Technologię trzeba mieć w małym palcu, ale nauczycieli nikt nigdy nie szkolił z nowych technologii. Nic więc dziwnego, że mają blokadę technologiczną – mówi Dawid Łasiński, twórca platformy edukacyjnej Lekcje w Sieci, w rozmowie z Moniką Redzisz

Monika Redzisz: Miesiąc temu, natychmiast po zamknięciu szkół, uruchomiłeś wraz z Oktawią Gorzeńską platformę Lekcje w Sieci. Teraz jest ostatnią deską ratunku dla wielu nauczycieli. Na waszych lekcjach bazuje nawet ministerialny serwis Zdalne Lekcje. Jak udało wam się tak szybko to zorganizować?

Dawid Łasiński*: Założyłem tę stronę już dwa lata temu, ale nie wiedziałem wtedy, jak dotrzeć do nauczycieli chętnych do współpracy. Strona wisiała więc sobie pusta aż do momentu wybuchu pandemii. Wtedy przypomnieliśmy sobie o niej z Oktawią. Rozpuściliśmy w środowisku wici, a ponieważ cieszymy się pewnym autorytetem, społeczność zebrała się szybko. Nauczyciele przygotowują krótkie scenariusze lekcji na każdym poziomie edukacji – krótko, zwięźle i na temat. Mamy też koordynatorów, którzy kontrolują scenariusze lekcji ze swojego przedmiotu; zorganizowaliśmy na szybko taką małą korpo. W ciągu trzech tygodni mieliśmy ponad 500 tysięcy wejść. Oczywiście nie mogę zapłacić nauczycielom za ich pracę. Nie mamy żadnego finansowania, to projekt społeczny.

Ty odpowiadasz za lekcje chemii. Skąd wiedziałeś, jak powinna wyglądać edukacja zdalna?

Lata treningu.

Kiedy po raz pierwszy zetknąłeś się z nauczaniem w sieci?

To był chyba 2010 rok, pracowałem wtedy w gimnazjum w Koziegłowach pod Poznaniem. Prowadziłem po lekcjach koło filmowe i szukałem sposobu, w jaki mógłbym łatwo kontaktować się z uczniami z różnych klas. Stworzyłem nam grupę na Facebooku. To był świetny sposób komunikacji, wkrótce zaczęliśmy sobie tam też udostępniać tutoriale i wymieniać się wiedzą.

Postanowiłem zostać „nauczycielem z internetów”, który będzie pokazywał, że można uczyć inaczej. Postanowiłem zrobić z tego show

W 2014 zorganizowałem w szkole młodzieżową telewizję. Świetne rzeczy tam robiliśmy, wygrywaliśmy ogólnopolskie konkursy. Udało nam się zebrać od sponsorów 50 tysięcy złotych na sprzęt. Moje dzieciaki z gimnazjum w Koziegłowach dysponowały wtedy najnowocześniejszym sprzętem w okolicy, agencje marketingowe z Poznania przyjeżdżały do nas go pożyczać. Zgadzałem się, pod warunkiem że wezmą młodych na plan filmowy, żeby zobaczyli, jak wygląda profesjonalne nagrywanie. Przyzwyczaiłem się do pracy z mediami i nauczyłem tego moich uczniów.

A kiedy zacząłeś nagrywać lekcje?

Zaczęło się od tego, że w listopadzie 2016 roku nie zdałem egzaminu na nauczyciela dyplomowanego. Komisja stwierdziła, że nie zgłosiłem planu działania mojego koła filmowego na radzie pedagogicznej. Nie wypełniłem formularza. „Robi pan fajne rzeczy, ale nieformalnie. Dlatego niestety nie zakwalifikował się pan na nauczyciela dyplomowanego” – usłyszałem. Wróciłem do domu wkurzony na cały ten system. Co za biurokracja! „Albo ten system jest do bani, albo ja nie kumam bazy. Rzucam tę robotę. Zrobię tylko jeszcze ostatni projekt, który leży mi na sercu” – pomyślałem.

Widziałem kiedyś na Facebooku filmik amerykańskiego nauczyciela, który przygotowuje dla swoich uczniów takie materiały przed każdą lekcją. To jest ich praca domowa – przed, a nie po. Mają obejrzeć filmik i w ten sposób przygotować się do lekcji. Na lekcji znają już podstawę, nauczyciel ma na czym bazować. To się nazywa edukacja odwrócona. Postanowiłem zrobić to samo.

To rzeczywiście świetny pomysł, nie spotkałam się z tym nigdzie.

Bo nikt tego u nas nie wdraża. Oglądałem różnych youtuberów w sieci i zauważyłem, że nikt nie robi u nas czegoś podobnego w edukacji. Owszem, były różne kanały popularnonaukowe, ale tam są głównie ciekawostki, a za ciekawostki nie dostaje się ocen w szkole. W szkole trzeba mieć wiedzę poukładaną od A do Z i zdać z niej egzamin. Postanowiłem zostać „nauczycielem z internetów”, który będzie pokazywał, że można uczyć inaczej. Postanowiłem zrobić z tego show.

