę rzeczy odkryłem. Zdałem sobie sprawę, że mimo iż miałem dobry dom i kochającą rodzinę, to właśnie wtedy nauczyłem się zbytniej uległości, która utrudniała mi nawiązywanie dobrych relacji. Byłem najmłodszy – zawsze musiałem wszystkim ustępować. Poza tym miałem problem z otyłością, dzieci mnie wyśmiewały, miałem raptem dwóch przyjaciół. Zamknąłem się w swoim świecie.
Ale byłem zdolny. Kiedy skończyłem szkołę z dobrymi wynikami, wszyscy nagle zaczęli mnie chwalić. „Super, Marcin!” – mówili. Podobało mi się to. Więc kolejną szkołę skończyłem z jeszcze lepszymi notami. Znowu pochwały. I tak zacząłem funkcjonować – na kolejnych studiach, w kolejnych korporacjach, dawałem z siebie wszystko – żeby zasłużyć na pochwały. Ja – ten najmłodszy, ten „gruby”, ten, który nie miał przyjaciół – mimo że byłem już szczupły, radziłem sobie w pracy i nawiązywałem relacje, wciąż podświadomie szukałem poklepania po ramieniu. Zapłaciłem za to chorobą.
Polska w czubie
Ile może być takich osób wokół nas?
– Myślę, że bardzo dużo – mówi Marcin Brysiak. – Ta choroba nie zna podziałów społecznych. To nie tylko przysłowiowy pan Janek spod budki z piwem, to często człowiek z wyższym wykształceniem, który świetnie sobie radzi zawodowo. Pije może droższe alkohole, ale jest takim samym alkoholikiem jak tamten. Dane o liczbie sprzedawanych „małpek” w godzinach pracy w dużych centrach biznesowych mówią same za siebie. Ludzie wychodzą na przerwę, kupują, wypijają ukradkiem w łazience. I pracują pod wpływem alkoholu. Bardzo często wstydzą się przyznać, że są uzależnieni, często nie mają z kim o tym porozmawiać. Istnieje bardzo cienka granica oddzielająca pozornie niegroźny zwyczaj od alkoholizmu – mówi Brysiak.
Statystyki rzeczywiście są niepokojące. Według badań prowadzonych przez Instytut Psychiatrii i Neurologii około 800 tys. osób w Polsce cierpi na chorobę alkoholową, natomiast pijących nadmiernie i szkodliwie jest około 3 mln.
Trzy czwarte osób, które ma problem alkoholowy, nigdy nie podejmuje żadnej próby terapii
prof. Jan Chodkiewicz, psycholog i psychoterapeuta uzależnień
Jeśli chodzi o spożycie alkoholu, jesteśmy – według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) – w połowie stawki państw Unii Europejskiej: pijemy ponad 11 litrów czystego alkoholu na głowę w grupie powyżej 15. roku życia. Ale w Europie wypija się najwięcej alkoholu ze wszystkich regionów WHO. Jesteśmy więc w światowej czołówce.
Poza tym spożycie alkoholu w Polsce wciąż rośnie, podczas gdy w wielu krajach Unii – spada. Według danych Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju dotyczących spożycia alkoholu od 1980 do 2011 roku Francja z blisko 20 litrów czystego alkoholu na głowę zeszła do 11. Włochy? Spadek do 6,5 litra. Tendencje spadkowe widać w większości państw poza Szwecją, która jest na niskim poziomie.
Mamy także największe w Unii Europejskiej przyzwolenie społeczne na to zjawisko. Według danych unijnego projektu RARHA SEAS 63-64 proc. Polaków uważa picie alkoholu za coś normalnego (tj. odpowiada twierdząco na pytanie: „czy alkohol jest takim samym produktem jak każdy inny i nie wymaga specjalnej kontroli”).
– Stawiam tezę, że przegrywamy walkę z alkoholem w Polsce – mówił podczas konferencji organizowanej przez Helping Hand Krzysztof Brzózka, wieloletni dyrektor PARPA – Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych.
W 2016 roku w systemie lecznictwa odwykowego zarejestrowanych było 340 tys. osób. Jest to jednak prawdopodobnie tylko wierzchołek góry lodowej.
– Szacujemy, że tylko jedna osoba na sześć w Polsce podejmuje próbę leczenia – mówił prof. Jan Chodkiewicz, psycholog i psychoterapeuta uzależnień z Uniwersytetu Łódzkiego z rady Fundacji Helping Hand. – To oznacza, że trzy czwarte osób, które ma problem alkoholowy, nigdy nie podejmuje żadnej próby terapii. Dlaczego? Powody mogą być różne: brak świadomości problemu, przekonanie, że terapia nie pomoże, lęk przed stygmatyzacją. W Warszawie ludzie często leczą się w innych dzielnicach, żeby sąsiedzi ich nie zauważyli. Ci ze Zgierza czy z Kutna przyjeżdżają na meetingi do Łodzi. Aplikacja Helping Hand gwarantuje im anonimowość – to jej niewątpliwa zaleta. Mimo to wciąż uważam, że to wielkie wyzwanie. Grupa osób uzależnionych jest wysoce zróżnicowana i trudno będzie jednoznacznie przewidzieć nawrót – uważa prof. Chodkiewicz.
