Jeśli powiem robotowi: „Skocz po piwo”, to on ma się przemieścić do sklepu bez wyskakiwania przez okno. Z Rafałem Rzepką, który w Japonii uczy roboty dowcipkować i pisać haiku, rozmawia Monika Redzisz
Monika Redzisz: Japonia jest ojczyzną najnowszych technologii, a roboty są tam wszędzie: w knajpach, szpitalach, instytucjach publicznych, szkołach. Takie przynajmniej mam wrażenie po lekturze paru artykułów na temat sztucznej inteligencji i robotyki.
Rafał Rzepka*: Na pewno roboty nie są tak wszędobylskie, jak wynikałoby z doniesień zagranicznych mediów. W latach dziewięćdziesiątych czułem przewagę technologiczną Japonii, na przykład robiąc kolorowe zdjęcia komórką i wysyłając je e-mailem do Polski, ale w następnej dekadzie w dziedzinie zautomatyzowania życia inne kraje dogoniły, a często przegoniły Kraj Kwitnącej Wiśni. Oczywiście są wyjątki, jak osławione skomputeryzowane toalety, gdzie wciąż Japonia zdaje się dominować.
Jak to? A kawiarnia w Tokio obsługiwana zdalnie przez osoby niepełnosprawne za pośrednictwem robotów?
Wydaje mi się, że to był jednorazowy eksperyment. Ostatnią nowinką jest sieć hoteli Henn-na. Teraz każdy chce pojechać do takiego hotelu i zostać obsłużonym przez robota, który mówi nie tylko po japońsku, ale również angielsku, chińsku i koreańsku.
A terapeutyczne roboty wyglądające jak zwierzątka? Myślałam, że w Japonii pracuje taki w co drugim domu.
Z tego, co wiem, to nie, choć robotów w kształcie foki, zwanych Paro, sprzedało się sporo. Na pewno ponad tysiąc sztuk, mimo dość wysokiej ceny. Dużo się dzieje w laboratoriach, zdarzają się roboty i w szpitalach, i w domach spokojnej starości. Jednak są to przeważnie eksperymenty, niewidoczne w życiu codziennym. Rzeczywiście, w związku z problemem starzejącego się społeczeństwa sporo pieniędzy przeznacza się na badania nad robotami opiekuńczymi. Istnieje na przykład robot opiekun, który potrafi starszą osobę włożyć do wanny lub podnieść ją z łóżka. Ale niezwykle trudno namówić seniorów, a jeszcze trudniej ich rodziny, do zgody na udział w takich eksperymentach w domach opieki. Dlatego roboty trenują na studentach. Myślę, że łatwiejsze byłoby eksperymentowanie w polskich domach opieki niż japońskich.
Dlaczego?
Wielu Japończyków bardzo chroni prywatność swoją i najbliższych. Na Facebooku nie chcą ujawniać ani swych nazwisk, ani twarzy. Swego czasu Facebook zażądał, by każdy użytkownik był podpisany własnym nazwiskiem. Sporo Japończyków zrezygnowało z FB, nie chcąc ułatwiać wyszukiwania ich prawdziwych danych.
A przecież dane są potrzebne do uczenia maszyn. Oczywiście, dane anonimowe. Wiadomo jednak, że bez względu na to, jak bardzo dane będą zanonimizowane, jeśli ktoś chce i potrafi, może wykryć, kto jest kim, gdzie mieszka itd. Japończycy są w tych kwestiach bardzo ostrożni i pewnie mają rację.
Bycie obserwowanym bez żadnej ochrony jest nieprzyjemnym doświadczeniem. Ale komputery mogą też pomóc w ochranianiu naszej prywatności. Prowadzone są na przykład eksperymenty, w których program zamienia w czasie rzeczywistym starszą osobę, obserwowaną przez kamerę, w animowanego awatara. Chodzi o to, że dzieci często martwią się o swoich starszych rodziców, samotnie mieszkających w odległych zakątkach kraju. Wykupują więc usługę internetową pozwalającą od czasu do czasu wirtualnie zajrzeć do mamy czy taty. By rodzic nie czuł się skrępowany, zamiast jego prawdziwej postaci pojawia się postać animowana, zawsze ubrana i uczesana. W ten sposób możemy sprawdzić, czy starsza osoba jest aktywna, czy ma różne zajęcia, czy spotyka się z przyjaciółmi.
