Rodzice pierwszoklasistów pytają mnie, czy chcę z ich dzieci na siłę zrobić robotyków, informatyków i specjalistów od sztucznej inteligencji. Nie, nie zamierzam – mówi Łukasz Cybulski. Ale jego uczniowie i tak kochają roboty
– Przed panią klasa siódma – Łukasz Cybulski, nauczyciel informatyki i mechatroniki w Szkole Podstawowej nr 1 w Łęczycy, przedstawia mi z dumą swoich uczniów.
– Czy ktoś z was mógłby powiedzieć mi, co to w ogóle jest ta sztuczna inteligencja? – rzuca z uśmiechem. (– To ich drugie zajęcia ze sztucznej inteligencji – wyjaśnia mi po cichu. – Dopiero zaczynają).
– To taki program komputerowy, który potrafi uczyć się na swoich błędach i wyciągać wnioski – mówi 12-letnia Julia.
– Świetnie! Dzisiaj skupimy się na rozpoznawaniu mowy. Spróbujemy wspólnie stworzyć chatbota. Będzie inteligentny, będzie umiał przydzielać pytania do odpowiednich zbiorów i przyporządkowywać im właściwe odpowiedzi. Będzie się znał na… życiu sów! Mam nadzieję, że się uda. Nasze zajęcia zawsze opierają się na eksperymentach, a eksperymenty nie zawsze wychodzą. I bardzo dobrze, w końcu uczymy się na błędach. A teraz zalogujcie się na stronie Machine Learning for Kids – prosi Cybulski.
Uczniowie pochylają się nad komputerami, zaczyna się lekcja.
Jestem na zajęciach ze sztucznej inteligencji w publicznej podstawówce. W polskich szkołach to niezwykła rzadkość, a w kilkunastotysięcznej Łęczycy – prawdziwy cud. Nieobowiązkowe zajęcia z SI dla uczniów siódmych i ósmych klas odbywają się tu od dwóch lat. Od czternastu już lat dzieci mają tu także robotykę, która jest lekcją obowiązkową. Roboty konstruują i programują tu już pierwszaki. Dzieci z łęczyckiej podstawówki mają więc w programie szkolnym i za darmo to, za co słono płacą rodzice ich rówieśników w innych polskich miastach, o ile w ogóle uda im się znaleźć tego typu zajęcia dodatkowe.
Jak do tego doszło?
Pieniądze to nie wszystko
– Zawsze, od dziecka chciałem być nauczycielem – mówi Łukasz Cybulski. – Zrazu życie potoczyło się inaczej: ukończyłem informatykę, zacząłem pracę w firmie. Pracowałem kilka lat jako informatyk, także za granicą. I pewnie dalej bym tam pracował, gdyby w 2005 roku nie zadzwoniła do mnie pani Wanda Lepczak, moja dawna nauczycielka matematyki z Łęczycy, oraz pan Ryszard Ziarkowski, mój dawny nauczyciel informatyki. Właśnie zostali powołani na stanowiska dyrektorskie w gimnazjum i chcieli się dowiedzieć, czy nie zechciałbym zostać nauczycielem informatyki w ich szkole. Nie wahałem się długo. Rzuciłem intratną posadę i wróciłem do Łęczycy. Czułem, że satysfakcję da mi tylko praca w szkole, z dziećmi. Poza tym miałem pewność, że mogę zaufać dyrekcji, że pozwoli nam, mnie i uczniom, rozwinąć skrzydła.
Pierwszy rok potraktował jak test. Chciał się przyjrzeć szkolnemu programowi informatyki.
– Szybko się przekonałem, że ani program, ani narzędzia, którymi się w szkole posługujemy, nie przystają do szybko zmieniającej się rzeczywistości. Zacząłem szukać czegoś bardziej na czasie dla moich dzieci. Zdecydowaliśmy z panią dyrektor, że będziemy rozwijać szkołę w kierunku robotyki. No dobrze, ale skąd wziąć pieniądze na sprzęt? I wtedy… Jak to było u Coelho? „Jak się czegoś bardzo chce, to cały świat temu sprzyja”.
