Książka Kate Devlin powstała na długo przed pandemią i przymusową izolacją, ale nagle nabrała namacalnej aktualności

Temat 320-stronicowej cegły (tej od przeboju „Rozgrzany jak cegła”?) „Seksroboty. O pożądaniu, nauce i sztucznej inteligencji” wydaje się nieco kontrowersyjny. Seks z robotami na pierwszy rzut oka sytuuje się w spektrum ludzkich zachowań erotycznych gdzieś w głębokich zaułkach perwersji. Kiedy jednak niczym niezrażona zabieram się do czytania, okazuje się, że jeśli spenetrować sprawę, staje się głęboko ludzka i w zasadzie – całkiem zwyczajna. Z każdą godziną lektury coraz bardziej dziwię się, że moje nastoletnie dzieci chichrają się z tego, jaką książkę czyta ich matka. „O co im chodzi? – mruczę do siebie. – Przecież seksroboty to najnormalniejsza rzecz pod słońcem!”.

Może po to, żeby oswoić nas z tym tematem stopniowo, albo żeby wzmóc nasz apetyt do nieprzytomności, autorka przez pierwszych 150 stron nie wspomina o seksrobotach ani słowem. Za to oprowadza nas jak po wystawie przez historię naszej cywilizacji z punktu widzenia narzędzi, które ułatwiają człowiekowi życie: od pierwszych naostrzonych kamieni (ale także wręcz przeciwnie – wygładzanych kamiennych dild) po robota Peppera – oraz naszej seksualności.

To oczywiście ciekawe, jednak jeśli słyszeliśmy już o tym to i owo, możemy to szybko przelecieć. Natomiast od strony 155. zaczyna być konkretnie.

Wygląda na to, że seksroboty łączą w sobie dwie skrajności – najnowocześniejszą inżynierię i niezwykle tradycyjną formę

Dowiadujemy się, jakie seksroboty są obecnie na rynku, co potrafią i ile kosztują. Co może nas zaskoczyć – nie ma ich wiele. Okazuje się, że do wyboru dostajemy: Harmony (amerykańskiej firmy Realbotix), Samanthę (zaprojektowaną przez hiszpańskiego inżyniera Sergi Santosa) i chińską Z-Onedoll. Wszystkie są skrzyżowaniem zaawansowanej technologicznie głowy wyposażonej w sztuczną inteligencję, która ma „osobowość” i potrafi reagować na nasz głos tak jak asystenci głosowi, z nieruchomym ciałem zwykłej erotycznej lalki. Nie muszę dodawać, że płci żeńskiej, bo nie ma sprawiedliwości na tym świecie.

Dziedzictwo Barbie

Co gorsze – to projekcja bardzo konkretnego modelu kobiecej atrakcyjności. Takie cechy jak szczupła sylwetka, duży biust, biała skóra i długie włosy są właściwie obowiązkowe. Klient może sobie wymieniać – żeby nie było mu nudno – twarze swoich ukochanych, ale ciało pozostaje we wszystkich egzemplarzach niemal identyczne.

Podobieństwo do lalek Barbie jest uderzające; od razu przypomina mi się dzieciństwo. Tamte wydawały się zarezerwowane dla dziewczynek, ale – jak widać – i chłopcy lubią się nimi bawić, tyle że nieco większymi. (Nawiasem mówiąc – czy to nie jest odpowiedź na pytanie, dlaczego powodzeniem cieszą się dziś roboty o takiej właśnie formie? Czy nie tworzy ich i nie używa pokolenie wychowane na lalkach Barbie? Nieszczęsne Barbie odcisnęły na nas mocniejsze piętno, niż można się było spodziewać…).

Trochę się rozchmurzam, kiedy dowiaduję się, że w 2017 roku Realbotix zrobił także męskiego seksrobota o imieniu Henry, który do złudzenia z kolei przypomina mojego małego „mena” z dzieciństwa, czyli – jak mówiłyśmy z koleżankami – męża Barbie. I on jest straszliwie plastikowy, ale lepszy wróbel w garści…

Wygląda na to, że seksroboty łączą w sobie dwie skrajności – najnowocześniejszą inżynierię i niezwykle tradycyjną formę. Być może przyczyną, dla której wydają się wielu osobom tak odstręczające, jest zjawisko doliny niesamowitości? Chodzi o opisany naukowo efekt dotyczący emocjonalnej reakcji ludzi na roboty. Do pewnego stopnia podobieństwo wyglądu i zachowania maszyn do człowieka wzbudza pozytywną reakcję, jednak okazuje się, że im imitacja jest lepsza (ale wciąż niedoskonała), tym większy strach, odrazę i wstręt wywołuje taki robot. Sztuczne dziewczyny są bardzo podobne do kobiet, ale jednak to tylko lalki, a wszelkie lalki są nieco przerażające.

Dlaczego w ogóle seksroboty muszą być wzorowane na ludziach? Człowiek nie jest najdoskonalszą z możliwych form natury i ma sporo wad technicznych – dlaczego nie możemy spróbować kochać się z czymś innym? Na przykład z robotem w kształcie wielkiej ośmiornicy, która przytulałaby nas swoimi wszystkimi ośmioma ramionami… Czy to nie brzmi ekstra? Takie między innymi pomysły padały podczas pierwszego w historii hackathonu sekstechnologicznego, który odbył się w grudniu 2016 roku w Londynie w budynku… zeświecczonego kościoła.