Wyprzedzam pani pytanie: wszystkie osoby na ekranie zamieniane są w animowane postacie, więc prywatność gości jest również w pewnym stopniu chroniona.
Tak jak wielu Japończyków wyobraża sobie, że my, Polacy, od dziecka uczymy się grać Chopina, tak my wyobrażamy sobie japońskie dzieci pod opieką robotów w skomputeryzowanych domach
Drugim problemem w Japonii jest spora nieufność wobec najnowszych technologii. Widać to na przykładzie bankowości internetowej czy powszechnym użyciu faksów. Na targach IFA 2019 w Berlinie ogłoszono dane dotyczące zaufania do technologii w różnych krajach i okazało się, że Japonia jest na ostatnim miejscu, razem z Rosją!
Jeśli chodzi o elektronikę na co dzień, to Japończycy są bardzo ostrożni i konserwatywni. Mają wysoki próg nieufności względem technicznych nowinek, o czym większość świata nie wie. Starsze osoby często wolą nie korzystać z banków i trzymają pieniądze w domu. I nie mam na myśli nawet banków online, tylko te zwykłe banki i bankomaty. Nie wszyscy Japończycy ufają instytucjom i urządzeniom. Jestem w szoku, ilekroć słyszę, że kolejna staruszka została oszukana metodą na wnuczka i dała w gotówce „koledze” wnuka ileś milionów jenów, które trzymała w domu.
Dopiero ostatnio rząd zorientował się, że pod tym względem Japonia jest daleko w tyle za Koreą Południową i Chinami. A ponieważ to już tutaj taki trochę wstyd narodowy, władza postanowiła dawać punkty użytkownikom kart płatniczych, by przekonać ludzi do nowocześniejszych rozwiązań. Z jednej strony mamy więc płacenie gotówką i nadal popularne faksy, a z drugiej zautomatyzowane sushi-bary, gdzie na panelu wybiera się danie, które za chwilę przyjedzie do zamawiającego klienta. Można w takich miejscach spotkać robota Pepper, który wita gości i pyta np. o wybór miejsca: „Przy stoliku czy za barem?”. Ale to tylko taki tablet z rękoma i głową. Sztucznej inteligencji tu niewiele.
Reasumując, Japończycy są bardzo ostrożni, kiedy chodzi o przyzwolenie na zbieranie danych o nich samych. Nawet jeśli miałoby to ułatwić ich życie czy poprawić zdrowie.
Czy jest coś w kulturze japońskiej, co sprawia, że Japończycy inaczej odbierają roboty niż my?
Jest pewna różnica w mentalności. Japończycy nie boją się robotów aż tak, jak potrafią się bać ludzie na Zachodzie. Nie mają obaw, że roboty na pewno ich skrzywdzą, doprowadzą do zagłady ludzkości. Być może to kwestia ich religii, szintoizmu, według której każda rzecz posiada ducha natury, co umiejscawia przedmioty bliżej ludzi. Przeciętny Japończyk nie będzie omijał robota szerokim łukiem, zwłaszcza że producenci starają się, by roboty były, jak to się tutaj mówi, kawaii, czyli śliczne, słodkie.
Z drugiej strony znane są również bardzo ludzko wyglądające geminoidy profesora Ishiguro. To androidy, które mają jak najbardziej przypominać ludzi, co budzi u wielu silną rezerwę. Długoterminowe eksperymenty w jednym ze szpitali pokazały jednak, że pacjenci przyzwyczaili się do pary sztucznych pielęgniarzy, których głównym zadaniem było prowadzenie niezobowiązujących rozmów.
A co z pracą? Japończycy nie obawiają się, że roboty ich jej pozbawią?