Pan Belfer Dawid Łasiński

Stwierdziłem, że nie będę występował jako ja, Dawid Łasiński, tylko zrobię to, co robią wszyscy influencerzy, czyli stworzę swoją postać – postać Pana Belfra. Mój były uczeń, youtuber, pokazał mi, jak streamuje się bezpośrednio do YouTube’a. Urządziłem sobie w klasie studio i zacząłem nagrywać. Pierwsze nagranie poszło w końcu lutego 2017 roku. Na żywo.

Jak się z tym czułeś?

Dobrze. Miałem już wtedy duże doświadczenie z kamerą, robiłem przecież z dzieciakami telewizję. Wiedziałem, że po drugiej stronie kamery stoi człowiek. Miałem poczucie, że jeżeli potrafię zapanować nad trzydziestką dzieciaków w klasie i robimy świetne rzeczy, to tym bardziej dam sobie radę w sieci. Bo co może pójść nie tak?

Pracujesz w niewielkiej miejscowości, a jesteś chyba najbardziej rozpoznawalnym w sieci polskim nauczycielem. Do tego uczysz chemii, a chemia to nie jest najbardziej kochany przez uczniów przedmiot. Tymczasem twoje lekcje mają już półtora miliona wyświetleń. Jak to robisz?

Hmmm, to faktycznie sporo, zwłaszcza że rzadko wypuszczam nowy filmik. Nie mam na to dużo czasu, przecież oprócz tego normalnie uczę w szkole. Bycie youtuberem to jest moje hobby, a nie zawód. Sam wymyśliłem tę formułę. Wszyscy mi mówili, że moje filmy powinny być krótkie, że żaden dzieciak nie obejrzy półtoragodzinnego wykładu z chemii. Ale ja uważałem, że lepiej zrobić długie bloki, więc nagrałem osiem filmów po półtorej godziny każdy – i każdy z jednego działu. Założyłem sobie taki plan, że pomogę moim uczniom w ciągu trzech miesięcy przygotować się do egzaminu gimnazjalnego w kwietniu. Nagrałem im wtedy całą podstawę programową z chemii, którą normalnie robię z nimi w trzy lata. Plan był dość szalony, ale się powiódł. Uczniom bardzo trudno samodzielnie nadrobić zaległości. Jeśli im ktoś tego nie opowie po ludzku, to oni tego nie ogarną, a zaległości będą się kumulować.

Z kolei nauczyciele nie mają czasu, żeby się cofać z materiałem. Mogą natomiast odesłać uczniów do filmu: „Słuchaj, obejrzyj 6. odcinek. Jeśli czegoś nie zrozumiesz, pytaj!”.

Wielokrotnie przychodzili do mnie potem na zebrania rodzice i mówili: „Panie Dawidzie, świetną robotę pan zrobił z tymi filmikami”.

Czy to jednak nie jest rozwiązanie tylko dla najlepszych uczniów?

Wręcz przeciwnie, tylko najlepsi są w stanie skupić się na podręczniku. To jest pokolenie YouTube’a, oni rozumieją filmy. Ja mam tam wszystko posegregowane, oznaczone odpowiednim kolorem i literką: E, N, H, czyli Easy, Normal, Hard – jak w grach komputerowych. Dzieciakom łatwo się w tym zorientować.

Nauczyciel jest kimś więcej niż tylko przekazywaczem wiedzy, z nauczycielem buduje się relację. Dzięki temu, że nagrywam filmy, mam więcej czasu w klasie na to, żeby z nimi rozmawiać, rozstrzygać wątpliwości, zaciekawiać.

Jakie były reakcje nauczycieli? Czy byli tacy, którzy pomyśleli: „Skoro to tak dobrze działa, to ja też spróbuję”?

Nie. Zawsze byłem tylko ciekawostką.

Dlaczego inni za tobą nie poszli? Teraz, w czasie epidemii, bardzo brakuje nauczycielom takich doświadczeń.

Dla mnie to była akurat frajda, ale dla przeciętnego nauczyciela to tylko utrapienie. On nie ma czasu bawić się w nagrywanie filmików, za które nikt mu nie zapłaci. Jego podstawowym obowiązkiem jest przygotowanie uczniów do egzaminów. Nikt nas do tej pory tego nie uczył, a teraz wszyscy oczekują, że lekcje online od razu będą super. Nie są super, bo po drodze jest duże wyzwanie pod tytułem „technologia”. Technologię trzeba mieć w małym palcu, technologia powinna być przezroczysta. Nauczyciel nie może się zastanawiać, jak coś włączyć, jak ustawić balans bieli i dobrą jakość dźwięku. Musi się skupić na tym, co chce przekazać, i na relacji z uczniami.

Ze trzy lata temu rząd dawał każdej szkole po 14 tysięcy złotych na zakup interaktywnej tablicy, ale wdrożenia nie było. Tablice wiszą w szkołach i służą do tego, żeby przyczepiać do nich magnesiki

Ale przecież o potrzebie cyfryzacji szkoły mówi się od dawna.

