Maszyny zastąpią nauczycieli? Dziś ta wizja – choć wciąż daleka od urzeczywistnienia – jest bardziej realna niż kiedykolwiek wcześniej, a wszystko dzięki sztucznej inteligencji. Tylko czy tego chcemy…

Rozwój internetu w stronę większej interaktywności sprawił, że pomysł edukacji online dostępnej dla każdego zdobył dużą popularność. W ostatnich latach w sieci zaroiło się od tzw. MOOC (Massive Open Online Courses), czyli kursów otwartych dla nieograniczonej liczby użytkowników.

Edukacja dla każdego

Zdaniem entuzjastów MOOC miały zdemokratyzować nauczanie: znieść dotychczasowe ograniczenia w dostępie do rzetelnej wiedzy i sprawić, że każdy zainteresowany będzie mógł za pośrednictwem internetu rozwijać swoje kompetencje, korzystając z zasobów renomowanych ośrodków akademickich.

Z czasem okazało się jednak, że kursy tego typu pozostają w tyle za tradycyjnymi formami edukacji. Dlaczego? Przede wszystkim przez ograniczoną elastyczność, czyli trudność z dostosowaniem nauczania do indywidualnych potrzeb i możliwości uczniów. Okazało się też, że MOOC charakteryzuje wysoki współczynnik porzuceń (dużo osób nie kończyło kursów), zaś korzystający z nich użytkownicy najczęściej mają już za sobą tradycyjną edukację i pochodzą z bardziej zamożnych krajów.

Kursy online nie tyle więc zastąpiły dotychczasowe formy nauczania, ile raczej stały się ich uzupełnieniem, na dodatek atrakcyjnym głównie dla tych, którzy mieli już za sobą naukę w ławach szkolnych i uniwersyteckich.

Nadzieja na technologiczną rewolucję w systemie edukacji jednak nie wygasła. Nowe perspektywy pojawiły się wraz z rozwojem sztucznej inteligencji. Rozwiązania oparte na SI mogą bowiem zaoferować większą elastyczność i personalizację programu i trybu nauczania. A wszystko to przy zachowaniu masowej skali właściwej dla MOOC. Wiara w nowe formy nauczania zaczęła więc rozkwitać na nowo. Czy słusznie?

Zasymulować nauczycieli

Potencjałowi i kierunkom rozwoju SI w edukacji, a także szansom i zagrożeniom związanym z jej zastosowaniem w tym obszarze przyjrzał się Daniel Schiff z Georgia Institute of Technology. Jego zdaniem niedoskonałości dotychczasowych systemów cyfrowej edukacji da się sprowadzić do jednego wspólnego mianownika: kwestii nauczyciela. Chodzi tu przede wszystkim o brak takich kompetencji, jak: umiejętność zindywidualizowanego przekazywania wiedzy, inteligencja emocjonalna, nawiązywanie więzi międzyludzkiej oraz rozpoznawanie kontekstu, w którym odbywa się nauka.

Wszystkie te cechy – swoiście ludzkie – pozostawały do tej pory poza zasięgiem masowej cyfrowej edukacji. Jednak rozwój SI sprawił, że możliwe staje się stopniowe urzeczywistnienie głównej ambicji cyfrowego nauczania, czyli symulacja nauczycieli.

Schiff zdaje sobie sprawę, że na obecnym etapie rozwoju SI jesteśmy wciąż bardzo daleko od możliwości stworzenia wirtualnego nauczyciela czy wychowawcy, który w pełni mógłby zastąpić swojego żywego odpowiednika. Podkreśla jednak, że przeszkody na tej drodze będą stopniowo usuwane. Dlatego warto jego zdaniem już dziś zadawać sobie pytania o konsekwencje wprowadzenia do systemu edukacji tzw. inteligentnych systemów nauczania (ISN, ang. intelligent tutoring systems, ITS).

System ISN składa się z czterech głównych części:
• wiedzy eksperckiej z danej dziedziny,
• wiedzy o uczniu pozyskiwanej na podstawie jego reakcji i wyników w nauce, a także przewidywania jego zachowań,
• wiedzy pedagogicznej / metodycznej dotyczącej sposobów nauczania,
• interfejsu umożliwiającego kontakt z uczniem – może być to np. bot głosowy lub tekstowy, ale także antropomorficzny robot.

Czy wprowadzenie podobnych systemów do szkół przyniosłoby pozytywne rezultaty? Schiff uważa, że nie sposób odpowiedzieć na to pytanie bez uwzględnienia szerszego kontekstu, w jakim technologie te wykorzystano by w systemie edukacji. Badacz przywołuje tu dwa przeciwstawne modele: fabryki oraz miasta.

Szkoła to nie fabryka

W tym pierwszym społeczeństwo pojmuje się zgodnie z logiką nowoczesnej produkcji, w której kluczowym wskaźnikiem jest wydajność, a członkowie społeczeństwa są traktowani jak tryby wielkiej maszyny.

Na zupełnie innej zasadzie działa drugi model. Miasto, choć również zorganizowane wedle pewnej logiki i funkcjonalności, jest przede wszystkim przestrzenią interakcji i komunikacji. Przyświeca mu idea wolności, a nie jedynie słusznej metody działania.

Jak łatwo się domyślić, dla Schiffa pożądanym modelem rozwoju SI w edukacji były ten drugi. Niestety, obawia się on, że rzeczywisty rozwój może przebiegać zgodnie z logiką pierwszego – dystopijnego – modelu.