Nowe technologie zawsze były i będą zagrożeniem dla pewnych profesji; obawy w tym względzie są widoczne również tutaj. Ale nieufność i konserwatyzm trochę hamują proces wdrażania technologii, a przekonanie, że symbioza ludzi z maszynami jest powolna, daje czas na przywyknięcie do zmian. Obserwowałem przez lata, jak bramki automatycznych opłat na autostradach powoli wypierały budki z człowiekiem w środku. Potrzeba wygody i oszczędzania czasu wygrywa u użytkowników technologii z nieufnością czy strachem przed inwigilacją. A że nie słychać o masowych zwolnieniach kasjerów, nie sądzę, by wielu kierowców zastanawiało się nad losem ludzi zastąpionych na autostradach przez automaty. Są przekonani, że firma, która zapewnia znakomite usługi, działa na tyle moralnie, że jej byłym pracownikom nie stała się wielka krzywda.
Podobno w Japonii pojawił się postulat, by wprowadzić sztuczną inteligencję jako obowiązkowy przedmiot na wszystkich kierunkach studiów i w technicznych szkołach średnich.
O takich pomysłach słyszę nie po raz pierwszy, ale na razie mój syn w liceum na informatyce uczy się robić prezentacje w PowerPoincie. Może to tylko moje zdanie, ale w Japonii jesteśmy z edukacją informatyczną młodzieży strasznie w tyle.
Ale przecież te stereotypy na temat supernowoczesnego społeczeństwa skądś się wzięły. To raczej niemożliwe, żeby japońskie społeczeństwo dzieliło się na technokratyczną elitę na najwyższym światowym poziomie i resztę, która o nowoczesności nie ma pojęcia?
To dość złożone i ciekawe zjawisko. Z jednej strony mamy zachodni głód egzotycznego orientu. Podświadomie chcemy, żeby Japonia pozostała taka, jaką ją sobie wyobrażamy. Tak jak wielu Japończyków wyobraża sobie, że my, Polacy, od dziecka uczymy się grać Chopina, tak my wyobrażamy sobie japońskie dzieci pod opieką robotów w skomputeryzowanych domach.
Z drugiej strony Japończycy to bardzo pomysłowy naród. Spotykam się z opiniami, że wdrażają pomysły innych i po długich analizach adaptują je do własnych potrzeb. To często prawda, ale proszę zauważyć, że nasz stereotyp Azjatów kopiujących Zachód jest już nieaktualny. Chiny są dziś na pierwszym miejscu na świecie, jeśli chodzi o liczbę uzyskanych patentów; za nimi Stany Zjednoczone i właśnie Japonia. To nie tak, że tylko elita ma dostęp do supertechnologii, a przeciętny obywatel nie. W coraz większym stopniu to kwestia pomysłowości, a nie posiadanych funduszy.
Do tego dochodzi różnica pokoleń. Zwolniony ostatnio ze stanowiska japoński minister odpowiedzialny za cyberbezpieczeństwo Yoshitaka Sakurada przyznał się w zeszłym roku, że nie potrafi obsługiwać komputera. Tymczasem młodzi Japończycy coraz częściej zakładają start-upy, choć ich rodzice woleliby, by pracowali w dużych firmach o jak najmniejszym ryzyku bankructwa.
Przeciętny Japończyk nie będzie omijał robota szerokim łukiem, zwłaszcza że producenci starają się, by roboty były, jak to się tutaj mówi, kawaii, czyli śliczne, słodkie
Tak więc Japonia w tej kwestii zdaje się nie różnić od innych krajów. Dzięki internetowi i dostępności do darmowych programów open-source oraz niskim cenom sprzętu, jak Raspberry Pi, młodzież i mieszkańcy biedniejszych krajów mogą zostać wynalazcami i wdrażać sztuczną inteligencję do własnych pomysłów, również pomysłów na biznes. Teraz prawie każdy ma dostęp do bardzo zaawansowanych technologii, ale nie każdy ma pojęcie o ich istnieniu, nie mówiąc już o zrozumieniu mechanizmów tych technologii.
