Wirtualna rzeczywistość jest oazą dla dzieci z autyzmem. Świat zewnętrzny bombardujący je bodźcami, których nie potrafią znieść, nagle znika

Wszystko zaczęło się jakieś pięć lat temu w Warszawie, podczas rodzinnej kolacji u Kreftów. Przy stole siedzieli rodzice, Katarzyna i Wojciech, oraz dwaj synowie: Jakub i Bartosz. Katarzyna Kreft, menedżerka i pedagożka, prowadziła wówczas Korczakowską Szkołę Marzeń – niepubliczną szkołę podstawową na warszawskiej Ochocie, która powstała pod auspicjami Wyższej Szkoły Pedagogicznej im. Janusza Korczaka. Często po pracy podekscytowana opowiadała bliskim o tym, co się wydarzyło w szkole.

Zresztą szkoła była ich wspólnym dziełem. Ideę szkoły otwartej dla wszystkich dzieci, która nikogo nie odrzuca, nie dyskryminuje i nie dzieli, pchając ludzi na osobne ścieżki edukacji, wymyśliła wspólnie z Wojtkiem, psychologiem i doradcą zawodowym. Oboje współpracowali z WSP i to oni rzucili na uczelni ten pomysł: „A może by tak stworzyć szkołę podstawową, która wychowywałaby dzieci w duchu korczakowskim?”

Synowie to umysły ścisłe. Starszy, Jakub (programista), od kilku już lat był rozmiłowany w wirtualnej i rozszerzonej rzeczywistości. Od samego początku zaangażował się w działalność szkoły, ucząc dzieci robotyki.

Rodzinny interes

Sposób pracy z dziećmi, który wypracowała pani Katarzyna, można nazwać edukacją włączającą: na niektórych zajęciach dzieci pracowały w małych grupkach. Wieść o otwartej szkole rozchodziła się lotem błyskawicy – rodzice podawali sobie tę informację z ust do ust. Z dnia na dzień do szkoły zaczęło więc napływać coraz więcej dzieci z orzeczeniem autyzmu albo przynajmniej z jego podejrzeniem.

Jakub i Wojciech Kreft

– Podczas tamtej kolacji dwa lata temu rozmawialiśmy o nowych technologiach, a mama opowiadała o szkole – wspomina Jakub. – I nagle pojawił się ten pomysł: „Dlaczego nie wykorzystać VR-u u dzieci z autyzmem? Dlaczego nie połączyć naszych zawodowych zainteresowań – szkoły, którą tworzyli rodzice, i mojego VR-u? Może to pomysł na nasz rodzinny start-up?”

Próbowali już rodzinnych interesów. Raz – szkoła, dwa – Jakub z ojcem zrobili wspólnie kilka projektów społecznych ze środków unijnych. Na przykład grę planszową z elementami AR (augmented reality, rzeczywistości rozszerzonej) „Zagraj o przyszłość”, w której planowało się karierę zawodową.

– Wielu pyta, jak my możemy tak pracować ze sobą w rodzinie. Ale ja się z tego śmieję, bo to dla nas naturalne – mówi Kuba. – Właściwie od początku mojej programistycznej kariery pracuję z rodzicami i uważam, że całkiem nieźle nam to wychodzi. Pracowałem jako programista w zewnętrznej firmie, ale po roku miałem dość.

Trzecia wersja prototypu

Postanowili, że wezmą do szkoły swoje VR-owe gogle i zobaczą, jak dzieci zareagują. Czy będą w stanie założyć taki hełm na głowę? Czy się zainteresują? Zainstalowali jakąś aplikację relaksacyjną, kilka wirtualnych podróży po świecie i pojechali do szkoły.

Pomysł był taki, żeby dziecko mogło samo zbudować sobie świat, urządzić go tak, by nic mu nie przeszkadzało

– Nie mogliśmy ściągnąć im tych hełmów z głów, tak bardzo im się podobało. To był dla nas znak: OK, możemy robić coś więcej w tym kierunku – wspomina Kuba.

Potem zabrali się za research: czy coś takiego się już gdzieś dzieje? Znaleźli tylko jedną firmę w Stanach, która rozwija system VR dla dzieci z autyzmem, ale tam pomysł jest inny, a wdrożenia jeszcze nie ma. No dobrze, ale czy są podstawy psychologiczne, żeby to zadziałało? Czy badania potwierdzają, że zachowania ze świata wirtualnego są przenoszone do realnego?

