W erze cyfrowych technologii uczenie się przez całe życie będzie koniecznością. W przyswajaniu nowej wiedzy ma nam przyjść z pomocą sztuczna inteligencja. Ale czy sama edukacja na tym zyska?
Wykorzystanie nowych technologii do nauki to ostatnio gorący temat. W czasie pandemii wiele osób sięga po dostępne w internecie kursy, żeby wykorzystać wolny czas do podciągnięcia się w tej czy innej dziedzinie. Ten zbiorowy pęd ku wiedzy to znak czasów. Każdy z nas chce mieć jak najwięcej aktualnych kompetencji, by pozostać przydatnym na rynku pracy. A ten rynek wymaga od nas ciągłego poszerzania umiejętności. Nasz głód wiedzy jest więc uwarunkowany bardziej czynnikami zewnętrznymi niż wewnętrzną potrzebą intelektualnego rozwoju.
Edukacja szyta na miarę
Eksperci od edukacji są zgodni: czasy, w których zdobyte za młodu wykształcenie wystarczało na całe zawodowe życie, minęły bezpowrotnie. Pracownik ery cyfrowej musi być elastyczny, otwarty na nowości i gotów do nieustannego poszerzania swoich kompetencji. Trochę jak oprogramowanie, które trzeba regularnie aktualizować, żeby skutecznie spełniało swoją rolę.
Potrzebę zmiany w myśleniu o edukacji dostrzega dziś coraz więcej środowisk. Mówią o niej i akademicy, i przedsiębiorcy, i politycy. Coraz częściej słychać też głosy, że w nabywaniu nowych kompetencji mogą nam pomóc cyfrowe technologie ze sztuczną inteligencją na czele. Dzięki nim mamy lepiej dopasowywać program do własnych potrzeb i umiejętności. Czy SI zapewni każdemu z nas indywidualne nauczanie?
Rebecca Eynon i Erin Young, badaczki z Uniwersytetu w Oksfordzie, postanowiły sprawdzić, w jakim kierunku rozwija się SI w edukacji. Nie skupiły się jednak na samej technologii, lecz na sposobach jej rozumienia przez trzy grupy mające wpływ na jej przyszłość: badaczy, przedsiębiorców i decydentów.
Dlaczego to ważne? Zdaniem badaczek technologia to nie tylko domena inżynierów, ale także wielowymiarowy twór społeczno-technologiczny, który w zależności od dominujących idei może okazać się mniej lub bardziej przyjazny społeczeństwu. W dobie maszyn zyskujących coraz większą samodzielność nie możemy biernie przyglądać się rozwojowi technologii – szczególnie takich jak SI, której zastosowanie jest potencjalnie nieograniczone. Jeśli decydowanie o kierunku rozwoju sztucznej inteligencji pozostawimy w rękach nielicznych, to możemy obudzić się w świecie, w którym będzie ona służyła kilku grupom interesu, a zdanie reszty stanie się nieistotne.
Jeśli decydowanie o kierunku rozwoju SI pozostawimy nielicznym, to możemy obudzić się w świecie, w którym będzie ona służyła kilku grupom interesu, a zdanie reszty przestanie być istotne
Na czym polega to zagrożenie – widać dobrze właśnie na przykładzie wykorzystania SI do wspomagania kształcenia ustawicznego (life-long learning). Praca Eynon i Young dowodzi, że postrzeganie tej problematyki przez ludzi nauki, biznesu i polityki nie tylko znacznie się różni, ale też często przysłania te aspekty rozwoju SI w edukacji, które mogłyby być korzystne dla społeczeństwa.
Eynon i Young oparły swoje badania na wywiadach z przedstawicielami wymienionych środowisk. Ankietowani pochodzili z różnych państw (m.in. USA, Wielkiej Brytanii, Australii, Finlandii) oraz reprezentowali różne instytucje (np. OECD). Analiza ich wypowiedzi pozwoliła zrekonstruować trzy ramy konceptualne, w których ujmowali oni zastosowanie SI w kontekście uczenia się przez całe życie. To:
• SI jako metodologia (naukowcy)
• SI jako legenda (biznes)
• SI jako retoryka (decydenci)
Każdy z tych sposobów myślenia wyróżnia inne rozumienie technologii i celu jej wykorzystania, odmienne wartości i oczekiwania z technologią związane.
Naukowcy: pogłębić naukę
Naukowcom specjalizującym się w badaniach nad edukacją sztuczna inteligencja oferuje przede wszystkim nowe rozumienie sposobów przyswajania wiedzy. Ma to znaczenie teoretyczne, bo dając wgląd w mechanizmy nauczania, umożliwia budowę indywidualnych modeli kognitywnych, ale i praktyczne – bo może przełożyć się na lepszą, spersonalizowaną edukację.