Jednak Japończycy, nieskorzy do dłuższych pobytów za granicą, często nie są świadomi pewnych rozwiązań stosowanych w innych krajach. Ostatnio stwierdziłem, że bankowość internetowa w Japonii kuleje. Japoński profesor informatyki był zaskoczony wachlarzem funkcji mojej polskiej aplikacji bankowej. Na koniec rozmowy skwitował wymownie: – A tak w ogóle to jesteś odważny, że używasz takich rzeczy. Ja bym się bał.
Jak to się stało, że znalazł się pan w Japonii?
Skończyłem japonistykę w Polsce i w 1996 roku przyjechałem do Japonii na stypendium. Japońskie ministerstwo edukacji wybrało dla mnie Hokkaido, zupełnie nieznaną mi wtedy wyspę. W Japonii studiowałem kognitywistykę, a doktorat zrobiłem na inżynierii, bo miłość do komputerów zwyciężyła. Pracuję na uniwersytecie Hokkaido – jednym z pierwszych siedmiu cesarskich uniwersytetów w Japonii. Jestem adiunktem w Laboratorium Przetwarzania Języków Naturalnych.
Zajmuje się pan sztuczną inteligencją.
Tak. Można powiedzieć, że zawodowo zajmuję się łączeniem nauk humanistycznych ze ścisłymi. Programuję maszyny tak, by uczyły się od nas zdrowego rozsądku, rozumienia ludzkich emocji i zachowań oraz podejmowania moralnie słusznych decyzji. Interesuje mnie także poczucie humoru i rozumienie metafor.
Uczy pan roboty żartować?
Raczej pracuję nad tym, żeby same się tego nauczyły. Byłoby ciekawie, gdyby każdy mógł sobie uciąć pogawędkę z robotem czy jakimkolwiek innym urządzeniem. Jeżeli celem rozmowy ma być rezerwacja hotelu, to wiadomo, czy maszyna odniesie sukces, czy nie – klient albo dokona rezerwacji, albo nie. Ale jeśli tą maszyną jest robot, który ma pomagać w nauce angielskiego w przystępny sposób, to powinien on do rozmowy wprowadzać różne ciekawe tematy, także żarty. Jeżeli mamy do czynienia z robotem asystującym, to powinien on reagować na przykład w sytuacji, gdy ktoś jest smutny, bo oblał wczoraj egzamin. Robot mógłby wtedy powiedzieć: „Chyba musisz to oblać”. Taki żarcik, gra słów, która pomoże nieszczęśnikowi trochę się rozchmurzyć.
Humor zależy od kultury.
Tak. My zajmujemy się głównie japońskim humorem.
Z czego śmieją się Japończycy?
Mają dość wysublimowane poczucie humoru. Na co dzień w Japonii żartuje się bardziej grą słowną niż historyjkami, jak to dzieje się u nas. Sprzyja temu konstrukcja samego języka. Japoński jest sylabiczny i bardzo łatwo z jednego słowa zrobić inne, rozdzielając sylaby w różnych miejscach, zamieniając je na podobnie brzmiące. Ale po japońsku słowo „śmieszny” znaczy również „interesujący”. Więc to musi być na poziomie, inteligentne – maszyna musi odróżnić perełkę od suchara. Ciekawa zabawa słowna, do tego dobrze zgrana w czasie, w dobrym kontekście.
Dziesięć lat temu zabraliśmy naszego robota na konkurs dla komików scenicznych. Musieliśmy zdjąć go ze sceny, bo mówił rzeczy obsceniczne, a na widowni były dzieci
Groteskowe dowcipy w polskim stylu nie znajdują w Japonii zrozumienia. Kiedyś z synem wracaliśmy z wycieczki i na lotnisku Kansai złapała nas telewizja.
– Po co przyjechaliście do Japonii? – pytają.
– Wracamy do domu.
– A macie coś ciekawego do powiedzenia?
– Ostatnio ćwiczymy z dzieckiem polskie skecze – mówię.
