Rozwijając sztuczną inteligencję, giganci technologiczni tworzą podklasę pracowników. Kim są ludzie, którzy etykietują dane niezbędne do szkolenia algorytmów?
Żeby działały elektrownie i prąd zaczął docierać pod strzechy, górnicy musieli fedrować węgiel. Przemysł włókienniczy rósł na barkach robotników (i niewolników) zbierających bawełnę z milionów hektarów upraw. Rzesze ludzi ciężką pracą napędzały każdą z dotychczasowych rewolucji przemysłowych.
Wydzielały się klasy robotnicze, z jednej strony spychając chłopów i rzemieślników na margines, z drugiej wciąż nisko na drabinie społecznej. „Istotne zmiany sposobu produkcji powodują nieuchronne zmiany porządku społecznego” – jednym z prekursorów takiego myślenia już w latach 90. XVIII wieku był William Blake. Ten brytyjski poeta, malarz i mistyk, którego aforyzm o „drzwiach percepcji” dał nazwę zespołowi The Doors, o zmianach w społecznej hierarchii wywoływanych rewolucjami mówił, zanim jeszcze rozpalono w pierwszym piecu martenowskim, a maszyna o wdzięcznej nazwie Przędząca Jenny (Spinning Jenny) zaczęła splatać 16 nici jednocześnie.
To znów się dzieje – w przededniu czwartego przełomu technologicznego w przemyśle i ekonomii wydziela się nowa pracownicza kasta.
Maszyna inteligentna dzięki ludziom
„Brudną tajemnicą sztucznej inteligencji jest to, jak wiele ludzkiej pracy kryje się w pozornie zautomatyzowanych systemach” – zauważa Paul Dourish, profesor informatyki Uniwersytetu Kalifornijskiego w Irvine. Jeszcze daleko do chwili – jeśli w ogóle nastąpi – kiedy sztuczna inteligencja będzie napędzać się sama. Podczas gdy „silniki” SI są niezwykle bystrymi uczniami i dobrze radzą sobie ze złożonymi obliczeniami, brakuje im zdolności poznawczych, jakie ma przeciętny pięciolatek. Maszyny nie są geniuszami, to ludzie są podstawą ich geniuszu. Na razie każda aplikacja, inteligentny system czy rozwiązanie wymaga wkładu ludzkiego wysiłku.
Budowanie potęgi SI wymaga pracy całej masy ludzi do znakowania i klasyfikowania obrazów, etykietowania, czyszczenia baz danych itd., aby prawidłowo zasilały algorytmy obliczeniowe niczym dobre, wysokokaloryczne paliwo. Ukryta armia pracowników-duchów uczy SI, co na zdjęciu jest rozlanym mlekiem, a co ośnieżonym Mount Everestem, interweniuje, gdy algorytmy się potykają, zarządza skomplikowanymi zamówieniami, moderuje zawartość Facebooka, pisze „copywriterskie” teksty i tłumaczy. Średnio od 2 do 16 centów za słowo, w zależności od poziomu trudności zadania.
Lepiej nie wiedzieć?
Ghost work (z ang. praca widmo) – tego terminu użyła antropolog Mary L. Gray, badaczka z Microsoft Research, w najnowszej publikacji opisującej od podszewki siłę roboczą zasilającą platformy technologiczne. Wspólnie z Siddharthem Surim przeprowadzili wywiady z ludźmi żyjącymi z etykietowania danych. I po raz pierwszy nazwali problem po imieniu. Tak powstała książka „Ghost Work: How to Stop Silicon Valley from Building a New Global Underclass” (Praca widmo: Jak zatrzymać Dolinę Krzemową w budowaniu nowej globalnej podklasy).
Naukowcy wypytywali o ghost workers (pracowników-duchy) również inżynierów i naukowców od SI, grupę zwaną nieformalnie digitariatem: „Kim są ludzie, którym płacisz za wykonanie zadania etykietowania i klasyfikacji danych? Niektórzy mówili, że nie wiedzą. Inni mówili, że nie chcą wiedzieć, bo gdyby się tym interesowali, mogliby dostrzec złe warunki pracy” – opisuje Gray w wywiadzie dla „The Verge”.
W projekty związane z etykietowaniem obrazów i treści oraz czyszczeniem baz danych zaangażowanych jest około 20 milionów ludzi, taniej siły roboczej z Filipin, Malezji, Indii i Chin
Co konkretnie wykonują ghost workers od SI? Usługi transkrypcji, tagowanie zdjęć i tekstów, etykietowanie danych, badania internetowe, ustalanie adresów lokalizacji, testy użytkowników, dostarczanie treści, słowem – wszystko, co da się wykonać online.
Niezliczona (brak oficjalnych statystyk) rzesza ludzi na całym świecie realizuje projekty, które zastępują pełnoetatową pracę przy biurku. Start-upy i giganci korzystają z usług platform nierejestrowanych jako pośrednicy pracy tymczasowej, a te z crowdsourcingu, który umożliwia wszystkim użytkownikom internetu udział w zadaniach zarezerwowanych wcześniej wyłącznie dla wąskiej grupy specjalistów.