Okazało się, że w ostatnich latach opublikowano wiele badań naukowych na temat zastosowania VR-u w terapii i dzieci, i dorosłych. Wnioski brzmiały obiecująco.

– W czerwcu zeszłego roku rzuciłem więc etat i od tamtego czasu fulltajmowo zajmuję się rozwojem naszego pomysłu. Mamy już trzecią wersję prototypu – mówi Kuba.

Nadwrażliwi indywidualiści

Na jaki pomysł wpadli?

– Pracując z dziećmi ze spektrum autyzmu i obserwując, jak funkcjonują, doszliśmy do wniosku, że wirtualna rzeczywistość może być dla nich wsparciem – mówi Wojciech Kreft. – Żona nie jest aż taką fanką nowych technologii, jak my z synem, ale i ona uznała, że to świetny pomysł.

Dlaczego?

– Każde dziecko autystyczne jest inne. Mamy pełne spektrum: od dzieci z upośledzeniem umysłowym po genialne. Ale łączą je zwykle dwie cechy – wyjaśnia Wojciech Kreft. – Powszechnym problemem dzieci autystycznych jest to, że nie potrafią nawiązywać prawidłowych relacji społecznych; można by, upraszczając, powiedzieć, że to indywidualiści. W szkole u mojej żony był chłopiec, z którym nie było niemal żadnego kontaktu. Żona siadała z nim codziennie i rozmawiała, choć na początku to był raczej monolog. Mijały miesiące, zanim dziecko zaczynało reagować, odpowiadać i zaczynała się rozmowa. Drugą wspólną cechą tych dzieci jest nadwrażliwość na bodźce. To dlatego często chowają się w ciemnych, cichych miejscach, czasem wręcz same budują sobie różne konstrukcje, kryjówki, by się na chwilę wyciszyć, ograniczyć ilość bodźców.

Kreftom przyszło do głowy, że hełm do rzeczywistości wirtualnej mógłby być dla tych dzieci właśnie czymś takim, bezpieczną kryjówką. Przecież wszyscy mamy wrażenie, że nakładając wirtualne okulary znikamy ze świata. Dla dzieci z autyzmem VR mógłby stać się oazą. Świat zewnętrzny, który dostarcza im za dużo sygnałów, bodźców, których nie potrafią znieść, nagle by znikał. A w tym wewnętrznym, spokojnym świecie dziecko mogłoby odpocząć.

Tak powstał startup Unicorn VR World.

Niki przewodnik

– Gdy dziecko zakłada hełm na głowę po raz pierwszy, znajduje się w ciemnym i wyciszonym pokoju – opisuje Jakub. – Pomysł był taki, żeby mogło samo zbudować sobie świat, urządzić go tak, by nic mu nie przeszkadzało. Dlatego samo dobiera kolory ścian, natężenie światła, zabawki, którymi chce się bawić, grę, w którą chce grać. Pomaga mu w tym jednorożec Niki, który jest jego przewodnikiem. Niki proponuje, zachęca, inspiruje, ale decyzję zawsze podejmuje dziecko.

– To jeden z najważniejszych elementów naszej terapii – dodaje Wojciech Kreft. – Dzieci autystyczne są reaktywne. Zwykle stosuje się wobec nich terapie behawioralne, które uczą je schematów reakcji, np. co mają po kolei robić po wstaniu z łóżka: ubrać się, umyć zęby itd. My chcemy od samego początku uczyć je proaktywności. Mówić dziecku: „Ty jesteś tu najważniejszy. To jest twój pokój. Ty tu rządzisz”. Liczymy na to, że to będzie dla nich na tyle fajna zabawa, że będą chciały odkrywać nowe niespodzianki. A bawiąc się, będą powolutku uczyć się nawiązywania relacji społecznych, rozpoznawania i wyrażania emocji, czyli tego, co jest podstawowym celem terapii dla dzieci ze spektrum autyzmu. Scenariusze zostaną opracowane przez terapeutów. Z czasem będzie można wprowadzać coraz więcej elementów i powoli oswajać z nimi dziecko, pracując nad nadwrażliwością sensoryczną. Nazwaliśmy to zgrywalizowaną terapią.