– Opowiedzcie.
Opowiedzieliśmy „na role” dowcip o Jasiu, który miał dużą głowę. „Tato, tato, dzieci się śmieją, że ja mam taką dużą głowę. Co ty, Jasiu, wcale nie masz dużej głowy. Nie myśl już o tym. Weź swój berecik i kup 10 kg ziemniaków”. Cisza. Całkowite niezrozumienie. Dużą głowę? Dlaczego? I jeszcze te ziemniaki. Mogliśmy powiedzieć, że ryż… Sprzedaliśmy im kawałek naszej kultury, ale śmiechu nie było zupełnie.
A syn, wychowany w Japonii, śmieje się po japońsku czy po polsku?
Nafaszerowałem go trochę polskimi dowcipami, ale nie sądzę, żeby swoim kolegom opowiadał kawały o teściowej. Urodził się w Japonii, do przedszkola i szkoły chodził z Japończykami. Kiedy opowiadałem mu dowcipy o teściowej, typu: „Tato, czemu babcia tak biega po podwórku? Nie gadaj tyle, tylko podawaj naboje, smarkaczu”, był trochę zniesmaczony. „Dziwne dowcipy opowiada się w tej Polsce” – skomentował. Teściowa i w Japonii nie jest pozytywnym wzorem i różne złe rzeczy o teściowej można powiedzieć. Ale nie w ten sposób…
Naprawdę nigdy nie śmieją się z rubasznych, gruboskórnych żartów?
Oczywiście, że się śmieją – Japończycy to też ludzie. Kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Japonii, byłem przygotowany na spotkanie z zupełnie odmienną kulturą. Powiedziano mi, że Japończycy stronią od konfrontacji, że Japończyk nie usiądzie koło cudzoziemca w środkach transportu i wiele podobnych rzeczy. Ale wsiadłem do autobusu i natychmiast usiadła koło mnie jakaś Japonka. Na drugi dzień koło mnie zderzyły się dwa samochody. Kierowcy zaczęli na siebie bluzgać i o mało się nie pobili. Teraz wiem, że Japończycy aż tak bardzo się nie kłócą, jak my, i rzeczywiście czasami się zdarza, że wybierają miejsca, gdzie nikt obok nie siedzi, może trochę częściej niż my.
Powiedziałbym, że w sytuacji, w której zdenerwowałoby się 60 procent Polaków, zdenerwuje się 40 procent Japończyków. Ale to nie jest zupełnie inny świat. Podobnie jest z dowcipami. Nie jest tak, że koszarowy humor absolutnie ich nie śmieszy. Kiedy się napiją, zdarzają im się dowcipy na niższym poziomie, a dotyczą najczęściej spraw związanych z seksem. Starszej daty panom zdarza się czasem szowinistyczny dowcip, chociaż od jakiejś dekady jest wielka nagonka na tak się zachowujących, więc się pilnują. Kiedy profesor pozwoli sobie na taki żart na uniwersytecie, studentka lub student może zadzwonić na specjalną linię i się poskarżyć. Wszyscy się tego strasznie boją.
Dotykamy kwestii etycznych: jak żartować, żeby nikogo nie obrazić. Uczy pan roboty mówienia dowcipów. Jak nauczyć je żartowania z wyczuciem?
Najtrudniejsze jest zrozumienie kontekstu. Robot może powiedzieć kawał; to stosunkowo łatwe. Ale jeśli zrobi to na czyimś pogrzebie, to zaufanie do jego możliwości drastycznie spadnie, mimo że chciał poprawić zły nastrój użytkownika. W programie musimy poustawiać różne zdroworozsądkowe bezpieczniki.
Są sytuacje oczywiste: jeśli pada słowo pogrzeb, śmierć, żałoba, to wiadomo, że dowcipkować nie należy. Ale jest bardzo dużo sytuacji mniej jednoznacznych.