Nikt nie odwrócił głowy
– Na jednym ze szkoleń dla kadry kierowniczej zetknęłam się z organizacją, która robiła projekt unijny. Polegał na wprowadzaniu innowacyjnych programów do szkół – mówi Wanda Lepczak. – Zgłosiłam naszą szkołę i to Unia sfinansowała nasze pierwsze roboty edukacyjne i szkolenie dla nauczyciela.
W 2012 roku pilotażowo dla pięciu klas szkoła wprowadziła mechatronikę. Korzystali z robotów firmy Makeblock. – To zestawy produkowane w Chinach, więc dwa razy tańsze od Lego Mindstorms, a oferują praktycznie te same możliwości – wyjaśnia pan Łukasz.
Lekcje bardzo się dzieciom spodobały, chętnych było coraz więcej.
– Weszłam kiedyś na te zajęcia i uderzyła mnie jedna rzecz: ani jedno dziecko z całej klasy nie odwróciło głowy, żeby spojrzeć, kto wchodzi. Tak byli pochłonięci! – wspomina dyrektorka.
W „jedynce” nie ma nudy
Szybko okazało się, że właściwie wszyscy uczniowie w szkole chcą się uczyć robotyki. Dyrektorka zwróciła się więc do władz miasta z prośbą o wdrożenie zajęć jako przedmiotu obowiązkowego. Pieniądze z unijnego programu skończyły się po roku, lecz szkoła kontynuowała projekt. Dziś zajęcia finansowane są z jej budżetu, przez radę rodziców i sponsora, firmę Kampmann Polska. Mechatronika stała się sztandarowym przedmiotem gimnazjum, a po reformie – szkoły podstawowej nr 1. Zdarza się, że dzieci przenoszą się z innych łęczyckich szkół do „jedynki”, żeby móc uczyć się mechatroniki, robotyki i SI.
Ja chcę tylko wychować światłych ludzi, otwartych na świat. A dzisiaj jest to świat nowoczesnych technologii
Łukasz Cybulski
– Ja się tu przeniosłem po III klasie. Od razu się wkręciłem w robotykę – opowiada 13-letni Wojtek. – Nie ma nudy, zawsze jest coś ciekawego do zrobienia. Nawet jak mamy problemy i coś nie działa, to jest fajnie, bo można kombinować i szukać rozwiązania. Gdyby nie ta szkoła, to w ogóle bym nie odkrył robotyki.
– Ja też nie miałabym szans na takie zajęcia – dodaje Julka. – U nas w Łęczycy ogólnie jest trudno, jeśli chodzi o zajęcia dodatkowe. Musielibyśmy dojeżdżać aż do Łodzi, ale przy tych ilościach lekcji, jakie mamy w siódmej klasie, nie dalibyśmy rady.
– Na razie to dla nas fajna zabawa, ale ona na pewno otwiera nam wiele dróg w przyszłości – uważa Blanka. – Wiadomo, że roboty będą wykonywały coraz więcej rzeczy, więc warto się tego uczyć.
Sklonować pana Łukasza
Robotyka i programowanie kojarzą się często z czymś trudnym, z czym dadzą sobie radę tylko wybitnie uzdolnieni.
– Nieprawda! – burzy się pan Łukasz. – Już pierwszy rok odczarował te strachy; radzą sobie wszyscy. Oczywiście staram się jakoś różnicować zadania, żeby dzieci na każdym poziomie miały satysfakcję. Oceniam dobre chęci, a nie tylko wyniki. Bo robotyka i mechatronika to nie tylko umiejętności techniczne. Uczymy się logicznego myślenia i postępowania według procedur. Uczymy się pracy w zespole. Ja preferuję pracę w zespołach dwuosobowych, bo uważam, że dzieci najwięcej z niej wynoszą. Takie zajęcia rozwijają też kreatywność, bo problem można tu rozwiązać na wiele sposobów. Dzieciaki mają świetne pomysły. Staram się być dobrze przygotowany, ale one wciąż zaskakują mnie kreatywnością.