Giganci od nowych technologii rezygnują z zatrudniania ich na stałe, angażując chętnych do konkretnych projektów. Nie zapewniają przy tym zaplecza socjalnego, co pozwala redukować koszty.
Kto zostaje duchem
Ghost workers pracujący dla sektora SI to grupa ludzi, którzy raczej nie mają silnych więzi ze swoimi pracodawcami. Dlaczego decydują się na żmudną robotę i złe, nieuregulowane warunki pracy, która napędza sukcesy gigantów? Głównie z powodu ograniczeń życiowych i czasowych.
Dla części z nich to po prostu praca dorywcza, wykonują ją na przykład osoby niepełnosprawne, na emeryturze lub dorabiające do niskiej pensji.
Są też pracownicy „regularni”, zawsze online, którzy mogą wykonać zadanie w każdej chwili, a rynek pełnoetatowej pracy jest po prostu nie dla nich. Przeliczają, że aby dojechać do miejsca, w którym oferowane jest im stałe zajęcie, musieliby zmarnować czas i pieniądze, które można zaoszczędzić, pracując w domowym zaciszu. Wykonują zlecenia równolegle dla dziesiątek platform, które dostarczają wyniki ich pracy największym technologicznym graczom, i kalkulują, ile projektów muszą wykonać, żeby wyjść na swoje.
Mary L. Gray i Siddharth Suri wyróżniają jeszcze eksperymentatorów. To ludzie, którzy po zrealizowaniu kilku zadań przekonają się, że albo ich to nie interesuje, albo po prostu oczekują wyższej zapłaty, wsparcia socjalnego, albo zupełna anonimowość jest dla nich przeszkodą w realizacji zawodowych ambicji.
Cegła za cegłą
„Jesteśmy pracownikami budowlanymi w cyfrowym świecie. Naszym zadaniem jest położyć jedną cegłę po drugiej” – mówił Yi Yake, współzałożyciel fabryki etykietowania danych w chińskim Jiaxian, dziennikarzom „New York Timesa”. „Ale odgrywamy ważną rolę w SI. Bez nas nie mogą budować drapaczy chmur”. Artykuł opowiada, jak tania siła robocza napędza chińskie ambicje związane z SI.
Nieoficjalne dane mówią, że w projekty związane z etykietowaniem obrazów i treści oraz czyszczeniem baz danych zaangażowanych jest około 20 milionów ludzi, taniej siły roboczej z Filipin, Malezji, Indii i Chin.
Autorzy cytowanej książki domagają się reform, w tym siatki bezpieczeństwa dla pracowników tej branży. To jedyny sposób, żeby ghost workers czuli się docenieni, byli świadomi wartości swojej pracy i chcieli wykonywać ją jak najlepiej.
Szansa, nie nędza
Ten rodzaj zajęcia wymyka się sztywnym ramom kodeksów pracy, a procesy angażujące anonimowych ludzi do wykonywania odpowiedzialnych zadań sprawiają, że są oni przepracowani i niedostatecznie wynagradzani. Może to mieć wpływ na jakość wyników wykonanego zadania. A przecież ich błędy oznaczają błędy w działaniu algorytmów SI.
Pracownicy muszą czuć się potrzebni, a firmy muszą w końcu zobaczyć, że bez nich nie mają szans na dalszy rozwój. „Zaczynamy traktować ich jako coś, co można w końcu zastąpić, i nie doceniamy faktu, że robią to, czego proces mechaniczny lub proces obliczeniowy nie jest w stanie zrobić” – zauważa Mary L. Gray w wywiadzie dla „The Verge”.
Jak zatem można zagwarantować, że ten nowy rodzaj pracy będzie oznaczał szansę – a nie nędzę – dla tych, którzy ją wykonują? Autorzy książki mówią o konieczności uregulowania tej zadaniowej formy zatrudnienia. Według nich klasyfikacja rodzaju i czasu pracy w tradycyjny sposób już nie funkcjonuje. Dodatkowo każdy, kto jest w wieku produkcyjnym, powinien mieć zagwarantowane prawa na podstawie zestawu przepisów dostarczanych przez czerpiące zyski z ich pracy firmy. Ludzie angażują się w obowiązki, gdy mają dostęp do powszechnej opieki zdrowotnej, prawo do urlopu, wynagrodzenia za czas choroby i innych zabezpieczeń.
„Pierwszym krokiem jest możliwość zidentyfikowania osób, które wniosły swój wkład. (…) Każdy, kto włożył pracę w produkcję lub usługę, powinien otrzymać wyraźne podziękowania. A konsumenci powinni zawsze być w stanie prześledzić łańcuszek ludzi, którzy pomagali im w osiągnięciu ich celów” – uważają badacze. „Opisujemy dzisiejsze warunki pracy opartej na zadaniach projektowych. To może dotyczyć każdej pracy. Nie cierpię myśli, że [dopiero] to mogłoby się stać motywacją do zmian, bo powinniśmy byli zadbać o to od początku (…). Dla mnie przesłanie tej książki jest następujące: sprawmy, aby było to nie tylko wykonalne, ale także zrównoważone i przyjemne. Przestańmy owijać nasze życie wokół pracy i zacznijmy sprawiać, aby to praca służyła naszemu życiu” – podsumowała Gray.