Owszem. Próbujemy sobie z tym radzić za pomocą metod statystycznych – olbrzymich ilości danych na temat tego, kto, komu, kiedy i co powiedział, jaki był tego skutek. Mamy w tym momencie w bazie około 60 tysięcy japońskich dowcipów, a raczej mniej lub bardziej zabawnych gier słownych. Niestety pozbawione są one kontekstów, a maszyna musi znaleźć choćby skrawki informacji o sytuacjach, gdzie i kiedy dany żart został wypowiedziany.
Robotyczny humor musi być w takim razie odbiciem naszego ludzkiego. Nawet biorąc pod uwagę wysublimowanie Japończyków, spora część dowcipów z pewnością jest z różnych powodów niecenzuralna. Wprowadzacie cenzurę?
Oczywiście, trzeba uważać, z jakich stron w sieci korzysta robot, kiedy odnajduje lub bada dany żart. Microsoft wystawił uczącego się bota na Twitterze, a ten szybko został rasistą, bo firma pozwoliła na otwartą interakcję z użytkownikami.
Ponad dziesięć lat temu zabraliśmy naszego robota na konkurs dla komików scenicznych. Nie mieliśmy nad nim żadnej kontroli, chcieliśmy zobaczyć, co się wydarzy. No i musieli zdjąć go ze sceny, bo mówił rzeczy obsceniczne, a na widowni były dzieci. To dowód, że w sieci jest jednak wiele obscenicznych dowcipów, więc algorytm musi sam oceniać źródła. Japończycy – tak grzeczni na co dzień – muszą się gdzieś wyładować i robią to na całkowicie anonimowych kanałach. Mogą tam popuścić wodze poprawności, lecz ryzykowne byłoby, gdyby maszyna uczyła się tylko z takich miejsc.
Chcemy nauczyć robota, żeby nie ufał niczemu, samodzielnie znajdował dowody w odpowiednich, sprawdzonych źródłach, szacując ich wiarygodność. Ludzie szukają raczej potwierdzenia swoich teorii
Dlatego, oprócz pewnej kontroli danych, najczęściej przenoszę funkcję decyzyjną na jak największą liczbę internautów, ale nie pozwalam na bezpośrednie „uczenie”. Maszyna ma sama odwiedzić jak najwięcej stron rozmaitych osób opisujących swoje doświadczenia i z nich się uczyć, porównywać, wnioskować, sklejać kawałki historii w większe wzorce zachowań. Programista nie ma szans spisać wszystkich zasad i ogarnąć wszystkiego samodzielnie. Jeżeli 90 procent ludzi twierdzi w internecie, że zabijanie jest złe, to robot uczy się, że jest złe. Jeśli większość decyduje się nie żartować podczas pogrzebu, to robot też powinien się od tego powstrzymać. Autonomiczne roboty muszą uczyć się od ludzi. Muszą same łatać dziury w swojej wiedzy, bo nie jesteśmy w stanie wszystkich sytuacji wpisać do programu.
Na przykład jeśli powiem robotowi „skocz po piwo”, to on ma się przemieścić do sklepu bez wyskakiwania przez okno. Jeżeli zabraknie mu wiedzy na temat reguł życia społecznego, to może nie zapłacić – weźmie po prostu piwo z półki i przyniesie do domu. Robot sam musi ocenić, czy nie złamie zasad zdrowego rozsądku podczas dowcipkowania. I ocenzurować samego siebie, zanim zdecyduje się na daną wypowiedź.
Kiedyś zaprogramowaliśmy robota-odkurzacz w ten sposób, żeby – nim zdecyduje się pomóc – sprawdzał, czy ktoś sobie z niego nie żartuje. Jeśli usłyszy polecenie „umyj wannę”, najpierw szuka w sieci informacji o tym, co robią odkurzacze tego samego typu. Jeśli nie znajduje żadnego przypadku odkurzacza sprzątającego wannę, powie: „Wybacz, nie mogę ci pomóc”. Albo, jeśli ustawiony jest pod młodego użytkownika: „Nie rób sobie jaj”.
No tak, ale w sieci znajdziemy dowcipy rasistowskie, seksistowskie, obrażające rozmaite grupy ludzi. Dopiero zewnętrzna regulacja zmienia sytuację, jak w przypadku profesorów bojących się konsekwencji.