Co jest stawką w grze?

Przede wszystkim równouprawnienie, twierdzi Schiff. Wiadomo, że systemy SI są często „skażone” skrzywieniem algorytmicznym, które wynika z trenowania ich na ograniczonych zbiorach danych, które nie odzwierciedlają dobrze rzeczywistości. Zdaniem Schiffa tworzona komercyjnie SI w edukacji może cierpieć na podobną przypadłość, a tym samym okazać się dyskryminująca pod względem płci, rasy czy pochodzenia społeczno-ekonomicznego.

Na dodatek istnieje niebezpieczeństwo, że będzie ona również kiepsko dostosowywać się do zróżnicowanych kulturowo stylów nauczania w różnych częściach świata. Jest to szczególnie ważne, ponieważ na inteligentnych systemach nauczania mogliby najwięcej zyskać mieszkańcy uboższych i słabiej rozwiniętych regionów mających kłopot z dostępem do dobrej kadry nauczycielskiej.

Nauczanie pod dyktando rynku

Inną ważną kwestią związaną z wykorzystaniem ISN jest program nauczania. Jak zauważa Schiff, nauczanie w przypadku nauk ścisłych jest znacznie łatwiejsze do zaprogramowania niż w humanistyce, gdzie od wyjaśniania i empirii ważniejszą rolę odgrywają rozumienie i interpretacja. To sprawia, że komercjalizacja inteligentnych systemów nauczania może jeszcze wzmóc nacisk kładziony na nauki z obszaru STEM (Science, Technology, Engineering, Mathematics) kosztem sztuki, filozofii literatury czy nauk społecznych.

Taki sposób myślenia o edukacji to zdaniem Schiffa doskonałe odzwierciedlenie modelu fabryki, w którym liczą się wyłącznie kompetencje wysoko cenione na rynku pracy i zdeterminowane czynnikami ekonomicznymi. Jednak taki kształt edukacji ma wpływ na moralne i obywatelskie postawy społeczeństwa, redukując potencjał twórczego i krytycznego myślenia o świecie. Tym samym zautomatyzowana edukacja staje się kołem zamachowym zasilającym technokratyczną wizję świata.

Kolejną sprawą niepokojącą Schiffa jest rola nauczycieli w systemie edukacji wykorzystującym inteligentne systemy nauczania. Choć bowiem wielu badaczy zajmujących się SI w edukacji podkreśla, że maszyna ma w tym wypadku uzupełniać człowieka, a nie go zastępować, to obawy, że w rzeczywistości zwycięży logika czysto ekonomiczna, nie są bezzasadne. Jeśli systemy SI okażą się wystarczająco skuteczne w przekazywaniu wiedzy, rola nauczyciela może zostać sprowadzona do niewiele znaczącej funkcji nadzorcy systemów i uczniów. Taki obrót spraw mogą jeszcze przyspieszyć rosnące wydatki na edukację, obawy o konkurencyjność społeczeństw na globalnym rynku oraz przekonanie o niewystarczającej skuteczności dotychczasowych rozwiązań w systemie edukacji.

Technologiczna kolonizacja

Podobne podejście, przestrzega Schiff, wydaje się szczególnie niebezpieczne w krajach rozwijających się, gdzie brakuje nauczycieli, a sieć szkół dopiero się rozwija. Zautomatyzowane nauczanie z importu może tam zostać uznane za rozwiązanie wystarczające i w rezultacie ograniczyć rozwój lokalnego systemu edukacji oraz kadry nauczycielskiej.

W tym kontekście dużej wagi nabiera też kwestia zarządzania inteligentnymi systemami nauczania. Choć bowiem w teorii SI ma wspierać rozwój zindywidualizowanych form nauczania, może okazać się, że władzę nad nią sprawują przede wszystkim korporacje i urzędnicy, a nie uczniowie i nauczyciele.

Dlatego zdaniem Schiffa najwyższy czas, by SI w edukacji przestać traktować jak neutralną dziedzinę badań, ale dostrzec ryzyka i konsekwencje związane z jej rozwojem, podobnie jak dzieje się to w innych obszarach, np. medycynie, wojsku czy przemyśle samochodowym.

Jego wnioski są zresztą zbieżne z wynikami badań Rebekki Eynon i Erin Young z Uniwersytetu w Oksfordzie, które twierdzą, że na rozwój SI w edukacji mają dziś największy wpływ trzy środowiska: badacze, przedsiębiorcy i decydenci. Jak podkreślają badaczki, każda z tych grup ma inne priorytety i wartości. Aby więc rozwój technologii odbywał się z korzyścią dla społeczeństwa, przy ich tworzeniu trzeba koniecznie uwzględniać głos osób, na których codzienne życie będą one miały wpływ, czyli uczniów, nauczycieli, pedagogów i rodziców.

Z namysłem do tego typu technologii powinni też podchodzić przedstawiciele władz finansujących ich zakup i wdrażanie w szkołach. Decyzje te, zwraca uwagę Schiff, winny być dobrze przemyślane, uzasadnione i jawne – tak by różni interesariusze rozumieli, w jaki sposób oraz w jakim celu technologie te będą używane w systemie nauczania. W przeciwnym razie szkoła może ponownie stać się miejscem opresji i indoktrynacji, tyle że tym razem jej źródłem nie będzie ciało pedagogiczne rodem z „Syzyfowych prac” Żeromskiego, ale irracjonalny system bliższy twórczości Kafki.