Jak wysłać swój kod w kosmos? To proste, wystarczy należeć do grupy zapalonych studentów i zaprogramować satelitę
„Planeta jest kolebką rozumu, ale nikt nie zostaje w kołysce na wieki” – od przytoczenia słów Konstantego Ciołkowskiego, pioniera kosmonautyki i konstruktora modelu pierwszej rakiety zaczęła swoje wystąpienie Alicja Kubera na SegFault, spotkaniu które odbyło się 25 i 26 listopada w Krakowie. W czasach historycznych nie brakowało odkrywców, którzy byli tak ciekawi świata, że rzucali wszystko i wyruszali w nieznane.
Ludzkość wyruszyła na podbój kosmosu, ale jesteśmy dopiero na samym początku tej drogi. Po Księżycu kroczyło dopiero dwanaście osób. W kosmosie zaś przebywało 565. To mniej niż jedna dziesięciotysięczna promila całej ludzkości – mówiła Kubera, na co dzień web developer, a po godzinach członkini grupy studentów, która postanowiła „robić kosmos”.
Dwa lata temu we współpracy z wrocławską firmą Sat Revolution grupa studentów Akademii Górniczo-Hutniczej i Uniwersytetu Jagiellońskiego postanowiła wysłać w kosmos satelitę. Jak piszą na stronie internetowej: „Zrezygnowaliśmy z oglądania Big Bang Theory, zostaliśmy stałymi użytkownikami na forach dla robotyków, stróż nocny na uczelni mówi już do nas po imieniu, a zawartość sklepów z częściami elektronicznymi znamy lepiej niż własną szafę. Poświęciliśmy, i wciąż poświęcamy swój wolny czas, środki i wiedzę na skonstruowanie satelity. Po powrocie z uczelni robimy obliczenia, planujemy i kompletujemy części, szukamy nowych rozwiązań i misji zakończonych sukcesem.”
To, co znajdzie się w przestrzeni kosmicznej musi być wytrzymałe mechanicznie i odporne na kosmiczne promieniowanie
Udało się. W kwietniu tego roku w kosmos poleciał KRAKsat, piąty już polski nanosatelita (czyli satelita o wadze do 10 kilogramów) typu CubeSat. Trafił na orbitę, żeby zbadać czy ferrofluid, czyli magnetyczna ciecz, może służyć jako koło zamachowe (pod wpływem pola magnetycznego powinna przyjąć określoną prędkość i na zasadzie reakcji spowodować zmianę prędkości obrotowej satelity w przeciwnym kierunku).
Kubera pokazała model satelity w skali 1:1. Niewielką kostkę, która mieści się w dłoni. To, co znajdzie się w przestrzeni kosmicznej musi być wytrzymałe mechanicznie i odporne na kosmiczne promieniowanie.
– Gdy w nośnik trafi naładowana cząstka kosmicznego promieniowania, potrafi zmienić w pamięci zero na jedynkę. Lub odwrotnie. Można stosować osłony przed promieniowaniem (są jednak ciężkie), można też wykorzystywać elementy już wcześniej sprawdzone na orbicie. Można też dublować (lub powielać) niektóre krytyczne elementy konstrukcji i oprogramowania. Jeśli na pokładzie znajdą się na przykład trzy komputery, powinny zgadzać się ze sobą. Jeśli któryś ulegnie awarii i zacznie działać nieprawidłowo, można po prostu zrobić głosowanie, bo prawdopodobieństwo że dwa lub trzy z nich zostaną uszkodzone dokładnie w tym samym miejscu i będą pokazywać ten sam błąd jest tak niskie, że w praktyce można uznać je za zerowe – tłumaczyła Alicja Kubera.
Nie wiadomo, czy z powodu promieniowania, czy innego, ale pierwszy krakowski satelita niestety w połowie sierpnia uległ awarii. Wpadł w niekończącą się pętlę restartów (satelita się rozładowuje, wyłącza, następnie minimalnie ładuje, ponownie uruchamia i znów wyłącza, ponieważ samo uruchomienie zużywa całą dostępną moc). Do 22 października zrobił to już 189 500 razy. Zespół KRAKsat nadal szuka rozwiązania problemu.
Nie tracą nadziei. Jak napisali na facebooku: „Być może źródłem wszystkich problemów jest coś, o czym nawet nie wiemy (jak choćby usterka mechaniczna). Wszystko może nagle wrócić do normy. Tak jak ESA po dwóch latach zlokalizowała zagubiony na komecie lądownik Philae, jak załoga Apollo 13 po poważnej awarii wróciła na Ziemię, jak NASA zdołała zdalnie naprawić Teleskop Hubble’a, tak i KRAKsat może w jakiś sposób ponownie zacząć prawidłowo funkcjonować. Dlatego, póki starczy nam sił i środków, będziemy starali się w jakiś sposób uratować KRAKsata.”
Trzymamy mocno kciuki.