Nie do końca. Internet żyje razem ze społeczeństwem. Jeżeli coraz więcej osób publicznie mówi, że jakichś rzeczy się nie robi, że coś jest poniżej krytyki, to robot się tego nauczy. Wszystko zależy od naszych reakcji. To, co kiedyś było normą, teraz jest niedopuszczalne, choć prawo często nie nadąża za przepisami.
Ale w sieci jest wszystko – sądy słuszne i niesłuszne, etyczne i nieetyczne, prawdziwe i fałszywe.
Tak, ale chcemy nauczyć robota, żeby nie ufał niczemu, samodzielnie znajdował dowody w odpowiednich, sprawdzonych źródłach, szacując ich wiarygodność. Ludzie szukają raczej potwierdzenia swoich teorii, a nie ich obalenia. Komputer szuka luk w swoich odkryciach z chłodną skrupulatnością. Patrzy w tę stronę, patrzy w tamtą – ma całe spektrum.
Na przykład wiele mam wierzy, że aby nie chorować, należy się ciepło ubierać, i tak instruuje swoje pociechy. Z moją mamą też tak było. Robot może ustalić, że nie ma badań jednoznacznie potwierdzających założenie, że ochłodzenie powoduje przeziębienie. A wtedy powie: „Wydaje mi się, że możesz być w błędzie”. Jeśli jednak nazajutrz pojawią się nowe wyniki potwierdzające zasadę naszych babć, będzie to wiedział szybciej niż my i poinformuje użytkownika o słuszności jego wcześniejszej teorii.
Jak pan ocenia efekty pracy nad tworzeniem dowcipnego robota?
Najtrudniejszy jest kontekst, bo do jego pełnego zrozumienia potrzebne jest pełniejsze uczenie się maszyny – nie tylko z tekstu, ale ze wszystkich możliwych receptorów. Miałem kiedyś studenta, który był mistrzem żartów językowych. To były dość skomplikowane gry słów, czasem mające potrójny sens i mówione w idealnych momentach. Powiedzmy, że jesteśmy w zoo. Pracownik wygania rysia z posłania, bo chce posprzątać, więc mówi: „Pan tera wysiada”.
Żeby uznać coś takiego za godne zacytowania, robot nie tylko musi wiedzieć, jak znany jest to żart, ale też czy ryś jest podobny do pantery, czy rozkaz opuszczenia legowiska jest podobny do polecenia kontrolera w autobusie itd. Mówimy, że ważny jest timing, refleks, wyczucie sytuacji. Ale to nie takie proste, kiedy mamy tę zdolność zaprogramować. Tego roboty jeszcze nie robią, choć ostatnie postępy w poddziedzinach odpowiadających za przetwarzanie i uczenie się na podstawie nowych rodzajów danych mogą przynieść w najbliższych latach zaskakujące rezultaty.
A jak sobie radzą z rozumieniem metafor, poezji?
Jeżeli potraktujemy metafory jak idiomy, które są de facto takimi martwymi metaforami, to nie ma problemu. Ale jeśli to wyrażenie, które nie funkcjonuje w zasobach tekstowych – jest już trudniej. Bo wtedy program sam musi sobie dopowiedzieć, co autor może mieć na myśli.
Czy robot zrozumie poezję?
Problem w tym, że nie da się precyzyjnie ocenić tego rozumienia. Wypowiedź artystyczną każdy może sobie zinterpretować, jak chce. Dekadę temu stworzyliśmy program generujący haiku. Haiku ma zawsze tę samą strukturę: 5-7-5 sylab. Poza tym obowiązkowe jest tylko jedno słowo, tak zwane słowo sezonowe kigo – obrazujące jedną z pór roku. Resztę można wypełniać samemu. Komputer robi to dość dobrze za pomocą głębokiego uczenia (deep learning). Losowo układa słowa i sprawdza, czy to możliwe, by dane słowa miały jako taki sens w swoim sąsiedztwie. My poszliśmy w trochę inną stronę. Pokierowaliśmy program w taki sposób, żeby układał wiersz na temat zadany przez użytkownika i wyszukiwał nostalgiczne skojarzenia, a potem dopiero sprawdzał sens. Kiedy ktoś podczas testów, które przeprowadziłem na konferencji w Argentynie, wpisał nazwę ulicy w Buenos Aires, program bez trudu odnalazł opisy kolorowych okiennic i zgiełku, po czym uznał, że to one właśnie działają na zmysły. Wynik zaskoczył testera.