Mówi się czy się robi? Mówią o tym zapaleńcy, ale nie przekłada się to na żadne działania systemowe. Nauczycieli nikt nigdy nie szkolił z nowych technologii, więc nic dziwnego, że mają blokadę technologiczną. Powinniśmy na to postawić co najmniej dwa lata temu. Ze trzy lata temu rząd dawał każdej szkole po 14 tysięcy złotych na zakup interaktywnej tablicy, ale wdrożenia nie było. Tablice wiszą w szkołach i służą do tego, żeby przyczepiać do nich magnesiki.

Nie jesteśmy gotowi do edukacji zdalnej?

Nie. Gasimy pożary. Jedni lepiej, drudzy gorzej. Robię zdalne szkolenia dla rad pedagogicznych, wyjaśniam, na czym polega praca zdalna. Wielu nauczycieli nie ma pojęcia nawet o tym, że istnieje coś takiego jak system Microsoft Office 365 dla szkół! W mojej szkole wdrożyliśmy ten system dwa lata temu, ale korzystało z niego może ze czterech nauczycieli. Przyszła epidemia i nagle: „Panie Dawidzie, czy jesteśmy w stanie z tego korzystać?”. Tak, byliśmy w stanie, od razu przeszliśmy na pracę zdalną. Ale wiele szkół zachowuje się teraz jak dzieci we mgle. Zdalne nauczanie? Co to w ogóle jest?

Teraz nauczyciele się tego uczą. Lepiej późno niż wcale.

Owszem, to się dzieje, ale to nie jest działanie systemowe. To raczej pojedyncze jednostki, które szukają odpowiedzi.

Jak w tej chwili, w czasie epidemii, wyglądają lekcje chemii z twoją klasą w Bolechowie pod Poznaniem?

Z maturzystami spotykam się na telekonferencji, widzimy się, rozmawiamy. Dla pozostałych klas przygotowuję nagranie wideo, publikuję, zaznaczam, do kiedy powinni to obejrzeć. Mówię, kiedy będę miał dyżur i będę do ich dyspozycji.

Jak sprawdzasz ich wiedzę?

Nie zajmuję się teraz takimi rzeczami. Nie oceniam, a doceniam. Motywuję wszystkich piątkami, w ogóle nie stawiam teraz złych ocen. Jesteśmy w takiej sytuacji, że wszyscy mamy prawo do iskierki radości. Teraz najważniejsze jest to, żeby ich chwalić. Wtedy sami się będą nawzajem zachęcać: „Ej, chodź, zobacz, jaka fajne lekcja, zero stresu”. Czas jest wyjątkowy, każdy z nich ma teraz swoje stresy w domu. Nie mogę dokładać do tego jeszcze strachu przed ocenami.

Masz jakiś swój ulubiony model edukacyjny gdzieś na świecie? Wzór do naśladowania?

Mówi się o Finlandii, ale ja miałem okazję rozmawiać z fińskimi nauczycielami. Twierdzili, że mają ogromny problem z motywowaniem uczniów. Nie ma idealnego modelu. Ważna jest relacja z uczniami. Fajna edukacja oparta jest na fajnych nauczycielach. I tyle. Powinniśmy mądrze wykorzystywać władzę, jaką mamy. Motywować dzieciaki nie strachem, nie ocenami, ale wsparciem, mówieniem: „Jestem z ciebie dumny”. I to niekoniecznie tym wszystkim szóstkowiczom, tylko tym, którzy nigdy w życiu tego nie usłyszeli ani od rodziców, ani od żadnego innego nauczyciela. Często mówię moim uczniom: „Słuchajcie, teraz wam wyjaśnię temat, a na koniec lekcji zrobimy z tego kartkówkę i zobaczycie, że dostaniecie z niej 5. Ale teraz chcę mieć 100 procent waszej uwagi! Pytajcie, jeśli czegoś nie rozumiecie. Macie prawo nie wiedzieć i obowiązek – dowiadywać się”. To uczciwa umowa, oni to czują. Wiedzą, że ja ich nie straszę, nie zaskakuję, że nikt nie usłyszy ode mnie, że jest głupi. Dostają pierwsze piątki z chemii w swoim życiu i od razu czują się pewniej.


*Dawid Łasiński – współtwórca portalu Lekcje w Sieci i nauczyciel chemii w Zespole Szkól im gen. Dezyderego Chłapowskiego w Bolechowie pod Poznaniem. Pasjonat nowoczesnych technologii w edukacji. Od trzech lat prowadzi kanał na YouTube, na którym, wcielając się w postać Pana Belfra, uczy chemii. Jego fanpage polubiło ponad 9 tysięcy osób z całej Polski, kanał na YT subskrybuje ponad 41 tysięcy, a liczba wyświetleń przekroczyła półtora miliona. Jako jeden z trzech najbardziej innowacyjnych nauczycieli w Polsce został zaproszony przez Microsoft do udziału w międzynarodowej konferencji edukatorów „Educator Exchange” w Singapurze. Członek grupy Superbelfrzy RP i społeczności MIEE, posiada tytuł Microsoft Innovative Educator Expert.