Zachodni indywidualizm oprócz przyrostu swobód jednostkowych niesie ze sobą również erozję wspólnotowości. Jednak im mniej łączy zbiorowość, tym większą siłę zyskują instytucje mające nad nią kontrolę. A cyfrowe technologie jeszcze to ułatwiają

Liberalna demokracja jest chora – uważa Mark Lilla, amerykański politolog i autor „Końca liberalizmu, jaki znamy”. Gdzie leży źródło choroby? W nadmiarze polityki tożsamości.

Zdaniem Lilli przez ostatnie kilka dekad zachodnią politykę kształtował z jednej strony silny indywidualizm (najbardziej widoczny po prawej stronie sceny politycznej), z drugiej zaś myślenie w duchu praw mniejszości (głównie na lewicy). Doprowadziło to z czasem do społecznego rozdrobnienia. W efekcie za najważniejsze uznajemy dziś przywileje jednostek bądź grup, a coraz mniej myślimy o społeczeństwie jako całości.

Manipulacja szyta na miarę

Rewolucja cyfrowa jeszcze nasiliła to zjawisko. Wraz z rozwojem internetu ludzie zyskali nowe możliwości wyrażenia siebie. Z biegiem lat, jak twierdzi Jamie Bartlett, autor książki „The People vs. Tech”, internet stał się „największym i najlepiej zaopatrzonym magazynem poczucia krzywdy w dziejach ludzkości”. Sieć sprawiła, że rozwinęliśmy nową formę plemienności. Skupiamy się online w zantagonizowanych grupach, tracąc z oczu szerszy kontekst społecznych zysków i strat.

Taka sytuacja jest na rękę największym graczom na cyfrowym rynku. Skrajne treści lepiej się sprzedają, więc internetowi giganci jeszcze podsycają społeczną polaryzację, separując nas od cudzych poglądów w bańkach informacyjnych. I choć coraz większa personalizacja usług daje nam złudzenie wolności, w rzeczywistości nasze możliwości obrony przed manipulacją stopniowo słabną. Cyfrowy ślad, który pozostawiamy w sieci, jest bowiem poddawany nieustannej analizie. Platformy cyfrowe potrafią coraz trafniej przewidywać nasze preferencje, dzięki czemu mogą nie tylko zaoferować nam dobrze dobraną ofertę, ale też sterować naszymi wyborami.

Przywrócić równowagę

Najwyższy czas, by społeczeństwa ery cyfrowej odzyskały podmiotowość – przekonuje angielski think tank New Economics Foundation. W opracowaniu „Protection before Profit. Princpiles for the New Data Economy” (Najpierw ochrona, potem zysk. Zasady nowej gospodarki opartej na danych) wskazuje na potrzebę gruntownej przebudowy mechanizmów rządzących naszą cyfrową rzeczywistością.

Większość ludzi nie ma dziś możliwości, by samodzielnie przeciwdziałać inwigilacji ze strony korporacji i rządów. Brakuje im wiedzy, środków lub wytrwałości. Jako jednostki nie mają szans wygrać z o wiele potężniejszym przeciwnikiem.

Co innego społeczeństwo. Ono może narzucić nowe reguły gry dzięki sile wynikającej ze wspólnego działania. By stało się to możliwe, musimy jednak przestać absolutyzować indywidualizm i zrozumieć korzyści wynikające z praw zbiorowości.

Jak mogłyby wyglądać takie bardziej zintegrowane działania?

Na przykład jako współpraca wielu internautów przy ocenie treści umów dotyczących użytkowania cyfrowych platform. Upowszechnienie takiej formy społecznej kontroli zwiększyłoby możliwości wywierania nacisku na firmy oferujące cyfrowe usługi. W przypadku indywidualnych inicjatyw szanse wygranej pozostają bowiem znacznie mniejsze.

Przede wszystkim jednak większa wspólnotowość to lepsza świadomość tego, jaki kształt gospodarki opartej na danych naprawdę służy społeczeństwu. By cokolwiek zmienić, musimy najpierw wiedzieć, co nam się należy.

New Economics Foundation formułuje sześć zasad przyświecających zmianie naszego sposobu myślenia w realiach gospodarki opartej na danych:

  • Domyślna ochrona użytkownika – cyfrowe narzędzia powinny chronić użytkownika bez konieczności podejmowania przezeń dodatkowych działań. Mamy prawo oczekiwać, by takie rozwiązania stały się standardem.
  • Decentralizacja architektury internetu – choć teoretycznie zdecentralizowana, dzisiejsza sieć jest zdominowana przez firmy, które kontrolują znaczną część odbywającego się w niej ruchu; zmiana musi wyjść od uświadomienia użytkownikom, że alternatywa jest możliwa, choć może wymagać nieco więcej wysiłku niż dzieje się to w przypadku zintegrowanych usług od jednego dostawcy.
  • Wzmocnienie zbiorowości użytkowników – to społeczeństwo jest stroną w relacjach z firmami oferującymi cyfrowe usługi oraz z państwem zarządzającym systemami kontroli i inwigilacji. Z cyfrowych narzędzi korzystają dziś miliardy ludzi na całym świecie, a nie pojedyncze jednostki. To efekt skali daje przewagę współczesnym firmom. My też go potrzebujemy, by móc wywierać wpływ.
  • Uznanie danych za dobro publiczne – dane powstałe dzięki naszej aktywności w sieci powinny służyć przede wszystkim dobru wspólnemu, a nie interesom firm komercyjnych. Mamy do tego prawo, bo to my je wytworzyliśmy.
  • Gwarancja odpowiedzialności firm i instytucji zbierających i przetwarzających dane osobowe – wszystkie podmioty zajmujące się danymi powinny ponosić odpowiedzialność za rezultaty swoich działań. Oznacza to zarówno zobowiązanie do wyjaśnienia decyzji podejmowanych przez zautomatyzowane narzędzia, jak i minimalizacji szkód wynikających z ich błędów.
  • Poprawa przejrzystości cyfrowego ekosystemu – mechanizmy działania cyfrowej gospodarki powinny być jawne dla wszystkich. Rzekomo darmowe usługi powinny być oferowane z informacją o rzeczywistych kosztach, jakie ponosi użytkownik.

Zmiana mentalności to pierwszy krok w kierunku cywilizowania gospodarki opartej na danych. By móc żądać zmian, użytkownicy muszą stać się świadomi swoich cyfrowych praw. Na razie nasze relacje z cyfrowymi potentatami są wciąż bliższe feudalizmu niż demokracji.