– Mechatronika jest świetna, ale gdyby nie pan Cybulski… – wtrąca dyrektorka. – W Łęczycy się mówi, że najlepiej to by było pana Łukasza sklonować. W ogóle brakuje kadr w polskiej szkole, a nauczycieli nowoczesnych technologii szczególnie. Znalezienie informatyka do szkoły graniczy z cudem. Bo jaką perspektywę mogę zaoferować takiemu młodemu człowiekowi? Dwa i pół tysiąca miesięcznie na początek?
– Tak, nowych technologii po prostu nie ma kto uczyć – przyznaje Cybulski. – Do tego dochodzi brak stabilizacji. W dużych miastach może problem demograficzny nie jest jeszcze tak dokuczliwy, ale u nas dzieci ubywa, więc co roku młodzi nauczyciele drżą, czy będą mieli we wrześniu etat. Bo młody nauczyciel jest pierwszy do zwolnienia – o zachowaniu posady zwykle decyduje staż, a nie kompetencje. Nic dziwnego, że takich, którzy chcą i potrafią popychać polską szkołę do przodu w nowoczesnych technologiach, nie jest wielu.
Najgorzej, gdy misiek wypadnie
Od 2013 uczennice i uczniowie pana Łukasza startują w zawodach robotów. Zwykle trzy razy do roku: w Sumo Challenge w Łodzi, Robotic Arena we Wrocławiu i Robotic Day w Pradze. Specjalizują się w dwóch konkurencjach. Pierwsza polega na tym, że skonstruowany przez uczniów robot musi przejechać przez labirynt, znaleźć obiekt i przywieźć go na metę. W drugiej chodzi o posortowanie klocków w trzech kolorach. W zeszłym roku trzyosobowa drużyna: Blanka, Julka i Wojtek, zajęła drugie miejsce w debiucie. Mieli po 12 lat, robotyki uczyli się od trzech.
– To były nasze pierwsze zawody – wspomina Blanka. – Jedno z nas kierowało robotem. Trzeba było jak najszybciej dotrzeć do misia w środku labiryntu, pochwycić go i wywieźć.
W najnowszych technologiach mamy ogromny potencjał ludzki. Zastanówmy się, co zrobić, żeby go nie zmarnować
Wanda Lepczak
– Ręce nam się trzęsły ze zdenerwowania! Na treningach osiągaliśmy czas 14 sekund, a na zawodach 19. Wiadomo, trema – dodaje Wojtek.
– Poza tym tam była inna podłoga niż u nas w szkole i nasz robot się trochę ślizgał – zaznacza Julka. – Cały czas trzeba było uważać, żeby nie uderzyć w ścianę.
– Najgorzej to kiedy robot się przewróci albo jak misiek wypadnie. Wtedy sekundy są już nie do odrobienia – mówi Wojtek. – Pierwsze miejsce zajął robot wydrukowany na drukarce 3D. Najpierw się śmialiśmy, że to jakieś pudełko, że tak wolno jedzie, ale okazało się, że jest super zaprojektowany.