Równocześnie badacze z niepokojem obserwują narastający szum medialny wokół SI, widząc w nim zagrożenie dla swojej pracy. Badania nad zastosowaniem SI w edukacji mają ponadtrzydziestoletnią historię i naukowcy – mimo dzielących ich różnic – przede wszystkim chcą rozwijać tę dziedzinę. Tymczasem nadmierna ekscytacja opinii publicznej SI może doprowadzić do rozczarowania jej realnymi możliwościami tak wśród użytkowników, jak osób odpowiedzialnych za finansowanie badań. W rezultacie „pogoda dla SI” się skończy.
Biznes: wykorzystać popularność
Zupełnie inne priorytety mają przedsiębiorcy. Przesadny szum wokół SI traktują jak użyteczną legendę, która nakręca popyt. SI jest popularna, a konsumenci jej chcą? Proszę bardzo – dajmy im ją! A że nie będzie aż tak zaawansowana, jak sugerowałyby to medialne zachwyty, to już rzecz drugorzędna.
Dla biznesu liczy się przede wszystkim sprzedaż, a produkt musi spełniać minimum wymagań pozwalających na komercjalizację. Przełomowe prace badawczo-rozwojowe są tu mniej istotne niż rozpoznanie potrzeb klientów. Dlatego dostępne na rynku systemy wykorzystujące SI do edukacji to nie – jak można by oczekiwać z szumnych zapowiedzi w mediach – rozwiązania gwarantujące naukę szytą na miarę, ale co najwyżej dopasowujące program nauczania do ogólnego profilu jakiejś grupy ludzi.
Innym popularnym systemem są narzędzia do rekomendacji treści, które w mnogości źródeł pozwalają znaleźć najlepsze materiały do nauki. Jak widać, z cyfrowym mentorem rozumiejącym indywidualne potrzeby, talenty i ograniczenia każdego ucznia ma to wciąż niewiele wspólnego. Zupełnie inne niż w przypadku naukowców są tutaj również kryteria sukcesu: mniej chodzi o rzeczywiste osiągnięcia użytkowników, a bardziej o wskaźniki, czy produkt przyjął się na rynku.
Politycy: zrobić wrażenie
Ostatnia grupa przebadana przez Eynon i Young to politycy odpowiedzialni za edukację, rynek pracy i nowoczesną gospodarkę. W tym przypadku sztuczna inteligencja w nauczaniu odgrywa przede wszystkim rolę przydatnego rekwizytu, za którego pomocą można dowieść swojej postępowości i troski o przyszłość społeczeństwa. W praktyce za deklaracjami rzadko idą tu jakieś konkrety.
Politycy mają też kłopot z obiektywną oceną możliwości technologii SI i ulegają lobbingowi firm technologicznych. Skutkuje to nierzadko wdrażaniem rozwiązań korzystnych głównie dla biznesu, a nie dla społeczeństwa.
Jedno z największych niebezpieczeństw polega tu, zdaniem badaczek, na utrwaleniu się przekonania, że SI wspomagająca kształcenie ustawiczne to domena pracowników i pracodawców, w którą najlepiej nie ingerować – można jedynie ewentualnie stymulować jej rozwój. Tymczasem kwestia nauki nie może być sprowadzana wyłącznie do wymiaru zawodowego. Takie podejście uprzedmiatawia edukację, czyniąc ją towarem, który nie ma wiele wspólnego z życiem obywateli poza środowiskiem pracy. A jest przecież inaczej.
Co dla społeczeństwa?
Zdaniem Eynon i Young musimy przestać myśleć o technologii SI wspomagającej nauczanie wyłącznie w trybie utylitarnym jako środku na poradzenie sobie z wyzwaniami automatyzacji na rynku pracy. Redukuje to bowiem naukę do roli usługowej. A gdzie miejsce na dobro wspólne czy krytyczne myślenie o rzeczywistości?
Rozwijanie SI w edukacji tylko pod dyktando biznesu nie jest receptą na zrównoważony rozwój. W takim układzie szybko staniemy się zakładnikami technologicznego determinizmu, gdzie technologia kształtuje się zgodnie z oczekiwaniami rynku, ale bez względu na potrzeby czy koszty społeczne. Autorki podkreślają jednak, że uprzywilejowanie perspektywy naukowej również nie gwarantuje sukcesu. Dla badaczy priorytetem jest bowiem przede wszystkim rozwój nauki, a dopiero później cele społeczne.
Dlatego odpowiedzialni za decyzje o wykorzystaniu SI w edukacji powinni dążyć do zrównoważenia relacji pomiędzy poszczególnymi grupami interesu, uzupełniając to grono o reprezentantów innych grup społecznych. Jeśli bowiem sprywatyzujemy i skomercjalizujemy SI w edukacji, przepadnie wiele możliwości jej dobroczynnego zastosowania, które mogłoby posłużyć szerszemu gronu odbiorców.
Trzeba zmienić sposób myślenia, przekonują badaczki, póki czas. Niedługo możemy bowiem znaleźć się w rzeczywistości, gdzie reguły gry będą ustalone jednostronnie. A wtedy pewnie znowu oskarżymy technologię o to, że wpędziła nas w kłopoty.