Tylko sprzęt drogi

Podczas gdy dziecko będzie zanurzone w wirtualnej rzeczywistości, terapeuta lub rodzic będą mogli podejrzeć sesję na ekranie tableta. Kreftowie wierzą, że skorzystają na tym nie tylko dzieci, ale także rodzice i terapeuci. – Dla rodziców istotna może się okazać choćby kwestia dojazdu na sesję do terapeuty – zaznacza pan Wojciech. – Rodzice wożą czasem swoje dzieci przez pół miasta na rozmaite terapie indywidualne, społeczne, sesje integracji sensorycznej. To dużo czasu i wysiłku. Nasze narzędzie umożliwi pracę zdalną.

Wyobraźmy sobie, że dziecko mogłoby zacząć pracować z terapeutą w realu, że może go poznać, a potem odwiedzać co jakiś czas – ale niektóre sesje mogą odbywać się w świecie wirtualnym z domu. Sesje może monitorować i terapeuta ze swojego gabinetu, i rodzice z drugiego pokoju, bo drugą częścią gry jest aplikacja na tablet służąca do monitoringu. To ogromna oszczędność czasu.

Gdy dziecko będzie zanurzone w wirtualnej rzeczywistości, terapeuta lub rodzic będą mogli podejrzeć sesję na ekranie tableta

Minus takiej zgrywalizowanej terapii w świecie wirtualnym jest oczywisty: drogi sprzęt.

– Tak, to prawda, choć do terapii nie potrzebujemy najdroższych zestawów ze stacją bazową – przyznaje Jakub. – Potrzebujemy raczej statycznych zestawów headsetów typu all-in-one typu Oculus Go, a taki kosztuje w tej chwili około 150 euro. To duży wydatek, ale sprzęt szybko tanieje. Docelowo chcielibyśmy dodać tu inteligentną analizę zachowania dziecka. W zależności od wyniku można by wtedy odpowiednio dobierać kontent. Na przykład jeśli analiza wykaże, że umiejętności społeczne dziecka wymagają poprawy, to zaaplikujemy mu sesje, które będą to trenować.

Można do tego także dołączyć badania czujnikami EEG, GSR, eye trackingu, co dostarczyłoby mnóstwa istotnych dla nauki danych o psychofizycznym stanie dziecka. Cyfrowe narzędzie mogłoby także diagnozować autyzm: dziecko pograłoby sobie w grę na VR, a prowadzący terapię dowiedzieliby się, czy ma jakieś objawy i czy warto skierować je na dalsze badania. Ale na razie to przyszłość.

Nie przylepiać etykiety

Ile jest w Polsce dzieci z orzeczeniem autyzmu? Jak wielu dzieciom mogłoby pomóc narzędzie Kreftów?

– Brakuje porządnych danych, zwłaszcza że wielu rodziców długo albo wręcz nigdy nie dopuszcza do tego, by dziecko było przebadane pod tym kątem i dostało orzeczenie. Bo nie chcą mu „przylepiać takiej etykiety” – mówi Wojciech Kreft. – W Stanach Zjednoczonych jest specjalna agencja rządowa, która bada to w sposób systematyczny. Wyniki ich badań wyglądają zatrważająco. Jeszcze 15 czy 20 lat temu autyzm miało jedno dziecko na 160. Dzisiaj to nawet jedno na 40. Międzynarodowa Organizacja Zdrowia przyjęła ostatnio wskaźnik 1 do 100 – jedno na sto dzieci wykazuje zaburzenia rozwojowe typu autystycznego. Z tego wychodzi nam, że w wieku od czterech do 14 lat, czyli w naszej grupie docelowej, w Polsce może być około 30-35 tysięcy dzieci ze spektrum autyzmu.

– Z naszych dotychczasowych doświadczeń wynika, że dzieci hełm zakładają niezwykle chętnie i bardzo się cieszą z tej zabawy – dodaje Kuba. Spotkaliśmy dotąd tylko jednego chłopca z autyzmem, który niespecjalnie chciał się w to bawić. Prawie nie mówił, z trudem też utrzymywał skupienie. Po namowach założył hełm, wciągnął się na chwilę w grę, pokolorował sobie ściany w pokoju i…. stracił zainteresowanie. Ale działo się to w programie telewizyjnym, przed kamerami, w środowisku dalekim od terapeutycznego. Skłoniło nas to jednak do wniosku, że sesje powinny być krótsze i bardziej dynamiczne.

– Zobaczymy, jakie będą efekty – zastrzega Wojciech Kreft. – To projekt badawczo-rozwojowy, na pewno przed nami jeszcze bardzo dużo pracy. Nie chcę obiecywać, że nasz Unicorn zdziała cuda. Ale mam nadzieję, że wkrótce będzie naprawdę dobrą metodą terapii.