Potencjał, który się marnuje
– Następnym razem chcielibyśmy pokazać robota autonomicznego – zapowiada pan Łukasz. – Właśnie udało mi się dostać do niego kamerę. Ale… następne zawody mają się odbyć w czerwcu 2021; zobaczymy, czy COVID nam na to pozwoli. Chciałbym, żeby się udało, bo udział w tych zawodach bardzo fajnie wpływa na dzieciaki. Miałem kiedyś w klasie chłopca, który był bardzo utalentowany informatycznie, ale nieśmiały, zamknięty w sobie, na forum klasy w ogóle nie zabierał głosu. Kiedy na ogólnopolskim turnieju zajął wysokie miejsce, wrócił do nas zupełnie inny! Miał swoje zdanie i nie bał się go wypowiedzieć. Dla tych dzieci to ważne doświadczenie – muszą skonfrontować się z innymi; startuje zwykle około 300-400 osób z całej Europy, w dwu- lub trzyosobowych zespołach. Nasze dzieciaki są świetne. Mamy w Polsce duży potencjał na poziomie szkoły, ale potem często się on marnuje. Moi byli uczniowie, studenci robotyki, opowiadają, że na studiach po raz pierwszy spotykają się z robotem na trzecim roku! Wcześniej uczą się głównie teorii.
Od „Malucha” do „Mastera”
– Kiedy robotyka zaczęła u nas dobrze funkcjonować, zauważyłem, że świat galopuje dalej – opowiada Cybulski. – Zacząłem więc poszukiwać kolejnych dziedzin, które mógłbym wprowadzić do mojej szkoły. Wybór padł na sztuczną inteligencję. Natknąłem się na firmę Synerise, która razem z Fundacją Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego stworzyła program AI Schools.
– Wyszliśmy z założenia, że biznes powinien być także odpowiedzialny społecznie. Na wyedukowanym społeczeństwie skorzystamy wszyscy – tłumaczy Kamila Szumilak z firmy Synerise. – Uczniowie powinni zdawać sobie sprawę z tego, czym jest sztuczna inteligencja. Powinni wiedzieć, że jest w zasięgu ich ręki, że już z niej korzystają i że sami mogą ją tworzyć. Tymczasem świat zmienia się szybko, a edukacja – powoli. Wpadliśmy więc na pomysł, że stworzymy scenariusze zajęć z SI dla nauczycieli, przeprowadzimy dla nich szkolenia i przez rok będziemy ich wspierać. Chcieliśmy pomóc zwłaszcza dzieciom i nauczycielom z mniejszych miejscowości, gdzie trudniej o dostęp do najnowszych technologii.
Zajęcia podzielono na trzy poziomy: „Maluch” – od pięciolatków do III klasy podstawówki, „Benjamin” dla klas IV-VI oraz „Master” dla starszych. Scenariusze dla najmłodszych napisali specjaliści z polskiej firmy Photon Robots, dla dzieci na poziomie „Benjamin” – współpracownicy fundacji FRSI, a o poziom „Master” zadbali data scientyści z Synerise. Z programu skorzystało w zeszłym roku 109 szkół i ponad 200 nauczycieli w całej Polsce, a wśród nich – szkoła w Łęczycy i Łukasz Cybulski.
Gdy ciągle coś się zmienia
– Rodzice pierwszoklasistów pytają mnie często, czy zamierzam z ich dzieci na siłę zrobić robotyków, informatyków i specjalistów od sztucznej inteligencji – śmieje się pan Łukasz. – Nie, nie zamierzam! Ja chcę tylko wychować światłych ludzi, otwartych na świat i rozumiejących go. A to jest świat nowoczesnych technologii.
Dlaczego tak mało polskich szkół idzie tym tropem?
– Nauka to proces długotrwały, więc powinien być konsekwentny. Tymczasem u nas ciągle się coś zmienia – wyjaśnia dyrektor Lepczak. – Program jest bardzo przeładowany. Siódmoklasiści po ostatniej reformie mają tyle lekcji, że czasem nie da się znaleźć dla nich wspólnego terminu zajęć. Mają się uczyć robotyki po ósmej godzinie lekcyjnej? Po tylu godzinach pracy nie mają już przecież siły na nic! W najnowszych technologiach mamy ogromny potencjał ludzki. Zastanówmy się, co zrobić, żeby go nie zmarnować.