Robot do towarzystwa

Seksroboty z formalnego punktu widzenia są po prostu bardzo zaawansowanymi technologicznie, luksusowymi zabawkami erotycznymi. Ciekawa jestem, kto ich w tej chwili używa? Czy są to seksualni maniacy? Oczywiście – nie. Devlin pisze, że to zwykli ludzie, którzy z jakichś powodów nie chcieli lub nie potrafili znaleźć sobie partnera lub partnerki. Niektórzy po prostu eksperymentują. Ze swoimi lalkami, owszem, uprawiają seks, ale są też z nimi bardzo związani uczuciowo; jedni je kochają, inni fetyszyzują; wszyscy o nie dbają i wyrażają się o nich z szacunkiem. Co więcej, stworzyli internetową społeczność I-Dollatorów, czyli miłośników lalek, wychodząc w ten sposób ze swojej izolacji.

Autorka uważa, że w przyszłości seksroboty mogłyby wspaniale sprawdzić się w roli opiekuna tych, którzy z powodów fizycznych lub psychicznych nie mogą mieć partnera lub partnerki

Wygląda na to, że seks to bardzo mała część tego, o co w tym wszystkim chodzi. Nie sposób przecież seksu wyplątać z całej gamy emocji, które się z nim wiążą – radością, sympatią, czułością, poczuciem bliskości. Nawet klienci domów publicznych nie samego seksu szukają – na ich przyjemność składa się coś więcej. Czy roboty mogą takich doświadczeń nam dostarczyć?

Pojawia się tu wiele fascynujących pytań: Czy seks musi być koniecznie doświadczeniem dwojga (lub więcej) osób? Czy uprawianie seksu z kimś różni się zasadniczo od uprawiania seksu z czymś? Czy obiekt naszej miłości musi być człowiekiem? A co, jeśli kochanek nie wie, że obiekt jego miłości nie jest człowiekiem – czy jego miłość staje się przez to mniej prawdziwa?

Autorka uważa, że w przyszłości seksroboty mogłyby wspaniale sprawdzić się w roli opiekuna tych, którzy z powodów fizycznych lub psychicznych nie mogą mieć partnera lub partnerki. Otoczyłyby swoją czułą i seksowną opieką oraz towarzystwem i seniora, i osobę niepełnosprawną, i taką, której zahamowania nie pozwalają na uczestnictwo w życiu społecznym. Czy to nie jest wspaniały pomysł? Wszyscy przecież mamy potrzeby seksualne, ale niestety nie wszyscy możemy – z różnych powodów – je zaspokajać. A seks, jak wiadomo, pomaga na wiele smutków.

Oczywiście seksroboty mają wielu zaciekłych wrogów. „Są zgubne dla społeczeństwa!”. „Uprzedmiatawiają kobiety!”. „Niszczą relacje międzyludzkie!”. „Nasilają przemoc seksualną!”. To właściwie te same argumenty, jakie wytacza się przeciwko prostytucji, więc podobnymi kontrargumentami można ich bronić.

Dlaczego w ogóle seksroboty muszą być wzorowane na ludziach? Człowiek nie jest najdoskonalszą z możliwych form natury i ma sporo wad technicznych

Zniszczenie relacji międzyludzkich? Społeczność I-Dollatorów dowodzi, że chyba nie. Uprzedmiotowienie kobiet? Technologia nie tworzy zjawiska, tylko jest odbiciem faktycznej sytuacji. Nasilenie przemocy seksualnej? Tam, gdzie prostytucja jest legalna, jest mniej przestępstw na tle seksualnym. Czy więc jest to sposób na skanalizowanie energii, czy na utrwalenie niewłaściwych zachowań? Redukcja czy też eskalacja napięcia?

Najwięcej kontrowersji budzą seksroboty, które przypominałyby dzieci. Z jednej strony podpadałoby to pod pornografię dziecięcą i było nielegalne, ale z drugiej – czy przypadkiem nie chronilibyśmy w ten sposób przed pedofilami prawdziwych dzieci?

Cyberbezpieczny seks

Najdelikatniejszą sprawą może się okazać kwestia prywatności naszych danych. Bo tak jak każdy komputer będzie można takiego seksrobota zhakować, a wyciek tak bardzo intymnych danych może nas szczególnie mocno zaboleć.

Od seksu nie uciekniemy, nawet gdybyśmy tego chcieli. Instynkt stłumiony, zahamowany, wyjdzie nam bokiem, na co dowodów przybywa, zwłaszcza w ostatnich latach. Ludzie do seksu wykorzystują od zarania dziejów przeróżne narzędzia; w Szkocji aresztowano mężczyznę za to, że publicznie uprawiał seks z rowerem. Nie warto chyba pod sztandarami szeroko pojmowanej poprawności potępiać czy też wyśmiewać najnowszych zabawek erotycznych, bo wszystko wskazuje na to, że – czy tego chcemy, czy nie – robią się coraz bardziej popularne. Nie tylko w Azji; już także w Polsce możemy kupić sobie seksrobota (za 30 tysięcy złotych) lub wynająć go na trzy dni (za 3 tysiące). Najbliższe domy publiczne z lalkami też są już niedaleko – w Niemczech i w Anglii.

Rozwój tej inżynierii intymności, jak nazywa to Kate Devlin, tak jak całej robotyki i SI – jest błyskawiczny.

I nie musimy się jej tak bardzo obawiać – przekonuje nas Devlin. „Winą za izolację i samotność zdecydowanie zbyt często obarcza się technikę. Przy bliższych oględzinach okazuje się, że ta sama technika może nas do siebie zbliżyć, (…) dając ludziom szansę na przyjemność i szczęście tam, gdzie ich dotąd nie mieli” – pisze.

Co więcej, jej książka powstała na długo przed pandemią i przymusową izolacją, gdy w użyciu znalazło się odmieniane przez wszystkie przypadki złowieszcze słowo „kwarantanna”. Nagle nabrała jednak namacalnej aktualności.


Kate Devlin, „Seksroboty. O pożądaniu, nauce i sztucznej inteligencji”, Wydawnictwo Dolnośląskie 2020