Giganci technologiczni, którzy gromadzą i wykorzystują dane użytkowników swoich produktów, powinni im za nie płacić – uważa były kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych Andrew Yang

Widzieliście ubiegłoroczny film dokumentalny pt. „Great Hack” („Hakowanie świata”)? Opowiada o skandalu z wykorzystaniem danych prywatnych osób w trakcie amerykańskiej kampanii wyborczej w 2016 roku, czyli aferze wokół firmy Cambridge Analytica. Pokazuje ciemną stronę gromadzenia danych przez media społecznościowe. Przedstawia, jak tworzone są „profile psychometryczne” komponowane dla wszystkich, którzy zostawią w sieci jakiś ślad.

W skandalu Cambridge Analytica profilowano psychologicznie osoby na podstawie dawanych przez nich „lajków” na Facebooku, bez ich zgody i wiedzy. Ale to nie jedyny problem z danymi w sieci. Czy w ogóle ktokolwiek czyta wielostronicowe regulaminy podczas pobierania nowych aplikacji lub korzystania z internetowych usług? Czy rozumie zawiłości prawniczego języka? To raczej rzadkość.

Wygodnie, miło, za darmo

Ludzie dzięki aplikacjom wykorzystującym lokalizację położenia GPS oszczędzają czas. Ale też milcząco zgadzają się na darmowe udostępnienie danych i gromadzenie ich np. przez Facebooka, by mieć łatwy kontakt ze znajomymi. Jeszcze inaczej jest z firmami, które ściągają dane o nas bezpośrednio z internetu i bez naszej wiedzy. To na przykład amerykańska ClearView AI, która opracowała technologię do rozpoznawania twarzy za pomocą zdjęć i ich powiązań dostępnych w internecie, rzekomo dla organów ścigania.

Dane osobowe to w zasadzie chodliwy towar, za który ich właściciele powinni otrzymywać pieniądze

Andrew Yang

Trwa dyskusja nad tą technologią, która niedawno dotarła do Europy, zderzając się z przepisami o ochronie danych osobowych, których w USA nie ma na poziomie federalnym. Problem polega też na tym, że udostępniając swoje dane wcześniej nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak silnie i głęboko będą one zakotwiczone. Nawet wykasowanie konta na Facebooku nie wymaże całej naszej aktywności z serwerów firmy.

Się należy

Tymczasem dane przekazywane przez użytkowników dostawcom cyfrowych usług mogą dać firmom wgląd w nawyki, preferencje, a nawet osobowość użytkowników aplikacji. Wiele firm śledzi każdy ruch konsumenta w sieci.

Andrew Yang, przedsiębiorca technologiczny i filantrop, który w kampanii wyborczej jako kandydat Demokratów ostrzegał rodaków przed przyszłością w świecie sztucznej inteligencji i proponował dochód podstawowy dla każdego dorosłego Amerykanina (tzw. UBI), wciela się teraz w rolę obrońcy prawa do danych. Uważa – tak jak zwolennicy jego wyborczych propozycji, skupieni w grupie fanów zwanej Gangiem Yanga – że dane osobowe to w zasadzie chodliwy towar, za który ich właściciele powinni otrzymywać pieniądze.

Jak odzyskać kontrolę?

Kilka tygodni temu założył specjalny ruch. To projekt „dywidendy danych” (DDP). Na dedykowanej pomysłowi stronie internetowej (niedostępnej dla użytkowników spoza USA) DDP jest opisywane jako „ruch mający na celu odzyskanie kontroli nad naszymi danymi osobowymi”.

Adres filmu na Youtube: https://www.youtube.com/watch?v=8FHSpDZksBE

Yang opowiada na czym polega projekt dywidendy od danych
Źródło: Andrew Yang / YouTube

Według zawartych tam informacji handel danymi to branża warta 200 miliardów dolarów.

RODO made in USA?

Kontrolę nad dystrybucją danych zdaniem Yanga będzie można szybko uzyskać w Kalifornii, która uchwaliła funkcjonujące od 1 stycznia ustawodawstwo California Consumer Privacy Act (CCPA). Daje konsumentom w Kalifornii prawo do informacji o sposobie gromadzenia i udostępniania ich danych osobowych, prawo żądania usunięcia ich danych oraz prawo do rezygnacji ze sprzedaży lub udostępniania swoich danych osobowych. Ustawa zabrania również firmom sprzedaży danych osobowych konsumentów poniżej 16. roku życia bez wyraźnej zgody.

Adres filmu na Youtube: https://www.youtube.com/watch?v=7LZo5cNI0mM

Filmik zapowiadający uruchomienie projektu DDP
Źródło: Andrew Yang / YouTube

Maine i Nevada niedawno uchwaliły podobne ustawy, a według strony internetowej DDP wprowadzenie tożsamych przepisów rozważa 10 innych stanów. Chce on współpracować z ustawodawcami, aby dopracować istniejące tam, dziurawe regulacje.

Yangowi chodzi przede wszystkim o podnoszenie świadomości i mobilizację ludzi – im więcej osób się zaangażuje, tym wpływ będzie większy. Dalszym celem Yanga jest, aby Amerykanie mogli rościć sobie prawo do swoich danych na zasadzie prawa własności i otrzymywać za nie wynagrodzenie, jeśli zdecydują się je udostępnić. Ma w tym wielu zwolenników.