Dane to podstawa
To dopiero początek projektu przewidywania ryzyka nawrotu, choć sama aplikacja działa już od dwóch lat. Do tej pory użytkownicy przesłali ponad 300 tys. wiadomości, wypełnili 16 tys. dzienniczków uczuć i 560 tys. objawów głodu alkoholowego, co wraz z danymi z opasek biometrycznych i liczników trzeźwości daje ponad 1 mln informacji.
– To potężne dane – cieszy się Marcin Brysiak. – Mamy punkt wyjścia, żeby uczyć algorytmy i w odpowiednim momencie móc podać „helping hand” – pomocną dłoń.
Etap zbierania danych dobiega końca – to informacje dotyczące zachowań użytkowników aplikacji, choć nie tylko – także dane z ankiet sieci AA oraz pacjentów ośrodków terapii uzależnień i oddziałów szpitalnych.
Tymczasem już teraz Wojciech Legawiec, dyrektor szpitala psychiatrycznego w podwarszawskich Tworkach, zdecydował, że aplikacja Helping Hand będzie oficjalnym narzędziem stosowanym przez terapeutów podczas terapii osób uzależnionych od alkoholu w jego placówce.
W tej chwili naukowcy z zespołu sztucznej inteligencji Helping Hand definiują potencjalne predyktory nawrotu, czyli czynniki, które mogą powodować, że człowiek znowu sięga po alkohol. Do tej pory znaleźli 28 takich czynników, w tej chwili testują kolejnych 31. W przyszłym roku zajmą się trenowaniem algorytmu, a za dwa lata – tworzeniem systemu dialogowego w języku polskim, który pomagałby użytkownikom aplikacji i był wsparciem dla terapeutów.
– Naszą przewagą jest z pewnością ilość danych. Publikacje sugerujące, że możliwe jest przewidzenie nawrotu, pojawiały się już dawniej, ale opierały się jedynie na papierowych ankietach. Trudno było tu osiągnąć dużą skalę. Od kiedy mamy do dyspozycji smartfony, otworzył się zupełnie nowy kanał zbierania danych – uważa Mateusz Żelazny, szef zespołu sztucznej inteligencji Helping Hand.
Udało nam się stworzyć społeczność. Ludzie mają miejsce, żeby porozmawiać, a to jest podstawa. Nie są sami ze swoim problemem
Marcin Brysiak, twórca Helping Hand
– Ale przecież ludzie różnią się temperamentem, sposobem opisywania świata. Jeden napisze, że zaraz się zabije, a drugi, że mu trochę smutno. Skąd pewność, że informacje, które ludzie zostawiają w aplikacji, trafnie opisują ich stan? – pytam.
– Będziemy tworzyć profile osobowościowe i przypisywać użytkownika do jednego z nich – tłumaczy Żelazny. – Dla grupy A ryzyko nawrotu może wynosić, powiedzmy, 30 proc., ale dla grupy D – aż 97 proc. Poza tym zbieramy dane, które są dla terapeuty albo bardzo trudne do interpretacji, albo w ogóle niemożliwe. Na przykład: sposób, w jaki klika się w ekran. Część informacji wymaga aktywności użytkownika, ale niektóre z nich dostajemy, nawet jeśli osoba nie korzysta z aplikacji, a ma ją jedynie zainstalowaną w telefonie.
Aplikacja jak lustro
– Najważniejsze, że udało nam się stworzyć społeczność – uważa Marcin Brysiak. – Trzeźwość to też dobre, życzliwe i wspierające relacje. Ludzie mają miejsce, żeby porozmawiać, a to jest podstawa. Nie są sami ze swoim problemem. Oczywiście są i tacy, którzy przez trzy miesiące tylko i wyłącznie czytają to, co piszą inni. Dopiero budują swoją świadomość. Może nie są jeszcze chorzy, a może tylko bardzo nie chcą w to uwierzyć. Ale są też tacy, którzy piszą:
„Jestem tu dlatego, że nie mam już dokąd uciec, nawet od samego siebie. Dopóki nie przejrzę się w oczach innych, będę uciekał. Dopóki będę bał się ujawnić, nie poznam ani siebie, ani nikogo i będę sam. Gdzie znajdę lustro, jeśli nie tutaj? Tutaj mogę wreszcie porządnie się sobie przyjrzeć i zobaczyć, że nie jestem ani olbrzymem, ani karłem, lecz osobą, częścią większej całości. (…) Znalazłem wreszcie grunt pod nogami. Mogę w nim zapuścić korzenie i rosnąć. Nie jestem już sam, jakbym umarł”.
– Działanie naszej aplikacji już teraz przerasta moje najśmielsze oczekiwania – mówi Brysiak. – Wierzę, że jeśli uda nam się stworzyć odpowiedni algorytm predykcji nawrotu, to ten projekt zmieni świat.
Na lepsze.