Zwolniony ostatnio ze stanowiska japoński minister odpowiedzialny za cyberbezpieczeństwo przyznał się, że nie potrafi obsługiwać komputera
Trudno jest, prawdę mówiąc, rozpoznać wiersz napisany przez komputer. No, może z wyjątkiem szybkości generowania wersów na każdy temat. Poezja może nie być zdroworozsądkowa, może być zaskakująca i nielogiczna. O co chodzi w poezji haiku? Między innymi o to, żeby czytelnik odczuwał pewnego rodzaju rezonans z uczuciami autora. Jeśli wiersz mówi o kroplach wody kapiących z liścia do studni, to czytelnik powinien odczuć delikatne echo pośród ciszy, które sprowokowało autora do przelania tej chwili na papier.
Nasz program szukający w internecie skojarzeń, które ludzie mają w określonych sytuacjach, pomagał uzyskać ten rezonans – i te haiku miały naprawdę wysokie noty. Moim zdaniem są lepsze niż w pełni zautomatyzowane produkty sieci neuronowych, gdyż są mniej losowe. Ale każdy oceniający ma własne kryteria piękna, więc trudno o jednoznaczne porównanie. Nie do końca wiadomo, jak my sami rozumiemy poezję, więc niełatwo jest odpowiedzieć na pytanie, czy robot ją rozumie. Pozostawiam kwestię rozumienia filozofom.
A czy próbował pan pracować także w innych językach?
Kiedyś chciałem koniecznie zrobić coś w języku polskim. Było jednak za mało ogólnie dostępnych narzędzi do obróbki ojczystego języka. Dla osób z zewnątrz korpusy, czyli zasoby językowe, były raczej trudno dostępne. Dopiero ostatnio to się trochę zmienia, bo jest nacisk na publikowanie również kodu i danych, na których uzyskano wyniki badań.
Teraz za pomocą technik przetwarzania języka próbuję porównać zasady moralne w ośmiu językach: angielskim, japońskim, chińskim, polskim, hiszpańskim, rosyjskim, niemieckim i koreańskim. Może uda nam się odnaleźć jakieś ciekawe wzorce etyczne niezależne od kontekstu kulturowego? Jeśli tak się stanie, będziemy mogli podpowiedzieć socjologom i antropologom: słuchajcie, tu się coś ciekawego dzieje. Dajemy wam narzędzie do weryfikowania swoich teorii bez kosztownych ankiet, do których potrzeba setek osób z danego kręgu językowego czy społecznego.
Oczywiście wiarygodność takiej automatyzacji też musi zostać zweryfikowana, bo piszący w sieci niekoniecznie muszą odzwierciedlać dane społeczeństwo. Ale wierzę, że wyrozumiałość sztucznej inteligencji może być większa właśnie dzięki temu, że bez uprzedzeń i szybko będzie mogła odpowiedzieć sobie na tysiące pytań o setkach sposobów myślenia na zadany temat. My tego nie potrafimy.
*Dr Rafał Rzepka studiował japonistykę, kognitywistykę i inżynierię. Od 1996 roku związany z Uniwersytetem Hokkaido w Sapporo – jest adiunktem w Laboratorium Przetwarzania Języków Naturalnych. Zajmuje się sztuczną inteligencją – programuje maszyny tak, żeby uczyły się od nas zdrowego rozsądku, rozumienia ludzkich emocji i zachowań, poczucia humoru oraz podejmowania moralnie słusznych decyzji.